Co za okropny bachor. Czemu udawała? Przecież każdy to widział. Sama się zsunęła i teraz wielce ryczała. Czuł, że będzie miał kłopoty. Już sam widok szczerzącej się sadystycznie Sosny go o tym przekonywał. No bo jak go zniszczyć, jak nie za pomocą kocięcia, które na dodatek było wnuczką Mrocznej Gwiazdy? Gdyby ten dowiedział się o tym, że ją pobił na pewno byłby martwy. Chociaż słyszał, że nie przepadał za Wieczór. To może istniała szansa na to, że mu się upiecze?
— To się pobawmy, ale nie kłam babci, dobra? — Wbił w nią zirytowany, ale i błagalny wzrok.
Irgowy Nektar to była ostatnia osoba, z którą chciał rozmawiać na ten temat. Nie miał w końcu pewności czy uwierzy mu, czy swojej przyszywanej wnuczce. A patrząc na to, że to ona zorganizowała ten spacer dla czarnej, czuł się tak, jakby ziemia wciągała go w swoje czarne odmęty.
Wieczór zmrużyła oczy, a on zaczął zastanawiać się, skąd w niej było tyle toksyczności. Czy to przychodziło z krwią? Raczej wątpił, aby to była sprawka Frezjowego Płatku. Kocica zdawała mu się bardziej ogarnięta, no i nie miała naderwanego lewego ucha, jak każdy poplecznik lidera.
— Musisz mnie przekonać. I nie kłamię, tylko prawdę chcę powiedzieć! — wymiauczała do niego mała.
Westchnął. Naprawdę się staczał… Jak mógł ją przekonać do tego, by nie niszczyła mu życia bardziej? Widać było na pierwszy rzut oka, że ten bachor był zepsuty do cna. Wręcz nie miał pojęcia co powiedzieć. Co sprawiłoby tej kreaturze radość tak wielką, by mu odpuściła? Och… Zrozumienie przyszło samo. Nie wierzył, że to robił.
— Proszę... Daj mi szansę. Zrobię... Aport... — Skrzywił się, ponieważ te słowa ledwo były w stanie przejść mu przez gardło.
— Aport to za mało. — Pokręciła głową.
Zacisnął pysk, machając z irytacją ogonem. No jak to za mało?! Dla niego właśnie to było bardzo, ale to bardzo dużo! Widział ktoś aportującego kota? Upokarzał się dla jej radości, a ta kręciła nosem. No naprawdę rozpuszczony gówniarz.
— Zrobię hau, hau... — Nie wierzył, że to zaproponował.
— No już lepiej, ale jeszcze coś... Jeżeli się położysz i będziesz się turlał, to może...
Żyłka zaczęła mu pulsować słysząc jej propozycję. Turlać się… Turlać?! Czuł, że od tego wszystkiego robi mu się gorąco, a uszy wręcz płoną ze wstydu. Psy Mrocznej Gwiazdy, którzy z nimi byli, obserwowali to z oddali, a Sosnowa Igła pierwszy raz się zamknęła, by usłyszeć jego odpowiedź. Świat go tak bardzo nienawidził…
— Dobrze... — zgodził się. To i tak się nie powtórzy. Nie zamierzał już nigdy więcej zgodzić się na spacer z tym bachorem. Raz mógł się poświęcić, by nie dostać w łeb od Sosny, która już sobie ostrzyła na niego pazury.
Wieczór słysząc jego odpowiedź uśmiechnęła się szeroko.
— Jupi! To ustalone. Znajdę patyk i zrobisz aport! — zachichotała i przyniosła „cioci” patyk, by mu rzuciła.
Czemu ona? Pewnie ten karzeł stwierdził, że daleko tego badyla nie pośle, a bura oczywiście jak najbardziej.
Tak jak się spodziewał wojowniczka wzięła zamach i rzuciła, patrząc na niego ponaglająco. Ze skwaszoną miną poszedł po patyk, przynosząc go pod łapy kociaka, paląc się z irytacji i wstydu, bowiem już zaczęło go skręcać od tego wszystkiego. Jeszcze żeby tego było mało, ten bachor pogłaskał go po łapie, co wywołało na jego pysku jedynie skrzywienie.
— Grzeczny piesek! Teraz hau hau!
— Hau, hau... — wymiauczał zrezygnowanym głosem.
Sosna się zaśmiała, plując aż śliną na wszystkie strony. Tak. Ha, ha… Bardzo zabawne. Ugh... Jeszcze na dodatek była obrzydliwa. Naprawdę jej intelekt dorównywał myszy.
— To teraz turlaj się! Hau hau! — Wieczór zaśmiała się słodko, patrząc na jego upokorzenie z istną satysfakcją.
Yh... głupi kociak. Sama szczekała jak jakiś pies. I to znacznie częściej niż on. Położył się jednak i przeturlał. Sosna dalej kisła nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę robił, no ale jakie miał wyjście? Bachor dzierżył w łapach siłę, która zwała się Irgowy Nektar. Mogła nazmyślać swojej „babci” wszystko na jego temat, a wtedy byłby skończony. Już wolał przeżyć to upokorzenie niż stracić życie.
Kocię zaczęło śmiać się na cały las. Położył po sobie uszy. Jak nic, cała zwierzyna została przez to spłoszona na wiele lisich skoków.
— Grzeczny piesio... — wykrztusiła, zwijając się ze śmiechu na ziemi.
Posłał jej mordercze i zimne spojrzenie. Powtarzał sobie w głowie, że to tylko chwila, zaraz wróci do obozu i zaszyje się na zawsze w legowisku wojowników, a wtedy… ten bachor za to zapłaci. Zemści się w swoim czasie.
Widząc jak Sosna dołączyła do czarnej, aż mu zaczęły więdnąć uszy. Nie wiedział ile to miało trwać, ale musiał najwyraźniej przerwać im to kółeczko wzajemnego chichrania się z jego osoby.
— Już? — prychnął, mając nadzieję, że obie się uduszą.
— Tak, tak... — mała powoli się uspokoiła. — Nie bądź niecierpliwy piesku... To teraz może pójdziemy do babci Irgi i jej opowiemy o dzisiejszym spacerku?
— Nie. — Pokręcił łbem. — Wolałbym nie. Ciesz się tym spacerem, bo jak wrócisz to znów cię zamkną — uświadomił jej to, bo raczej wątpił, by taki spacer się powtórzył. Była w końcu takim nieporadnym bachorem, który mógł szybko stracić swoje życie, zjedzony przez takiego na przykład ptaka. A co do Irgi… Aż dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Nie chciał się z nią konfrontować.
— Nie zamkną, a nawet jeżeli tak, to co z tego! Ciociu, chodźmy do babci! — zachichotała.
Sosna skinęła łbem, po czym wzięła dziecko i skierowała kroki do obozu. Ruszył za nimi niechętnie, mając nadzieję, że dzieciak się przejedzie na swojej inteligencji.
***
Wrócili do obozu i tak jak się już mentalnie do tego przygotowywał, gdy tylko usłyszał ich plany, podeszli do zastępczyni. Utrzymywał odpowiedni dystans od złotej, by się nie położyć. Nie chciał bardziej się dzisiaj upokorzyć.
— Szybko wróciliście — zauważyła kochanka Mrocznej Gwiazdy, patrząc na jego wnuczkę.
— Bo piesek się już zmęczył... Turlał się i szczekał! — zachichotała cicho czarna. — Nawet na nim jeździłam! — pochwaliła się z dumą.
To brzmiało jeszcze gorzej niż przypuszczał. Stał tam ze spuszczonym łbem, nie zamierzając spojrzeć nikomu z tych wariatek w oczy. Za bardzo miał dość tego dnia.
— Naprawdę? — mruknęła Irga, kierując na niego spojrzenie. — To dobrze, że nie sprawiał ci problemów.
— No... On tylko trochę bo wiesz, jakoś tak się ruszył nagle, że spadłam i mnie bolało! — Te słowa sprawiły, że zesztywniał. Rzucił okiem w stronę Wieczór, zaciskając mocno pysk. A to mała jędza! Obiecała, że nie powie o tym „babci”, ale najwyraźniej była równie fałszywa co Sosnowa Igła.
Dostrzegł jak wibrysy złotej lekko się uniosły.
— Zrobił to specjalnie?
— Nie! — rzucił na swoją obronę, stąpając z łapy na łapę poddenerwowany, ponieważ nie zamierzał w takim momencie milczeć i godzić się na niesłuszną karę. To nie była jego wina!
Wieczór jednak pokiwała łebkiem, co sprawiło, że cała krew odeszła mu z pyska i być może i z łap.
— Pewnie tak, bo wcześniej się na mnie wściekał! Ja chciałam tylko, żeby zaszczekał, a on był dla mnie niemiły — powiedziała co wiedziała.
Przewrócił na to oczami. Irga ze spokojem wysłuchiwała wnuczki, a on nie potrafił przejrzeć jej maski. Czy uwierzyła? Czy miał przechlapane?
— Porozmawiam z nim. Wracaj już do matki — Te słowa zastępczyni sprawiły, że już wiedział, że było po nim. Mimo tego, że zachowywała spokój, mogła ukrywać swoje prawdziwe motywy. Znał już ją nieco. Wiedział do czego była zdolna.
Bachor oczywiście nie chciał już kończyć tej zabawy, przybierając zasmucony wyraz pyszczka. No tak. Chciała pewnie poobserwować co się z nim stanie po tym, jak go wkopała przed babcią. Co za… A nawet nie chciał kończyć. Wieczór była niczym przebrzydła glizda, która drąży tunele tam gdzie nie powinna.
— Ale ja nie chcę... — wypowiedziała się smutno, tak jakby to miało wpłynąć na kogoś takiego jak Irga.
— Jutro też będzie dzień. Musisz odpoczywać. W twoim wieku to ważne — mruknęła do niej kotka, co poskutkowało tym, że mała zwiesiła łeb i grzecznie wróciła do żłobka.
Został sam na sam ze złotą, która również kazała odejść Sosnowej Igle. Patrzyli na siebie w przytłaczającej ciszy, a on czuł jak jej nieodgadniony wzrok przeczesuje się po nim oceniająco. Byłby głupcem, gdyby w tamtym momencie się nie bał. Czuł jak sierść mu się jeży, a serce przyspiesza.
Gdy się odezwała, cały spokój jaki dotąd utrzymywał go opuścił. Ona wiedziała, że miała go w garści, a on wiedział, że miał przesrane. Odpowiedział jej szczerze na każde pytanie, które padło z jej pyska. Mogła to zawsze sprawdzić, ponieważ w lesie był także Trójoka Wrona. Wątpił, by kocur miał do niego problem, więc miał nadzieję, że potwierdzi jego wersje wydarzeń. Być może właśnie tylko dlatego ocalił skórę.
***
Cóż mogło być piękniejszego niż cieszenie się dniem? Mroczna Gwiazda okazał się chociaż raz spoko gościem i obiecał, że zajmę się sprawą ze swoją irytującą wnuczką. Właśnie dzięki temu, od wielu już księżyców, Wieczór mogła obserwować go tylko i wyłącznie ze żłobka, strojąc sobie jedynie te wrogie miny.
Słyszał, że została uczennicą, ale nie było go na jej mianowaniu. Za bardzo jej nienawidził, by zjawić się dla niej w tak ważnym dniu. W zasadzie to miał nadzieję, że coś ją w tym lesie porwie i zdechnie. Ale nie… Nie zdechła, wróciła i dostała swoje uczniowskie imię.
Dlatego też mogła łazić teraz wszędzie gdzie chciała. Słysząc jak się skrada w jego stronę, udawał że wcale, a wcale jej nie słyszy. Wątpił, by była taka głupia, aby się do niego zbliżać. Dla niego dalej była głupim bachorem, który nijak się nie zmienił.
— Cześć piesku — zachichotała cicho.
Najeżył się posyłając jej spojrzenie spod przymrużonych oczu.
— Miałaś się trzymać na dystans — przypomniał jej o zakazie Mrocznej Gwiazdy.
Jej pojawienie się w jego pobliżu nie mogło oznaczać niczego dobrego. Niech mu tylko nie mówi, że ich "wspaniałomyślny" lider zmienił zdanie... Bo jeśli tak… To ubije gnoja i nawet nie będzie tego żałował.
Uczennica pokręciła łbem.
— Już nie. Byłam posłuszna, więc... Mogę cię dalej męczyć. Jestem pewna, że bardzo jesteś z tego powodu szczęśliwy. — Uśmiechnęła się z wyższością.
Co. Czyli wkupiła się w łaski lidera i ten postanowił cofnąć jej zakaz? Niech nie mówi, że on to kupił! Przecież nie lubił lizusów! Wykrzywił się słysząc, że dosłownie przyznała, że będzie go męczyć. Nie potrafiła nawet ukryć swoich niecnych zamiarów...
— Oczywiście, skacze ze szczęścia — rzekł ironicznie, machając ogonem. — Lepiej idź trenuj, bo nigdy nie zostaniesz wojownikiem, a ode mnie się odwal.
Niech go zostawi, niech go zostawi – tak brzmiała jego litania do tej kreatury, która uczepiła się go niczym rzep. Miał kilka księżyców spokoju, a teraz co? Powtórka z rozrywki? Czyżby właśnie dlatego lider zmienił zdanie? Ponieważ za bardzo przeszkadzało mu to, że był szczęśliwy?
— Trenuję ciężko jak tylko umiem. Mogę mieć chwilę odpoczynku, prawda? — Usiadła tuż obok niego. — Jak myślisz, może dobrym pomysłem jest pójść na spacer z Sosnową Igłą? Wiem jak ją lubisz.
— Nie! — palnął natychmiast, jeżąc sierść. Nie zniesie tej burej wywłoki! Bachor jeszcze był znośny i niegroźny, ale ona? Mogła mu wlać od tak, bo miała taki kaprys! — Nigdzie z wami nie idę — podkreślił to dobitnie, odsuwając się od uczennicy.
Wieczorna Łapa przekrzywiła łebek, a następnie szybko wstała i sobie poszła. Jak dobrze. Miał od jej głosu już migrenę. Wrócił do jedzenia myszy, napawając się ponownie spokojem, gdy nagle pojawiły się dwie białe łapy, które wytrąciły mu pokarm z pyska. Uniósł wzrok na ten podły uśmieszek Sosnowej Igły.
— Tęskniłeś? — zapytała, a on aż się wyprostował, mierząc ją wrogim spojrzeniem.
— Czego chcesz? — syknął do niej bez ogródek.
— Idziemy na spacerek! Prawda? — Jej wzrok spoczął na Wieczór, a go coś trzasło.
Czyli jednak... Poszła... Po tą... zdzirę.
Czarna korka uśmiechnęła się szeroko, co przywodziło mu na myśl czającego się drapieżnika, który zamierzał zacisnąć zęby na jego gardle.
— Tak. Piesek potrzebuje ruchu, trzeba iść z nim na spacer — wymiauczała.
— No... Słyszałeś? Ruchy, ruchy. — Sosna kopnęła go, zmuszając by wstał.
Co za... Brakowało mu słów. Zasyczał wrogo na burą jak to miał w zwyczaju, a kocica przylała mu mocno w pysk.
— Jak widać znów trzeba ci przypominać kto tu rządzi... To aż robi się nudne — westchnęła teatralnie, popychając go kolejny raz. — Dalej, żwawo. Bo powiemy Mrocznej Gwieździe jak doszły nas słuchy, że pewien ptaszek knuje jego upadek...
Nie... Nie odważyłaby się skłamać... Co on się oszukiwał... Oczywiście, że by to zrobiła! Nastroszył sierść, po czym skierował się w stronę wyjścia z obozu. A niech mają. Nie miał i tak wyboru.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz