— Przykro mi — miauknął były lider, spoglądając w ziemię przed sobą.
Kawcza Łapa syknął. Gdyby nie to, że stres z tamtego dnia nadal go nie opuścił na pewno wygarnąłby coś mentorowi. Nakrzyczał na niego. Stwierdził, że wcale nie jest mu przykro albo że to jego wina. Albo wina Wilczego Serca, w końcu jakby nie umarł na pewno wszystko wyglądałoby inaczej. Lecz Kawka nie miał siły ani odwagi. Bał się. Cholernie się bał podnieś głos. Bał się pokazać, że nadal istnieje. Że nadal ma co stracić. Łapa nerwowo zadrżała. Uniósł ją lekko, mając nadzieję, że to zminimalizuje drgawki. Nieskutecznie.
— N-nie potrzebuję twojego współczucia — wydusił z siebie marnym i drżącym głosem.
Był żałosny. Żałosny niczym jego klan.
Zniszczony.
— Kawcza Łapo — westchnął liliowy spokojnym głosem. — Nie musisz udawać niezniszczalnego, nikt od ciebie tego nie wymaga.
Brązowe ślipia wywróciły się z niemal wymuszonym zażenowaniem, po czym zerknęły ukradkiem na kocura. Starszy wojownik spoglądał na niego z powagą. Kawka zastanawiał się, czy ten przypadkiem się nią nie zadławi.
— B-bo co? Ty tak mówisz? — mruknął niemrawo, wlepiając wzrok w łapy.
Liliowy westchnął.
— Nie, zrób to dla siebie i nie bądź uparty jak Wilcze Serce — odpowiedział mu kocur.
Kawcza Łapa położył resztki tego co pozostało mu z uszu.
— Nie zamierzam być jak on — burknął cicho, odchodząc pospiesznie od dawnego lidera.
Drobna cząsteczka w ciele Kawki liczyła, że liliowy krzyknie za nim albo pobiegnie za nim. Lecz tak się nie stało. W ciszy odmaszerował w stronę Kolcowej Skóry tylko po to, by usiąść od brata przyrodniego z długość ogona. Srebrny wojownik nie zauważył go. I dobrze. Kawcze Łapa dzięki temu mógł znów odlecieć myślami gdzieś indziej.
* * *
Złość zagrzmiała w niewielkim wychudzonym ciele. Kawcza Łapa nie chciał wierzyć w co słysz. Sarnia Łapa, urocza liliowa koteczka, która nawet jeszcze nie została wojowniczką, siedziała z ogromnym brzuchem w kociarni?
Powietrze gwałtownie wyleciało z nozdrzy czarnego kocurka. Niedopuszczalne. Obrzydliwe. Wolał sobie nie wyobrażać wstydu i upokorzenia jakie odczuwała kotka. Nie zasłużyła na to. Nie powinno jej się to przydarzyć. Kawka musiał poznać winnego. Musiał pomścić honor Sarniej Łapy. Nie pozwolić, by to przeszło mu płazem. Musiał tylko znaleźć tą wronią strawę. Najlepiej zorientowanym kotem i z którym czarny jakkolwiek rozmawiał był jego mentor. Nieco niepewnym krokiem podszedł do liliowego pointa leżącego obok swojej partnerki.
— Coś się stało, Kawcza Łapo? — mruknął kocur zdziwiony na jego widok. Powietrze gwałtownie wyleciało z nozdrzy czarnego kocurka. Niedopuszczalne. Obrzydliwe. Wolał sobie nie wyobrażać wstydu i upokorzenia jakie odczuwała kotka. Nie zasłużyła na to. Nie powinno jej się to przydarzyć. Kawka musiał poznać winnego. Musiał pomścić honor Sarniej Łapy. Nie pozwolić, by to przeszło mu płazem. Musiał tylko znaleźć tą wronią strawę. Najlepiej zorientowanym kotem i z którym czarny jakkolwiek rozmawiał był jego mentor. Nieco niepewnym krokiem podszedł do liliowego pointa leżącego obok swojej partnerki.
Kocurek zatrzymał się przed dawnym liderem. Wzrok wbił gdzieś za uchem Iglastego Krzewu. Słowa uciekły mu z języka. Mentor zmarszczył brwi.
— Coś cię gryzie, Kawko? — dopytała Miedziana Iskra ze zmartwieniem w ślipiach. — Z Cętkowanym Liściem znów gorzej?
Czarny szybko pokręcił łbem. Coraz mniej czuł się pewnie, pytając lidera o takie sprawy. Poza tym nawet nie miał gwarancji, że ten na pewno wie kto jest tego sprawcą. Albo Iglasty Krzew mu nie powie. Bo nie miał powodu by mu to zdradzić. A Kawka nie miał dobrego wyjaśnienia, czemu chciałby to wiedzieć. Przecież nie mógł od tak wypalić, że... że... nie po prostu to nie wypadało.
— Już nieważne.
Morskie ślipia zwężyły się.
— Skoro tak uważasz — odpowiedział. — Pamiętaj, że o ile nie będziesz obrażać naszego klanu czy swojego ojca to zawsze cię wysłucham — dodał lichym głosem.
Głód zaglądał każdemu w oczy.
Klan marniał z każdym dniem.
Tylko dzięki Borsuczemu Krokowi jego rodzina nie głodowała aż tak bardzo. Kawka chwilami żałował, że nie jest tak silny i sprytny jak siostra. Gdyby tylko miał taką posturę jak ona bezproblemowo by uciekł zamiast dać się złapać najeźdźcom jak kocie.
— Dobrze — miauknął szybko bez przekonania, zmywając się.
* * *
*po wojnie*
*po wojnie*
Wszystko wróciło niby do normalności. Prócz pałętającymi się Burzakami po ich obozowisku. Pierw gościli Klifiaków, teraz Burzaków. Kawka mógł się założyć, że za niedługo Iglasta Gwiazda odstąpi legowiska Pstrągowej Gwieździe. Jego mentor zachowywał się już jakby był martwy. Leżał. Charczał czasem. Rzadko się odzywał. Nawet na Zgromadzeniu se przysypiał. Kawczą Łapę to wkurzało. Chciał już skończyć szkolenie. Chciał już być wojownikiem i móc robić co chce. Chciał już móc sobie pójść z tego pseudo klanu w wielką niewiadomą. Lecz póki co nie umiał sobie złapać posiłku. Jego trening wlókł się w nieskończoność. Kawcza Łapa miał wrażenie, że ten stary pryk szybciej zdechnie niż zdąży go wyszkolić. I to nie tak, że niepokoił się o kocura. Kawka o nikogo się niepokoił! Był super i niezależny. O nikogo się nie martwił. Ani trochę. Zły lub zmartwiony, sam nie był pewny, ruszył żwawym krokiem pod legowisko mentora. Widząc leżącą sylwetkę, wbił pazury w ziemię.
— Wstawaj i wyszkól mnie w końcu zamiast się obijać — prychnął Kawcza Łapa, starając się ukryć w głosie wszystko poza obojętnością.
<Igła opieprzaj uwuw>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz