Była sama. Sama ze sobą. W pustym żłobku, ze śpiącym po wyczerpującym patrolu Jesionowym Wichrem. Kaczorek sobie poszedł z mamą i Jesiotrem do medyka, bo braciszkowie oddawali zbyt luźną dwujeczkę, a jedyna kobieta w miocie już nie. Malince się nudziło. Tata nie chciał się bawić i dał córce kulkę mchu. Mała trącała ją łapą, wolniej, wolniej, przyspieszając. Położyła się na plecy i odbijała kociąt wersję piłeczki do momentu, gdy tylną nogą posłała zabawkę na głowę czekoladowego wojownika. Jesionowy Wicher obudził się nagle.
- Kochanie miauknął, spoglądając surowo na córkę. - Proszę cię, nie rozrabiaj. Jestem strasznie zmęczony - dokończył, zwinął się w kłębek i powrócił w krainę znów.
Szylkretka prychnęła. Dlaczego dorośli nie znają się na dobrej zabawie? Ciągle tylko jedzą, śpią, chodzą na polowania, ponownie śpią i tak w kółko.
Kotka zaczęła okrążać żłobek. Przepełniała ją energia, a nie miała okazji w żaden sposób jej wykorzystać. Spojrzała na wyjście z domu kociąt i ich matek. Co by zrobiła z Kaczorkiem? Wczuła się w rolę, wyobrażając sobie stojącego obok rudego.
- Wyścig, wyścig, wyścig - powtórzyła pod nosem jak mantrę, machając ogonem ze zniecierpliwieniem. - Niech nie wie nikt. Nie zdradzaj nic, tato. Teraz bez uczuć, nie myśl, nie myśl - powtarzała pod nosem jak katarynka, przygotowując się do biegu. - nie Bez słów ten klan już wie.. Trzy... Dwa... Jeden... MAM TĘ MOOOOOC! - krzyknęła, wybiegając ze żłobka.
Rozpędzona kuleczka na małych nóżkach biegała po całym obozie, powtarzając raz po raz: "MAM TĘ MOOOC, MAM TĘ MOOOC!". Niech wszyscy widzą, jaka potrafi być szybka bez Kaczorka. Sama ze sobą. Z dala od cuchnącego Jesiotra, zmęczonego taty i przerywającej zabawy mamy.
Wskakiwała na pnie drzewa, rosnącego tuż przy klanie.
- Wszystkim wbrew na ten bieg mnie stać! Co tam taty gniew - zaśmiała się, ciesząc się coraz bardziej z szaleństw. - Od dawna coś...
- Nie coś! Córeczko, wracaj! - usłyszała głos Jesionowego Wichru, który niebezpiecznie szybko zbliżał się do Malinki. - Będzie kara!
- Ja cię słyszę, ale milcz - odpowiedziała pod nosem. Tata chciał przerwać jej zabawę i uziemić w żłobku na zbity pysk! Z karą! Bez żadnych zabaw. Nie mogła do tego dopuścić, w żaden sposób. - To nie jest głos, tylko w uszach jakby gwizd - odparła i zeskoczyła z korzeni, biegnąc w swoim kierunku i czując na karku oddech taty.
Gonitwę przerwało nagłe wpadnięcie szylkretki w dziurę. Straciła grunt pod nogami i wpadła, turlając się po grząskiej ziemi. Od razu wstała, czując szybsze bicie serca.
Rozejrzała się. Dziura wydawała się strasznie mała. Ciemność otaczała ją zewsząd, drobne promienie światła docierały do niej, z otworu na górze.
- Córeczko, jesteś tam? - usłyszała głos czekoladowego, z oddali.
Jej umysł przykuło co innego. Poczuła nagle uderzenie gorąca, a serce nie chciało zwolnić swojego bicia. Ciemność przybliżała się, formując szpony. Czyiś wzrok, złowrogi i błyszczący, zbliżał się do niej. Kotka pisnęła, kuląc się i zasłaniając oczy łapkami. Na klatkę piersiową spadł dziwny ciężar, powoli obejmując również brzuch i czubek ogona. Coś chciało ją dopaść, zabić i odebrać rodzinie.
- Nie, nie, NIE! - krzyczała, machając na oślep łapami z wysuniętymi pazurami. - Nie dosięgniesz mnie! Nigdy! Nigdy, słyszysz?! NIGDY! - krzyczała spanikowana. Nigdy się tak nie bała. Drżała, upadając raz po raz ze zmęczenia. Nie próbowała nawet otworzyć oczu, nie chcąc zostać złapana przez potwora.
Upadła. Nie mogła oddychać. Potwór ją dusił.
- Malinko! - usłyszała ponownie głos taty.
Otworzyła oczy. Ściany nory zbliżały się, jakby za chwilę miały pogrzebać żywcem kotkę.
- Tato! Pomóż mi! Dziura chce mnie zabić! - miauknęła, błagając o pomoc. Kotom z klaustrofobią nigdy nie jest łatwo wytrwać w dziurze dłużej niż pięć minut.
- Kochanie miauknął, spoglądając surowo na córkę. - Proszę cię, nie rozrabiaj. Jestem strasznie zmęczony - dokończył, zwinął się w kłębek i powrócił w krainę znów.
Szylkretka prychnęła. Dlaczego dorośli nie znają się na dobrej zabawie? Ciągle tylko jedzą, śpią, chodzą na polowania, ponownie śpią i tak w kółko.
Kotka zaczęła okrążać żłobek. Przepełniała ją energia, a nie miała okazji w żaden sposób jej wykorzystać. Spojrzała na wyjście z domu kociąt i ich matek. Co by zrobiła z Kaczorkiem? Wczuła się w rolę, wyobrażając sobie stojącego obok rudego.
- Wyścig, wyścig, wyścig - powtórzyła pod nosem jak mantrę, machając ogonem ze zniecierpliwieniem. - Niech nie wie nikt. Nie zdradzaj nic, tato. Teraz bez uczuć, nie myśl, nie myśl - powtarzała pod nosem jak katarynka, przygotowując się do biegu. - nie Bez słów ten klan już wie.. Trzy... Dwa... Jeden... MAM TĘ MOOOOOC! - krzyknęła, wybiegając ze żłobka.
Rozpędzona kuleczka na małych nóżkach biegała po całym obozie, powtarzając raz po raz: "MAM TĘ MOOOC, MAM TĘ MOOOC!". Niech wszyscy widzą, jaka potrafi być szybka bez Kaczorka. Sama ze sobą. Z dala od cuchnącego Jesiotra, zmęczonego taty i przerywającej zabawy mamy.
Wskakiwała na pnie drzewa, rosnącego tuż przy klanie.
- Wszystkim wbrew na ten bieg mnie stać! Co tam taty gniew - zaśmiała się, ciesząc się coraz bardziej z szaleństw. - Od dawna coś...
- Nie coś! Córeczko, wracaj! - usłyszała głos Jesionowego Wichru, który niebezpiecznie szybko zbliżał się do Malinki. - Będzie kara!
- Ja cię słyszę, ale milcz - odpowiedziała pod nosem. Tata chciał przerwać jej zabawę i uziemić w żłobku na zbity pysk! Z karą! Bez żadnych zabaw. Nie mogła do tego dopuścić, w żaden sposób. - To nie jest głos, tylko w uszach jakby gwizd - odparła i zeskoczyła z korzeni, biegnąc w swoim kierunku i czując na karku oddech taty.
Gonitwę przerwało nagłe wpadnięcie szylkretki w dziurę. Straciła grunt pod nogami i wpadła, turlając się po grząskiej ziemi. Od razu wstała, czując szybsze bicie serca.
Rozejrzała się. Dziura wydawała się strasznie mała. Ciemność otaczała ją zewsząd, drobne promienie światła docierały do niej, z otworu na górze.
- Córeczko, jesteś tam? - usłyszała głos czekoladowego, z oddali.
Jej umysł przykuło co innego. Poczuła nagle uderzenie gorąca, a serce nie chciało zwolnić swojego bicia. Ciemność przybliżała się, formując szpony. Czyiś wzrok, złowrogi i błyszczący, zbliżał się do niej. Kotka pisnęła, kuląc się i zasłaniając oczy łapkami. Na klatkę piersiową spadł dziwny ciężar, powoli obejmując również brzuch i czubek ogona. Coś chciało ją dopaść, zabić i odebrać rodzinie.
- Nie, nie, NIE! - krzyczała, machając na oślep łapami z wysuniętymi pazurami. - Nie dosięgniesz mnie! Nigdy! Nigdy, słyszysz?! NIGDY! - krzyczała spanikowana. Nigdy się tak nie bała. Drżała, upadając raz po raz ze zmęczenia. Nie próbowała nawet otworzyć oczu, nie chcąc zostać złapana przez potwora.
Upadła. Nie mogła oddychać. Potwór ją dusił.
- Malinko! - usłyszała ponownie głos taty.
Otworzyła oczy. Ściany nory zbliżały się, jakby za chwilę miały pogrzebać żywcem kotkę.
- Tato! Pomóż mi! Dziura chce mnie zabić! - miauknęła, błagając o pomoc. Kotom z klaustrofobią nigdy nie jest łatwo wytrwać w dziurze dłużej niż pięć minut.
<Jesionku?>
Był król lew, czas na krainę lodu
OdpowiedzUsuń