Uwaga, opowiadanie zwinięte, ponieważ jest dosyć długie, zawiera sporadycznie przekleństwa oraz jedną mniej przyjemną scenę. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Skoro już tu jesteś, zjedz sobie coś.
1941 słów
Jako dziecko wolałeś czekać i
patrzeć z oddali, ale zawsze wiedziałeś, że będziesz tym, który
będzie cierpieć, kiedy oni wszyscy będą się bawić...
Ciasne ściany jamy zbliżały się
powoli w jego kierunku. Czyjeś stopy rytmicznie uderzały głowę
małego kociaka. Wyszły, robiąc młodszemu więcej miejsca.
Chciał tu zostać. Było tu ciepło,
miło, cicho...
Niewidzialna siła popychała go do
przodu. Przez niesamowicie cienkie ściany słyszał czyiś krzyk,
jęki, piski i setki głosów. Przeraził się, skulił w małą
kulkę.
Małe, płowe ciałko otoczył
chłód. Chcąc, nie chcąc, pisnął, szukając odebranego mu
ciepła. Poruszał małymi łapkami, chwilę potem turlając się i
zatrzymując o czyjeś ciało.
Instynktownie wyczuł, gdzie
znajduje się mleko.
Pierwsze oddechy okazały się
bardzo ważne dla kocięcia. Poznało smak chłodnego powietrza i
rozpoznał karmicielkę. Swobodnie kontrolowało każdy wdech i
wydech, aby przeżyć.
Aby tylko przeżyć.
Oprawcy raz po raz
zatykali mu nos, zamykając dostęp świeżego tlenu. Łapami
szczelnie otaczali wejście do dróg oddechowych i na coraz to
dłuższe sekundy nie pozwalali wojownikowi odetchnąć. Próbował
walczyć, lecz od razu spotykał się z ostrymi jak brzytwa pazurami.
Świtająca Maska
raz po raz mdlał przez brak powietrza. Na razie klifiaki nie
zadawały mu bólu, lecz sama zabawa z płucami płowego już
sprawiała im frajdę. Ogon wojownika nadal leżał pod ciężkimi
kamieniami, raz na jakiś czas stare i wilgotne skały były
zastępowane nowymi, nieco cięższymi i ostrymi, aby najmniejszy
ruch niewolnika skutkował kolejną raną.
Świt przestał
liczyć, ile minut minęło.
Jedyne,
co zdążył usłyszeć przed kolejnym omdleniem, były słowa
Zachwaszczonej Ścieżki:
- Teraz ogon! Stwórca nam pozwolił!
W młodości często leżałeś w nocy rozbudzony, planując wszystkie te rzeczy, które mógłbyś zmienić, ale to był tylko sen
- Teraz ogon! Stwórca nam pozwolił!
W młodości często leżałeś w nocy rozbudzony, planując wszystkie te rzeczy, które mógłbyś zmienić, ale to był tylko sen
- Nie. To nie twoja sprawa – odpowiedział Trójka, odsuwając ogonem Świt.
Malec wydał wściekły pisk. Po raz
kolejny jego prośba i zaciekawienie zostało zignorowane. Prychnął,
bucząc z niezadowoleniem.
- Obsikam ci zioła i tyle z tego
będzie! - zagroził z niemiłym wyrazem pyszczka. - Ani mi się waż, łajzo – burknął oschle Trójka, który zwinął się w kłębek i poszedł spać.
Płowy odczekał, aż mama i brat
udadzą się na spoczynek. Płowy pochodził po żłobku, węsząc
jak pies, w poszukiwaniu ziółek kuzyna. Udało mu się to zrobić
naprawdę szybko. Z tym, co zaplanował, oblał niezbyt przyjemnie
pachnącą cieczą zioła i szybko potuptał do śpiącej rodzinki.
Skoro liliowy go złewał, to
również i Świt na swój sposób go zlał.
Z ciemności
wybudziło go nagłe uderzanie. Kaszlnął kilka razy, w końcu mogąc
normalnie oddychać. Rozejrzał się. Cala gromadka przybocznych
Stwórcy stała przy ogonie wojownika i na coś oczekiwała.
- Lamus i
pupilek się obudził! - miauknęła z uśmiechem Bagienny Kwiat. -
Możemy zaczynać! Trzymam go! - Kotka położyła się całą sobą
na płowym. Jadła normalnie, jak każdy zdrowy wojownik, więc
ciężarem idealnie przygwoździła Świtającą Maskę do ziemi.
Morskooki jęknął, nie potrafiąc nic więcej zrobić przez
otępienie po wybudzeniu.
Wrogowie wzięli
kamienie, będące blisko obozu dawnego Klanu Wilka. Zaczęli oni
miażdżyć ogon Świtu turlając między sobą ciężkie elementy
martwej natury. Raz po raz rozlegał się gruchot zmiażdżonej kości
lub niszczonej tkanki.
Krzyczał, czując
ból. Pragnął końca, chociaż znalazł się dopiero na początku
całej kaźni. Próbował się wyrwać, korzystając z resztek sił,
które nadal gdzieś tam były w jego wnętrzu, ale masywne ciało
czekoladowej kotki utrudniało wszystko.
Niebo pociemniało,
a powietrze zrobiło się cięższe. Śmiechy i pogardliwe uwagi
przybocznych zlały się w jedną całość i Świtowi coraz trudniej
było rozpoznać, kto co mówi.
Koniec!
- Zabawę przerwał donośny głos Stwórcy. - Teraz ja z nim
porozmawiam...
Nadejdzie czas, kiedy
będziesz musiał wznieść się ponad najlepszych i udowodnić
sobie, że twój duch nigdy nie umiera.
Miał już trzy
księżyce i umiał wykraść się ze żłobka bez zwracania na
siebie uwagi. Wychodził gdy Trzcinowy Brzeg zajmowała się Ciężkim.
Wtedy czuł wolność, bo poruszał się z dala od rodziny, siedzącej
w ciasnej przestrzeni legowiska dla matek z dziećmi.
Zakradł się do
kącika medyków, Sosnowy Zagajnik udała się w nieznane kociakowi
miejsce. Rozejrzał się, czując zapach Trójki. Skrzywił się,
liliowy już zdołał zagościć w tym miejscu.
Płowy nie wiedział
za bardzo, co ze sobą zrobić. Wyszedł z głową pełną pomysłów,
a nagle wśród ziół spotkał się z pustką w malusiej główce.
Postanowił dać mamie jakiś prezent, aby ocieplić stosunek między
ich dwójką. Wziął w pyszczek jakiś ładnie pachnący kwiat i
wrócił do żłobka.
Trzcinowy Brzeg leżała
i patrzyła ze znudzeniem, jak Ciężki siedział na ogonie Trójki.
Kociak miauczał głośno do ucha liliowego, a przyszły medyk
odwarkiwał, grożąc na swój sposób.
Świt podszedł do
karmicielki i położył jej kwiat pod łapy.
- Mamusiu... To
prezent dla ciebie. Pachnie tak ładnie, jak ty i... pasuje ci do
oczu – miauknął, wymyślając komplement na poczekaniu.
Uśmiechnął się, starając się wyglądać na milusiego synka. Trzcinowy Brzeg spojrzała kątem oka na roślinę. Nie wyglądała w żadnym stopniu na zainteresowaną podarunkiem.
- Tak, tak, masz rację, mały – rzuciła od niechcenia.
Świt przekrzywił głowę, zastanawiając się, co tym razem zrobił źle. Uciekł ze żłobka po raz kolejny, ale kotka nie dawała mu takich kar, jak za pierwszymi razami. Zachowywała się jak zawodowa ignorantka.
- Coś nie tak, mamo? - zapytał się płowy.
- Nie, nie, ładny badyl... znaczy kwiat. Położę go przy głowie podczas snu – odpowiedziała od razu, nawet nie spoglądając na roślinę.
Kilka godzin później
Świt zauważył swój prezent przy wejściu do żłobka. Podeptany,
z dala od mamy, która nie spojrzała nawet na delikatne płatki
kwiatu.
Stwórca
zbliżał się do ofiary, krok po kroku, z drwiną wypisaną w każdym
ruchu. Szpony, lekko wysunięte, ocierały się o ziemię,
pozostawiając ślady.
Świtająca
Maska spuścił wzrok, dysząc. Przestał czuć w pełni swój ogon.
Mógł trochę nim poruszać lecz każdy ruch czy chociaż drobne
zetknięcie z przedmiotem skończyło się uderzeniem bólu. Nie był
masochistą, cierpienie nie przyprawiało go o radość, tylko o
zmęczenie i chęć spokoju.
- Myślałeś,
że jesteś taki mądry, tak? Kradnąc zioła i współpracując z
medyczką? - mówił Stwórca. Kocur stanął tuż nad płowym,
górując nad nim. - Spójrz mi w oczy, pokaż oczka, no pokaż –
szeptał cicho słodkim tonem najważniejszy z nich. Usiadł,
przednią łapą podnosząc głowę Świtającej Maski. Więzień
nie wykonał polecenia, powieki zasłaniały gałkę oczną. - Pokaż
oczka najsłodszy... no, dalej – zachęcał spokojnym głosem
Stwórca. - OTWÓRZ OCZY! - krzyknął, podnosząc ton głosu. Płowy
automatycznie otworzył oczy, zwyczajnie się bojąc. Cicho i
naiwnie wierzył, że zdoła zmniejszyć swoje cierpienie. - Ojej,
jakie śliczne oczęta... Szkoda by ich było, gdybyś je stracił –
uznał wróg. Stwórca wysunął jeden z pazurów i zamaszystym
ruchem drapnął płowego, tuż nad jednym z oczu.
Odszedł.
Nie pozbawił Świtającej Maski wzroku, lecz pozostawił po sobie
piękną pamiątkę.
Nadejdzie
czas, gdy będziesz musiał pokonać najlepszych, udoskonalić
siebie. Twój duch walki nigdy nie umiera.
Pamiętał
rozmowy z ojcem, podczas których rodzic okazywał mu wsparcie.
Pamiętał prezent od Leszczynowej Bryzy, z którym prawie że zdołał
się zaprzyjaźnić. Pamiętał uśmiechniętego Wróbelka, nim stał
się dorosłym Wróblowym Sercem. Wspominał drobne rozmowy , które
w porównaniu do tego, co przeżywał, okazały się czymś naprawdę
niesamowitym. Nie docenił tego, za dużo wymagał, za dużo udawał.
Zaczął
normalnie, skończył jako wrak, ignorowany, bo trzymający się
cienia.
- Wiem, że z nimi współpracujesz – powiedział cicho. Nadal miał zdarty głos po krzykach. Rana nad okiem została szybko oczyszczona przez Fasolkową Łapę, zdołała uzyskać zgodę Stwórcy, pod długich namowach, lecz zawsze coś. - Widziałem, jak z nimi się konsultujesz. Masz plecy – mówił.
- Już nie rozgaduj się tak, bo padniesz – mruknęła Borsuczy Krok. - Tak, współpracuję z nimi. Dzięki temu jem, piję i żyję, jak wcześniej.
- Masz... dostęp do ziół? - zapytał się Świtająca Maska, z błyskiem w oku. Poczuł... pewną nadzieję i trochę dawnego ducha walki. Ponowna troska i energia, jednak nie tak silne przez osłabienie wywołane głodem.
- Może i tak, ale po twoim naiwnym wybryku nie dam ci nawet listka. Stwórcy bardzo się to nie spodobało – miauknęła kotka, siedząc żabi skok od mentora.
Noc nadał chorowała, nadal głodowała, nadal czuła pragnienie.
- Proszę cię... błagam. Daj mojej znajdce jedzenie i trochę wody. Chociaż ten jeden raz. Skoro przeze mnie nie może wyzdrowieć, to chociaż pozwól jej nie głodować. Jest mała... - poprosił Borsuk. Zrobił to pod wpływem chwili. Niech chociaż ktoś nie cierpi z jego powodu.
- Prosisz mnie? No, proszę... nie spodziewałam się tego po tobie. Trochę poboli i zupełnie inny kocur – odparła, uśmiechając się z drwiną. - Wiesz, że taka prośba poniesie konsekwencje? - zapytała się.
Zamilkł. Wiedział, lecz w tej chwili za bardzo liczyła się każda chwila. Podejmie ryzyko. W świetle całego życia był tylko gównem, zwykłym gównem. Dla nikogo się nie liczył, stracił rodzinę, jego Konwalia traciła szacunek przez zwykłe bycie medyczką, a Noc, własna córka, cierpiała. Może przesadzał...
- Tak, wiem – odparł krótko.
- Skoro tak... Odezwę się w przyszłości, spełnię twoją prośbę, ale będę wymagała odwdzięczenia się – powiedziała Borsuczy Krok i udała się w swoją stronę, zostawiając Świtającą Maskę strażnikowi, pełniącym nad nim wartę.
Tej nocy czarna córka medyczki i wojownika zjadła swój posiłek i otrzymała wodę. Na prośbę niestabilnego emocjonalnie ojca.
Żegnajcie,
odszedłem, by objąć mój tron ponad nimi. Nie płaczcie za mną,
bo to będzie praca wykonywana z zamiłowaniem
Podczas któregoś treningu z Ciężkim Krokiem zdołał się pogodzić z bratem. Odepchnęli na bok dawne spory i poprawili swoje stosunki. Jednak do końca pozostali zwykłymi obserwatorami własnych zachowań.
Podczas któregoś treningu z Ciężkim Krokiem zdołał się pogodzić z bratem. Odepchnęli na bok dawne spory i poprawili swoje stosunki. Jednak do końca pozostali zwykłymi obserwatorami własnych zachowań.
Oprócz
tych nocnych, podczas których Świt wymykał się do swojej
Konwalii, rozkosznej, kochanej, pięknie pachnącej bzem, o oczach
żółtych jak promienie letniego słońca. Razem spędzali czas,
rezygnując ze snu we własnych obozach. Dla siebie pokonywali
dystans do granicy Klanu Wilka i Klanu Burzy. Wielu wyższym nie
podobała się taka kolej rzeczy, lecz jego samego to nie
obchodziło.
Klan Gwiazd od zawsze pozostawał dla niego wymysłem i do końca trwał z takim nastawieniem.
Klan Gwiazd od zawsze pozostawał dla niego wymysłem i do końca trwał z takim nastawieniem.
- Kocury
to lamusy! - krzyczała mu do ucha Bagienny Kwiat. Nie wiedział, co
ten irytujący kawał lisiego łajna chciał osiągnąć. Już
któryś dzień leżał z kamieniami na ogonie, z małym kawałkiem
mięsa w żołądku i ograniczoną ilością wody. Codzienne tortury
stały się codziennością. Ciągłe ugniatanie ogna, gryzienie i
próby łamania psychiki stały się czymś zwykłym. - Zostałeś
sam! Już nikt nigdy ci nie pomoże! Nikt a nikt. Zostałeś sam.
Zostałeś sam jak ułamany pazur w łapie. Wyglądasz jak ofiara
losu! Gdzie twoi gwiezdni przodkowie? Cieszą się z twojego
cierpienia. Robią z ciebie taką zabaweczkę. Taką wypchaną
mięsem i krwią laleczkę!
- Nie
wierzę w nich – odparł oschle i twardo Świtająca Maska. - To
gówniana bajka dla naiwnych chujków.
- Ja
nie wierzę! Klanowy kiciuś przeklina Klan Gwiazd! Taki wielki i
potężny! - odparła przesadnie zdziwionym tonem Bagienny Kwiat.
Chciała coś rzecz, lecz spojrzała na ogon płowego, który w
niektórych momentach stracił część sierści. Skóra w
niektórych miejscach wyglądała na czarną jak ziemia. - Co to za
wilcza sztuczka? Co ty zrobiłeś ze swoim ogonem, paskudo? -
zapytała się.
- Skąd
mam to wiedzieć, głupia babo? - odpowiedział pytaniem Świt. -
Podziękuj swoim przyjaciołom. Dzięki waszemu kojącemu masażowi
za pomocą kamieni już go nie czuję – odpowiedział.
Do
oględzin tej części ciała przystąpiła Fasolkowa Łapa. Pointka
od razu znalazła przyczynę ciemnych plam na skórze ogona i braku
czucia.
- Do
ogona wdarła się martwica, trzeba przeprowadzić amputację.
Inaczej wedrze się dalej i będzie po Świtającej Masce –
oznajmiła niedaleko stojącemu Stwórcy.
- Amputacja
powiadasz... Bolesne pozbawienie kogoś części ciała...
Przeprowadź ją, teraz. Bez znieczulenia. Niech moja mała
zabaweczka zrozumie w pełni, że nie podskakuje się wyższym od
siebie – nakazał uczennicy kocur.
Świtająca
Maska wstrzymał oddech. Nie przewidział takiego obrotu sytuacji.
Myślał, iż zbliża się do finału, a dopiero co zbliżał się
moment kulminacyjnym.
- Na
co czekasz, medyczko? - zapytał się Stwórca. - Działaj, niech
poleje się krew i zacznie prawdziwy krzyk cierpienia.
Oto jesteśmy, nie
odwracaj się teraz, jesteśmy wojownikami katami.
przerwa
na reklamy, czyli cdn.
Wow! Prawie się popłakałam, to naprawdę smutne...
OdpowiedzUsuńJejku... w połowie nie mogłam tego już czytać...
OdpowiedzUsuń