— P-powoli — zaoponował Łabędzi Plusk, a wibrysy mimowolnie zadrżały mu z rozbawienia. Z jego nowego podopiecznego zdecydowanie był trudny orzech do zgryzienia.
— Myślisz, że mówię za szybko? To mam mówić o tak? A nie, chodzi o to, że mam zwolnić kroku? Takie powoli? — Kociak rozgadał się na dobre i teraz nie sposób było go zatrzymać. — Chyba jednak idziemy za wolno. A dokąd idziemy najpierw? Co mi pokażesz?
— N-nie n-nie, z-zadajesz z-za du-dużo p-py-pytań n-na r-raz. Zwo-zwolnij z n-nimi — upomniał go łagodnie, gdy w końcu udało mu się wciąć między potok słów, który wypływał z pyszczka Szczawiowej Łapy. — T-teraz p-po pro-prostu o-oprowadzam cię p-po le-lesie. Kie-kiedy do-dojdziemy do ja-jakiegoś w-ważnego m-miejsca, po-powiem ci o t-tym. N-na ra-razie ro-rozglądaj się u-uważnie, że-żeby z-za-zapamiętać układ na-naszych z-ziem. W-wiesz, m-musisz wie-wiedzieć co i g-gdzie, to bę-będzie p-po-odstawa pa-patroli i p-po-polowań — objaśnił. W rzeczywistości chodziło mu jednak bardziej nie o zapamiętanie, a o to, by uczeń się na czymś skupił i wreszcie zamilknął. Wojownik naprawdę go lubił, ale od tego niepohamowanego gadulstwa kocura robiło mu się niedobrze.
— No dobra. Zobaczysz, jaki jestem zdolny i że od razu to zapamiętam. Dla kogoś takiego jak ja to na pewno nie będzie trudne — zamruczał pochlebnie, na co jego mentor nieznacznie wykonał szybkie machnięcie ogonem. Ach, ten egoizm.
O dziwo, podziałało. Szczawiowa Łapa faktycznie zamilczał na dłuższą chwilę, uważnie rozglądając się wokół, ale też biegając i węsząc, jakby chciał dokładnie poznać i utkwić w swojej pamięci każdy możliwy zakamarek. Och, jaki rozbrykany dzieciak. Przynajmniej miał w sobie chęci do działania i zapał, których zdecydowanie brakowało Bagiennemu Kwiatu, poprzedniej uczennicy Łabędziego Pluska. Kocur miał nadzieję, że dzięki temu szkolenie tego młodzika przebiegnie gładko, szybko i przyjemnie. W końcu nie był wcale złym materiałem na podopiecznego, raczej dało się go opanować i z nim dogadać. Szkoda tylko, że teraz wojownik nie miał chociaż w połowie tyle energii, co Szczawik. Z każdą chwilą odczuwał coraz większe zmęczenie i chęć wtulenia się w swój mech, ale nie dawał tego po sobie poznać.
— Z-zbliżamy się d-do gra-granicy z Kla-klanem N-nocy — poinformował, wciągając w nozdrza zapach wroga przypominający jednocześnie najlepsze i najgorsze wspomnienia z jego życia.
— O, do rybojadów? Kiedyś pokonam ich wszystkich w imię Klanu Klifu — odpowiedział uczniak, a w pomarańczowych ślepiach zatańczyły iskierki podekscytowania.
Pomarańczowe ślepia, takie jak… kocur zacisnął zęby i odwrócił się na moment, by się uspokoić. Nie mógł dać się ponieść emocjom i wspomnieniom, na pewno nie teraz. Aroniowy Podmuch nie miał aktualnie najmniejszego znaczenia.
— Ej, wujku? Co jest? — zapytał nagle uczeń z nutką niepokoju w głosie.
— W-wszystko j-jest o-okej — skłamał, podnosząc się i spoglądając na Szczawiową Łapę, starając się, by jego spojrzenie i wyraz pyska były jak najbardziej naturalne. — W-więc t-tak j-jak m-mó-mówiłem, tu le-leży gra-granica z t-te-erytoriami Kla-klanu No-nocy. N-nie ma tu n-nic g-go-godnego u-uwagi, w-więc mo-możemy iść da-dalej, k-kotów Kla-klanowi Wi-wilka — dodał, rytmicznie uderzając swoim ogonem o pięty.
<Szczawiowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz