— Nawet nie próbuj! Wracasz do wody! — Głos Wieczór rozległ się nad jego uchem, gdy ta wskoczyła mu na grzbiet, przez co skończył na ziemi.
Ugh. Ile ona ważyła?! Niby była taka niska, ale ciężar to miała niczym dorosły kot! Przez to wszystko stracił równowagę i znów wpadł do wody, kaszląc i prychając ze złością.
— Już jestem czysty — syknął do niej niezadowolony, bo już zaczynał czuć jak jego sierść nieco nabrała zdrowszego zapachu, mieszając się z wonią wody i mokrego futra. To nie było miłe dla jego nosa. Wolał ewidentnie smród, który zwalał z łap, ponieważ on jako jedyny dawał mu pewność, że nikt nie uzna go za płeć przeciwną. Nie mógł do tego dopuścić! Dlatego też Sosnowa Igła wraz z tym bachorem nie powinny cieszyć się swoim małym zwycięstwem, bo zamierzał, gdy tylko go zostawią znaleźć jakieś świństwo i w nim się wytarzać, by nieco naprawić to co zniszczyły swoimi zabiegami czystości.
Wieczorna Łapa uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo niekomfortowo się teraz czuł. Przebrzydła sadystka. Uwielbiała się nad nim pastwić. Normalnie jak ta jej "ciotka". Te dwie były siebie wartę.
— Nie. Jeszcze nie. Dalej śmierdzisz, brudasie... — czarna rzuciła obelgę na poziomie kocięcia, co niby miało sprawić mu przykrość, a może i nawet oburzenie, a przyniosło z goła co innego. Poczuł nadzieję na to, że być może jeszcze jego godność ocalała i tak szybko nie przyjdzie mu pachnieć kwiatami.
— To mój naturalny zapach. Złaź ze mnie — mruknął, jednak nie zrobił nic w celu zwalenia jej ze swojego grzbietu. Pamiętał jak ostatnio to się dla niego skończyło. Nie zamierzał znów tłumaczyć się Irgowemu Nektarowi z kłamstw jej "wnuczki".
— Jeszcze masz tu brud — rzekła nagle Sosna, topiąc mu łeb i szorując mu po nim łapami tak, że aż krzyknął pod wodą z bólu. Wariatka! Machnął łapą, odganiając ją od siebie, co się na szczęście udało, po czym wziął zdyszany oddech.
— Ha, ha. Bardzo śmieszne. Chcecie mnie po prostu utopić! — syknął na te dwie, jeżąc namokniętą sierść, która coraz bardziej mu ciążyła.
— Nie, wcale nie — zaprzeczyła ostro Wieczorna Łapa. — Wtedy nie byłoby zabawy. Jaki jest sens w szybkiej śmierci? Chyba zdajesz sobie sprawę, że lepsze jest patrzenie na ciebie jak się męczysz niż próba zabójstwa...
Co takiego? Tego nie dało się nazwać inaczej niż po prostu sadyzm. Widać było, że miała coś po swoim szurniętym dziadku. Że też kiedyś uważał, że ten dzieciak wyrośnie na koty... Mylił się. Trzeba było się jej jakoś pozbyć, póki jeszcze miał szansę. Teraz na to było za późno. Kocica dorosła i zaczęła swój trening pod okiem mentora, co powodowało, że powoli przestawała być taka bezbronna.
— Ja również lubię obserwować jak się męczysz — dodała od siebie Sosnowa Igła, jak gdyby o tym nie wiedział. Musiała jednak o tym napomknąć. Nie byłaby sobą, gdyby przez chwilę siedziała cicho.
— Jak łaskawie. — Przewrócił oczami czując, że to będzie naprawdę ciężki dzień, zwłaszcza że ta czarna pchła swoimi przednimi łapami próbowała mu wepchnąć łeb pod wodę, czemu się ostro zapierał.
— Jeszcze chwilka i nie będzie czuć od ciebie tego smrodu jakiego chciałeś... Cieszysz się?
Nie. Nie cieszył. Nie było mowy, by taki czysty pozostał. Jak te dwie się znudzą i tak wytarza się w czymś śmierdzącym. Zrobi to. Zrobi i go nie powstrzymają. Nawet jeśli będzie zmuszony brać udział w tych kąpielach nawet codziennie, nie ugnie się pod ich naporem.
Zacisnął pysk, gdy znów skończył łbem w wodzie. To ich niby bawiło? To one były dziecinne!
Wyszarpnął się, kaszląc i otrzepując się ponownie, mówiąc po prostu dwa słowa, które w tym momencie wręcz paliły go niemiłosiernie w język:
— Nienawidzę was.
— Ja też cię kocham piesku — zaśmiała się wnuczka Mrocznej Gwiazdy. — Chociaż teraz bardziej pachniesz jak suczka...
Co... Od razu zerwał się na łapy, otrzepując z wody. Nie było mowy! Na pewno powiedziała to po to, aby go rozzłościć. Nie mógł już cuchnąć jak samica! Po prostu nie mógł! Słowa kocicy przeczyły sobie nawzajem. To raz śmierdział, a raz nie? To moczenie się przez chwilę nie mogło mieć aż takiej mocy, by do tego doprowadzić!
Widząc jego minę, Sosnowa Igła wybuchła śmiechem. Ta... Bardzo zabawne. Wyszedł z wody, mając dalej na grzbiecie bachora, po czym zaczął wycierać się w piach, aby się osuszyć i nieco zamaskować to co niby było wyczuwalne.
— Spadaj kleszczu — warknął do uczennicy, która na szczęście postanowiła go puścić. Sukces.
— Co psinko, boisz się swojego zapachu? Bycie suczką to nic złego — jej pisk rozległ się mu nad uchem, gdy dalej się ocierał o piach, który przylepiał się namoczony do jego futra.
Zasyczał na nią wściekle, unosząc łapę, ale Sosna szybko ukróciła jego zapędy, dając mu po pysku. Tak jak się mógł spodziewać - bolało. Wojowniczka stanęła przy boku małej jak taki jej ochroniarz, machając wrogo ogonem na boki. Splunął im pod łapy, po czym wrócił do tarzania się w ziemi. Nie będzie marnował na nie sił. I tak nie mógł podnieść na nie łapy, bo będzie skończony.
— Nie jestem żadną suką! To prędzej ty nią jesteś! — Bura kocica znów go uderzyła słysząc te słowa.
— Trochę szacunku do kobiet! Niewychowane to — zaburczała pod nosem, przez co pierwszy raz w życiu mógłby uznać ją za starszą babunie, która narzekała na tą dzisiejszą młodzież. Ale... To było zbyt dziwne, aby było prawdziwe. Sosnowa Igła była w końcu zawsze bachorem i żadne dość wysokie księżyce na karku tego w jej przypadku nie zmienią.
— Eh i znowu się ubrudził... Nie rozumiem czego się tak wstydzisz. Na pewno znajdziesz sobie jakiegoś kocura do boku i tak dalej... Jesteś suką i tyle. Pogódź się z tym — starała się przekonać go do swoich słów Wieczór, tak jakby sądziła, że ten padnie jej do łap, wręcz dziękując za tą jej błyskotliwość. Po jego trupie. Nie zamierzał być tym kim sobie ona wyobraziła w tym swoim chorym umyśle. Może i przylać jej nie mógł, ale zawsze mógł inaczej doprowadzić do tego, by bachor był tak zajęty, by nawet nie miał czasu, aby zawracać sobie nim głowę. Z tego co słyszał to jej mentorem był Mysikróliczy Ślad. Nie był żadnym psem Mrocznej Gwiazdy, więc istniała szansa, że ich treningi się nieco przedłużą, gdy go poprosi o pomoc.
— Nie jestem — zawarczał, otrzepując się z piachu. — Wiesz dlaczego? Bo jestem inteligentniejszy. — Sosna na te słowa prychnęła śmiechem. Zignorował to. Ona nawet nie wiedziała co to znaczy, a nawet wątpił czy kiedykolwiek jej używała. — Nie będę jakąś słabą jednostką, bo sobie to wmawiasz bachorze. Widać po was, że jesteście głupie jak stado myszy. Każda z was jest taka sama... taka... tępa. A co do moich preferencji, nie interesuj się. To nie jest coś, co twój sflaczały umysł mógłby pojąć.
— Czy ja wiem... — zaczęła Sosnowa Igła uśmiechając się pod nosem. — Widać, że kręcisz z Czerwoną Różą i Astrowym Migotkiem... Tego nie da się... odzobaczyć... Zwłaszcza ten wasz ostatni trening...
Ugh... Posłał jej mordercze spojrzenie. Zapomniał, że bura miała na niego oko przez ten cały czas, knując jak go tu dobić. Jednak się myliła, ponieważ z Astrem łączyły go najzwyklejsze stosunki, a to co odwalił na treningu dawno temu, a nie ostatnio tak jak mówiła, było tylko zmyleniem wroga. Gdyby się nim interesował, to czarny nie patrzyłby na niego spod byka, gdy pojawiał się na horyzoncie.
— No, no. Nie tylko z nimi. Przecież się ślinisz do mojego dziadka! Nieładnie suko, nie wiedziałam, że lecisz na starszych... — powiedział ten bachor, a mu aż żyłka zaczęła pulsować. Co. Co takiego? No naprawdę nie miały nic innego do roboty? Najpierw robienie z niego "psa", potem "kotki", a teraz próbowali wmówić, że co? Że leciał na Mroczną Gwiazdę? Miał tam ochotę roześmiać im się w pysk, pukając się po łbie. Zamiast jednak tego, zachował poważną minę, by nie zniżać się do ich poziomu zwłaszcza, że Sosnowa Igła wybuchnęła śmiechem, tarmosząc po głowie Wieczorną Łapę.
— Też to zauważyłaś? Pewnie marzy mu się z nim noc, dlatego tak na niego zerka.
Ciśnienie mu ponownie skoczyło. Miał ochotę zostawić te dwie, ale groźba, którą wypowiedziała do niego uczennica na początku "spaceru", uniemożliwiła mu ucieczkę. Zamiast tego, skoczył na wojowniczkę, splatając się z nią w uścisku. Od razu dobry nastrój burej prysnął, a ta wyciągnęła pazurki. Trochę się poprztykali i to dość boleśnie, by następnie od siebie odskoczyć, mordując się wzrokiem.
— Jesteś jak dziecko suczko. Przemoc to nie rozwiązanie — zaśmiała się Wieczór. — Wiesz, jestem pewna, że spodobasz się Omenowi jak się postarasz... Prawda? Nic straconego.
— Nie lecę na lidera! — zasyczał w stronę uczennicy. — Jest za stary na romanse z kimś takim jak ja. — Leśne duchy dajcie mu siłę. Nie wytrzyma z nimi! Sama myśl o tym go wykręcała i powodowała, że miał ochotę zwymiotować pod łapy. — Zamknij pysk! Myślicie, że jesteście lepsze, bo co? Bo macie chroniony tyłek? Jeszcze wam się to zwróci wszystko z nawiązką — zagroził coraz bardziej zirytowany ich zachowaniem.
— Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz — skomentowała jego piski Sosna, a go oczywiście szlak trafił.
Spokojnie... Musiał jakoś to znieść. Zaraz te dwie zostawią go w spokoju i będzie dobrze. Da radę. To był jakiś chory test. Znów go sprawdzano. Nie powinien tak nerwowo reagować, bo widział jak to je tylko bawiło, ale... Jak?! Jak miał zachować spokój, gdy gadały takie głupoty?!
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz