Pierwszy raz od tamtego zdarzenia zdołała na dłużej zasnąć. Nie zbudziła się z powodu wspomnień wciśniętych w najgorszy koszmar czy też pesymistycznych myśli, że niechciana ciąża wiązała się z bolesnym porodem, a w późniejszym czasie opieką nad zgrają kociąt. Po porodzie była na tyle zmęczona, ale i przepełniona ulgą po wyzbyciu się z siebie tego ciężaru, że od razu padła.
Teraz jednak jej zlepione od niewyspania ślepia, ledwo co rozpoznawały malujące się przed nią kształty. Czwórka piszczących istot znajdowała się w pobliżu. Jedno z nich zdołała od siebie odsunąć tylną łapą. Jedyne co, to przykryła je z lekka ogonem, bo jakby padło za szybko z zimna, mogłoby to być podejrzane. Uznała je za najsłabsze z całego miotu, nie chciała nawet próbować się przekonywać do opieki nad nim. To był kocur. Czekoladowy. Przypominał jej kogoś.
Był paskudny jak jej ojciec.
— Ja... — Głos utknął jej w gardle. Zapomniała już, jak to jest z nią rozmawiać. Jak to jest w ogóle przebywać w jej towarzystwie. Była przytłoczona. Tyle dni przemilczała, a jeszcze wcześniej nie raczył jej o czymkolwiek powiedzieć. Nie mogła po prostu. Wydawało jej się, że nie tylko ją tym zraniła, ale i siebie samą. — Nie wiem. Chyba wolę chwilę poczekać, aż zaczną cokolwiek robić, ruszać się. Może wtedy mnie olśni — wypaliła, spuszczając wzrok na przednie łapy. Nie zasługiwała w tym momencie na to, by móc podziwiać oblicze Sroki.
Była piękna. Jak zawsze. Futro w olśniewająco biało-czarnych barwach. Zielone, przecudowne ślepia, w które Zając mogłaby wpatrywać się całą wieczność.
W tym momencie wyglądała przy niej jak jedna, wielka porażka. Ociekała zmęczeniem, miała potarganą sierść, posklejaną wciąż gdzieniegdzie od potu. Nie czuła się ani trochę dobrze ze sobą.
— To... Niegłupie. — Tylko tyle jej powiedziała. Zamilkła, a liliowa kątem oka spoglądała na nią rozpaczliwe. Tak bardzo chciała, by ta do niej mówiła. Jej głos był rozkoszą dla jej uszu. Potrzebowała jej teraz, jak nigdy dotąd. — Nie będę cię dłużej męczyć. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko u... — urwała, jakby wahała się nad sensem swoich słów — czy wszystko tu w porządku — dokończyła, choć Zając miała wrażenie, że co innego chciała jej powiedzieć.
— Nie męczysz mnie — odparła niemalże natychmiastowo. — Bardzo mnie cieszy... twoje towarzystwo — wypaliła, przełykając zaraz to głośno ślinę. Śpiąca w kącie Źródlany Dzwonek nie pomagała jej pozbierać myśli. Jej obecność ją rozpraszała, nie chciała w razie co jej zbudzić i sprawić, by usłyszała za dużo. — Ja... Ja nie... — wyjąkała, nie potrafiąc pozbierać się w garść. Przeróżne myśli mieszały jej się ze sobą, nie pozwalając się jakkolwiek skupić. — Ja... Chciałabym ci to wszystko wyjaśnić. Jednak nie tutaj. Nie teraz. Nie jestem gotowa. — Prawie że załkała. — Ja... Daj mi czas. Proszę, pozwól mi ze sobą porozmawiać za księżyc, może dwa. Gdy kocięta będą starsze i będę mogła je tu na chwilę zostawić i gdy ja... Gdy ja będę wiedziała, co chcę ci powiedzieć — wybełkotała.
Sroka wydawała się zaskoczona, a jednocześnie jej pysk doskonale skrywał wszelkie emocje. Niemrawo pokiwała głową, zbierając się do wyjścia. Zając tak bardzo chciała na moment zbliżyć się do niej i znów zatopić pysk w jej krótkim futrze, jak to robiła zza czasów, gdy obie spały w legowisku wojowników, a ich posłania leżały blisko siebie.
— D-dobrze — odparła arlekinka, choć zdawała się również zmieszana. — Będę... Będę czekać.
Liliowa przełknęła po raz kolejny ślinę, siląc się na słaby uśmiech. Dopiero gdy został jej odwzajemniony, a Sroka wyszła, mogła pozwolić sobie na cichą rozpacz.
Teraz jednak jej zlepione od niewyspania ślepia, ledwo co rozpoznawały malujące się przed nią kształty. Czwórka piszczących istot znajdowała się w pobliżu. Jedno z nich zdołała od siebie odsunąć tylną łapą. Jedyne co, to przykryła je z lekka ogonem, bo jakby padło za szybko z zimna, mogłoby to być podejrzane. Uznała je za najsłabsze z całego miotu, nie chciała nawet próbować się przekonywać do opieki nad nim. To był kocur. Czekoladowy. Przypominał jej kogoś.
Był paskudny jak jej ojciec.
— Ja... — Głos utknął jej w gardle. Zapomniała już, jak to jest z nią rozmawiać. Jak to jest w ogóle przebywać w jej towarzystwie. Była przytłoczona. Tyle dni przemilczała, a jeszcze wcześniej nie raczył jej o czymkolwiek powiedzieć. Nie mogła po prostu. Wydawało jej się, że nie tylko ją tym zraniła, ale i siebie samą. — Nie wiem. Chyba wolę chwilę poczekać, aż zaczną cokolwiek robić, ruszać się. Może wtedy mnie olśni — wypaliła, spuszczając wzrok na przednie łapy. Nie zasługiwała w tym momencie na to, by móc podziwiać oblicze Sroki.
Była piękna. Jak zawsze. Futro w olśniewająco biało-czarnych barwach. Zielone, przecudowne ślepia, w które Zając mogłaby wpatrywać się całą wieczność.
W tym momencie wyglądała przy niej jak jedna, wielka porażka. Ociekała zmęczeniem, miała potarganą sierść, posklejaną wciąż gdzieniegdzie od potu. Nie czuła się ani trochę dobrze ze sobą.
— To... Niegłupie. — Tylko tyle jej powiedziała. Zamilkła, a liliowa kątem oka spoglądała na nią rozpaczliwe. Tak bardzo chciała, by ta do niej mówiła. Jej głos był rozkoszą dla jej uszu. Potrzebowała jej teraz, jak nigdy dotąd. — Nie będę cię dłużej męczyć. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko u... — urwała, jakby wahała się nad sensem swoich słów — czy wszystko tu w porządku — dokończyła, choć Zając miała wrażenie, że co innego chciała jej powiedzieć.
— Nie męczysz mnie — odparła niemalże natychmiastowo. — Bardzo mnie cieszy... twoje towarzystwo — wypaliła, przełykając zaraz to głośno ślinę. Śpiąca w kącie Źródlany Dzwonek nie pomagała jej pozbierać myśli. Jej obecność ją rozpraszała, nie chciała w razie co jej zbudzić i sprawić, by usłyszała za dużo. — Ja... Ja nie... — wyjąkała, nie potrafiąc pozbierać się w garść. Przeróżne myśli mieszały jej się ze sobą, nie pozwalając się jakkolwiek skupić. — Ja... Chciałabym ci to wszystko wyjaśnić. Jednak nie tutaj. Nie teraz. Nie jestem gotowa. — Prawie że załkała. — Ja... Daj mi czas. Proszę, pozwól mi ze sobą porozmawiać za księżyc, może dwa. Gdy kocięta będą starsze i będę mogła je tu na chwilę zostawić i gdy ja... Gdy ja będę wiedziała, co chcę ci powiedzieć — wybełkotała.
Sroka wydawała się zaskoczona, a jednocześnie jej pysk doskonale skrywał wszelkie emocje. Niemrawo pokiwała głową, zbierając się do wyjścia. Zając tak bardzo chciała na moment zbliżyć się do niej i znów zatopić pysk w jej krótkim futrze, jak to robiła zza czasów, gdy obie spały w legowisku wojowników, a ich posłania leżały blisko siebie.
— D-dobrze — odparła arlekinka, choć zdawała się również zmieszana. — Będę... Będę czekać.
Liliowa przełknęła po raz kolejny ślinę, siląc się na słaby uśmiech. Dopiero gdy został jej odwzajemniony, a Sroka wyszła, mogła pozwolić sobie na cichą rozpacz.
***
Gryzła się w język za każdym razem, gdy próbowała przygotować sobie sensownie brzmiące wyjaśnienie dla Sroki. Nastał dzień, w którym poczuła, że jest gotowa powiedzieć jej wszystko. Zawalczyć o ich znajomość i sprowadzić tę relację na dawne, właściwe tory.
Kocięta dorosły na tyle, by mogła je zostawić. Nie szukała z początku nikogo, kto mógłby je przypilnować, ale Pszczela Duma sama w końcu znalazła się w żłóbku, ku jej ogromnemu zdziwieniu i bez problemu podjęła się zajęcia maluchami.
Zając wychodziła już nie raz z kociarni, ale teraz, gdy chłodny wiatr obejmował jej wychudzone ciało, traciła całą pewność siebie. Czuła się niezwykle mała wobec świata i słaba przy reszcie klanu. Wyczekiwała dnia, gdy jej potomstwo przyjmie role uczniów, a ona powróci do wojowniczych zajęć.
Nienawidziła wzroku innych. Spoglądali na nią z zaciekawieniem. Z pewnością spora część chciała wiedzieć, co się wydarzyło, że kotka, otwarcie krytykująca samców, skończyła z brzuchem. Im jednak nie zamierzała się tłumaczyć.
Tylko Sroczy Lot zasługiwała na wyjaśnienia.
Nie mogła jej znaleźć w obozie, więc dopytała Cedr o przyjaciółkę. Ona jako jedna z nielicznych wydawała się mieć gdzieś całą sytuację i z uprzejmością udzieliła jej odpowiedzi. Zastępczyni była na patrolu, więc liliowa zasiadła na uboczu, oczekując jej powrotu.
Pora Nagich Drzew była wyjątkowo sroga. Marzła, ale nie zamierzała kryć się po kątach. Chciała mieć to z głowy. Nie mogła przegapić momentu, w którym łapy czarnej przekroczą próg obozu.
W końcu nadeszło to, co nieuniknione. Zaraz to za kotką zjawiła się dwójka uczennic. Zajęcza Troska z żalem spoglądała na Piankę, której treningu nie zdążyła dokończyć. Gdyby tylko miała czas i nic złego by jej nie spotkało, doprowadziłaby liliową na sam szczyt. Na szczęście pod okiem arlekinki na pewno dobrze się rozwinęła.
Vanka czekała cierpliwie z boku, aż Sroka sama pochwyci jej wzrok. Zielone ślepia przepełnione były zaskoczeniem. W końcu ich właścicielka zbliżyła się do niej, najwyraźniej rozumiejąc wszystko bez słów.
— Wyszłaś ze żłóbka — zauważyła.
— Tak. Chciałabym z tobą porozmawiać. A raczej prosić cię o wysłuchaniu. Nie musisz nic mówić — zapewniła. — Chcę po prostu, żebyś wiedziała.
W odpowiedzi skinęła jej głową. Zając chciała oddalić się choć trochę od obozu i choć przepłynięcie od niego na ląd po drugiej stronie kosztowało ją sporo wysiłku, szczególnie po takim czasie uwięzienia w kociarni, udało jej się to. Oddech miała ciężki i nierówny, ale uparcie parła do przodu, byleby nikt nie był w stanie ich usłyszeć.
— Pewnie jesteś zmęczona — rzuciła pierwsze, co przyszło jej do głowy, byleby jakkolwiek zacząć tę rozmowę. — Postaram się nie zabrać ci dużo czasu. Zasługujesz jednak, żeby wiedzieć. A ja wiem, że to wszystko zostanie między nami — westchnęła, zamykając powieki. Oczy ją szczypały, a gardło na nowo zaczęło piec. Jakby jakiś mały stworek zamieszkał tam i drapał ją od środka w najmniej dogodnych momentach. — Słyszałam już dużo plotek na mój temat. Że poszłam w krzaki z pierwszym lepszym samotnikiem i mnie zostawił, że ojcem jest ktoś od nas, albo w ogóle jakiś gość z innego klanu — mruknęła. Łapy się pod nią uginały, przez co musiała wbić pazury w mokrą ziemię, aby złapać równowagę. — To stało się podczas ostatniej Pory Nagich Drzew. Byłam na patrolu z... sama już nie pamiętam kim, chyba Przyczajony Drozdoń i... oh, to nie jest zresztą teraz ważne. Chciałam koniecznie sprawdzić Brzozowy Zagajnik, bo tyle razy pałętały się tam jakieś przybłędy, że musiałam się upewnić, czy jest bezpiecznie. Tamtym dupy marzły, to chciały zawrócić, więc polazłam sama. Potem... Nawet go nie zauważyłam. Był biały, wtapiał się w tło. Miał obrzydliwie zielone ślepia i tylko dlatego go w ogóle dostrzegłam — wymamrotała, starając się ani na moment nie zawiesić. Jak raz przestanie, to na pewno nie da rady dalej mówić. — Kiedyś już go spotkałam, jak byłam uczennicą. Chciał mnie wtedy zabić, ale towarzyszył mi akurat Bażancie Futro i go przegonił. On... On pamiętał mnie, a ja pamiętałam go — wykrztusiła, choć głos coraz bardziej jej się łamał. — Byłam już zmęczona po tym patrolu, było mi straszliwie zimno i ja... Ja nawet nie miałam sił. Powiedział, że odwdzięczy mi się za blizny, które zostały mu po tamtym razie. Sądziłam, że umrę, ale on... On... — Próbowała uspokoić oddech. Serce biło jej tak szybko, że czuła się, jakby zaraz miało wyskoczyć z jej piersi. — Myślę, że możesz się już tego domyślić. Minął może księżyc, a ja zaczęłam czuć się tragicznie i wtedy Strzyżykowy Promień przekazała mi, że to ciąża. Nie mogłam wam o tym powiedzieć. To było takie upokarzające i niejasne, nie chciałam, by ktokolwiek wiedział. Myślałam, że... że może coś się do tego czasu stanie i to zniknie. Starałam się jak najmniej jeść, żeby nie doszło w ogóle do narodzin — mamrotała, a ucisk w klatce piersiowej coraz bardziej narastał. — Zrozumiem, że po tym wszystkim możesz nie chcieć mnie znać. Przemilczałam to, bo jest mi za mnie okropnie wstyd, że nie dałam rady się obronić. Źle mi było was unikać, a potem i ty.... I ty nie przychodziłaś do mnie. Jest mi z tym paskudnie, naprawdę. Nie chciałam popsuć naszej relacji. Byłaś mi zawsze bliska i nawet jeśli teraz zechcesz zakończyć naszą znajomość, wiedz, że dalej jesteś dla mnie najwspanialszą kotką, jaką tylko mogłam spotkać w swoim życiu — oświadczyła, czując coś mokrego na policzkach. Nie padało z nieba, za to z kącików jej oczu ciekły drobne łzy.
Zdawało jej się, że mogłaby powiedzieć coś więcej. Takie dwa słowa, które jednak nie potrafiły przejść jej przez gardło. Nie, gdy Sroka znała prawdę.
<Sroczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz