Słysząc słowa syna, łzy zabłysły w jego oczach. Ciężka gula w gardle pojawiła się znikąd w jego gardle, boleśnie drapiąc. Jedynie obecność pozostałej dwójki malców sprawiła, że nie zaniósł się głośnym płaczem. Nie dziwił się Meszkowi. Sam był na siebie zły. Zły na los jaki go spotkał. Zły, że sam był niczym Zlepiona Łapa, którym tak gardził. Stał się nieświadomie gorszy od własnego ojca. Ale... ale przecież to nie była jego wina. Oddałby wszystkie łapy, żeby móc cofnąć czas. Nie wleźć w to cholerstwo Dwunogów i być przy Zimorodku, Rosie i Mchu od małego. Cisza zapanowała pomiędzy czwórką kotów. Żywica chciał uciec gdzieś daleko, lecz mocno trzymający go ogon Berberys, która splotła ich kity, nie pozwalał mu na to.
— Naprawdę nie jesteś kotką? — miauknął Zimorodek, przyglądając się mu z zaciekawieniem.
Żywica ledwo zmusił się do pokręcenia łbem i wbił ponownie wzrok w łapy.
— J-ja... ja naprawdę chciałbym być z w-wami... — miauknął żałośnie, pozwalając pierwszym łzom wypłynąć ze zaszklonych ślip. — N-nie... nie pla-planowałem tego... Dwu-dwunogi m-mnie p-porwały... ja, ja... naprawdę nie chciałem... prze-przepraszam was. T-tak b-bardzo was prze-przepraszam — załkał z rozpaczą, rozklejając się zupełnie.
Berberysowa Bryza przytuliła go lekko, dając ogonem znać maluchom, żeby zostawili ich samych.
— Wiem, Żywico... wiem — miauknęła spokojnie, przytulając go mocno. — Nam... nam po prostu też było ciężko. Musisz dać im czas. — próbowała jakoś wyjaśnić zachowanie Meszka.
Żywica kiwnął lekko łbem. Miał taką nadzieję. Znienawidziłby się jeszcze bardziej, gdyby jego kocięta mu nie wybaczyły tego. Sroczek... znaczy Meszek już go nienawidził. Widział pogardę w jego pomarańczowych ślipkach tak bardzo podobnych do jego matki. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jego grzbiet. Przynajmniej Sroczy Żar byłaby dumna z wnuczka.
* * *
Od tamtego czasu unikał syna jak mógł. Gdy tylko niebieskie futerko w cętki pojawiało się na horyzoncie skręcał gwałtownie gdziekolwiek byle nie naruszyć żądania syna. Aczkolwiek nie mógł przyznać, że ten wzbudzał w nim nostalgie. Podobieństwo malca do jego matki nie kończyło się na wyglądzie. Wybuchowy z niewyparzonym językiem uczniak, kręcił się po obozie niczym Sroczka dawniej. Żywica lubił go obserwować z daleka. Cieszył się, że przyjaźni się z kuzynem. Lubił patrzeć jak puszy się przed starszym rodzeństwem, czy pyskuje Berberysowej Bryzie. Choć tego ostatniego nie powinien pochwalać. Miał jedynie nadzieję, że ten nie wpadnie w tarapaty przez swoje zachowanie.
Znów jak zwykle kręcił się bezwładnie po obozie. Nie miał przyjaciół wśród Klifiaków za bardzo, a Berberysowa Bryza zazwyczaj pochłonięta pracą nie miała dla niego zbyt wiele czasu. Niemiłe uczucie samotności powróciło do niego z dwojoną siłą. Już dawno nie spędzał tyle czasu sam, będąc jednocześnie w takim tłumie. Najczęściej siedział gdzieś w zakamarkach obozowiska, by nie stać niezręcznie przy tłumie kotów. Z opustoszałego legowiska starszych wydobył się dawno nie słyszany przez niego dźwięk. Płacz. Zaskoczony zastrzygł uszami. Nie pamiętałby mieli kogokolwiek w starszyźnie. Niepewnie zajrzał do środka i ujrzał niebieskie futerko w cętki. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po grzbiecie. Musiał się szybko wycofać. Jednak coś zakuło go w sercu na widok płaczącego w samotności syna. Może jeśli nawiązałby z nim rozmowę odzyskałby trochę w oczach Meszka?
— O-h... n-nie wie-ed-działem, ż-że t-tu jes-steś S-srocz-czku.... — wypowiedzenie tych słów okazało się trudniejsze niż wyznanie miłości Berberysowej Bryzie.
Skarcił się szybko, gdy zorientował się, że znów przekręcił jego imię. Maluch pośpiesznie wytarł łzy, mierząc go ostrym wzrokiem.
— Omszona Łapo, jak już, kretynie. Powiedz komuś o tym, co widziałeś a przysięgam, że będziesz rzygać dalej niż widzieć — zagroził.
Żywica nieco zdezorientowany tą groźbą położył uszy.
— N-nie zamierzam — obiecał niebieskiemu, podchodząc powoli do niego. — C-co... co się stało? — zapytał cicho.
Omszona Łapa zjeżył się.
— Nie twój interes, mysi bobku — burknął zły, zrywając się na łapy. — Nie zamierzam z tobą gadać.
Żywica nie ukrywał, że zabolały go te słowa. Spuścił smutno łeb, schodząc z drogi synowi.
— W-wiem, że jesteś na mnie zły. I nie dziwię się ci — zaczął niepewnie, widząc zbliżającego się do wyjścia Sroczka. — A-ale uwierz m-mi, ja... ja naprawdę n-nie chciałem w-was zostawić — miauknął licho, czując jak ślipia się mu szklą.
Omszona Łapa prychnął.
— To trzeba było nas nie zostawiać, beksalalo — warknął na niego, wychodząc.
Żywica otulił łapy resztką tego co zostało mu z ogona. Chciał, żeby to wszystko było takie proste, jak widział to Meszek.
— C-czy... czy kiedykolwiek m-mi wybaczysz...? — zapytał, oddalającego się już kocurka.
<Mech?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz