Obserwował leniwie przepływające po niebie chmury, leżąc na ławce, która znajdowała się na werandzie. Czas mijał tak spokojnie. Żadnych krzyków, żadnych pilnie naglących spraw. Był tylko on i ta wspaniała cisza.
Przymknął oczy, relaksując się bardziej. I wtedy usłyszał czyjeś miękkie kroki. Westchnął, zwracając łeb w stronę Bastet, a jego oblicze się rozchmurzyło. Posłał jej uśmiech, zachęcając ruchem ogona, by się zbliżyła.
— Witaj, Bastet — przywitał się z kocicą. — Co cię do mnie sprowadza? Chcesz mi potowarzyszyć na ławce? — Zaprosił ją gestem na miejsce tuż obok siebie.
— Cóż... — Oblizała pysk. — Jaki byłby ze mnie pracownik, gdybym nie sprawdzała, co u szefa? — zamruczała na jego szczodrą propozycję, z której nie zamierzała nie skorzystać. Wskoczyła zgrabnie na miejsce u jego boku, unosząc głowę do góry i rozglądając się po terenie. O tej porze wyglądało to całkiem satysfakcjonująco. Ogród zdawał się być tak przestrzenny i czysty, w porównaniu z tym co czekało na zewnątrz. — Masz gust do miejsc, które wybierasz na swój dom.
Zamruczał zadowolony, sam również obserwując przez chwilę muskany wiatrem teren. Prawda. Miał gust. Nie zamieszkałby przecież przy jakimś śmietniku czy o zgrozo porcie. Tam śmierdziało i jakoś tak było brudno. Nie to co tutaj. Dzielnica ładna i zadbana, idealna dla kogoś takiego jak on.
— Oczywiście. Przepych i bogactwo to najlepsze połączenie dla kota o moim statusie. Niektórzy szefowie gangów mieszkają w rupieciarni, zgrywając twardzieli, chociaż cuchną gorzej niż stado szczurów. Są... żałośni, a nie wielcy. Wielkość to też idealna prezentacja. — Musnął ją ogonem pod brodą. — Widać to po tobie moja droga Bastet. Kiedyś zmokła kura, a teraz prawdziwa dama — mruknął, przypominając sobie te czasy, gdy ją znalazł w jednej z uliczek.
Kotka zamruczała głośniej i się z tego nie dziwił. Nie chodziła już skulona, mokra i śmierdząca, a wyprostowana, dumna i przede wszystkim czysta. Niegdyś żebra wystawały z przylgniętego do skóry futra, teraz jej sierść była puszysta, a samotniczka nie miała niedowagi. A to wszystko dzięki jego zasłudze.
— Och, nie schlebiaj mi, Jafarze. Przecież wiesz, że dalej byłabym cuchnącym kleszczem, gdyby nie twoja pomocna łapa — spokojne spojrzenie przymrużonych oczu skierowało się powoli w jego kierunku.
— Prawda. Byłabyś — zgodził się z nią. Ile to już dusz wyrwał z rynsztoka takich jak ona? Wiele. Teraz byli jego wiernymi sługusami, mającymi dług, a co najważniejsze, potrafiącymi o siebie zadbać i nie wyglądać jak flejtuch. — Jednakże potrafię dostrzec piękno nawet w ubłoconych kleszczach. Dawno, bardzo dawno temu, też wiodłem takie życie — podzielił się z nią tą informacją. — Sam doszedłem do wielkości, co było ciężkie. Rozumiem ból głodnych i samotnych, którzy są przeganiani przez silniejszych. U mnie każdy ma szansę na nowe życie, o ile nie działa na moją szkodę.
— Zdążyłam tego doświadczyć — zauważyła. — Nikt, kto nigdy nie doznał prawdziwej rzeczywistości Betonowego Świata nie byłby w stanie osiągnąć tak dużo. Jak większość pieszczochów, co od urodzenia gościły się u Dwunożnych. Żeby dostać wygodę, trzeba na nią zapracować. Chyba wszyscy to wiemy. — Kąciki jej ust uniosły się w górę. — Tylko idiota szukałby wrogów wśród najsławniejszych kotów w mieście. To brzmi jak... Szybka droga do wykopania sobie grobu.
— Oczywiście. Idioci kończą rozsmarowani w brudnych uliczkach. Już kilku tego doświadczyło — przypomniał sobie tych co unikali płacenia mu haraczu, a których już nie było na tym świecie, dzięki pomocy takiej Bastet i Rogacza.
Przesunął się do niej bliżej, bo uwielbiał obserwować jej futro. Było niezwykle interesujące. Białe w czarne łaty. Cenił sobie piękno, a kotka przypominała mu ucieleśnienie śmierci. No i te jej oczy... Dopełniały to wszystko czym sobą prezentowała. Jednak pomimo tego wszystkiego, nie podobał mu się jej zapach. Samotniczka nie miała dostępu do specyfików Dwunożnych, które wręcz były miłe dla nosa i zapewne kąpała się w jakichś stawach. Musiał jej pokazać co idealnie by ją dopełniło.
— Masz urodę istnie śmiercionośną — stwierdził po chwili. — Ale czegoś ci brak o moja przepiękna. Chodź ze mną. — Zaskoczył z ławki, czekając aż ta do niego dołączy.
Postawiła uszy zainteresowana. Po chwili podążyła jego śladem.
— Tak? A czegóż takiego, drogi panie? — zapytała z gardłowym pomrukiem.
— Zobaczysz — Ruszył przez krótką, zieloną trawę w stronę rosnących nieopodal krzewów i kwiatów. Podszedł do krzaka lawendy, ułamując kawałek, którym następnie musnął sierść kocicy. Następnie odłożył roślinę, zaciągając się zapachem czarno-białej.
— O właśnie tego. Wonności. Lawenda jest delikatna dla nosa i słodka. Bardzo przyjemna. — Posłał jej uśmiech, po czym sam otarł się o krzak.
Uniosła brwi, z lekka zaskoczona i zainteresowana tym, co wyprawiał.
Czarno-biała naprężyła się, pociągając nozdrzami.
— Ma nietypowy zapach — zauważyła. — Odróżniający się od tego, jak zazwyczaj pachną koty w tym otoczeniu. Sądzę, że gustu nie można ci odmówić, najdroższy panie. — Zniżyła lekko łeb, by znów zaczerpnąć charakterystycznego zapachu.
Podszedł do niej ponownie, gdy już przesiąknął zapachem rośliny dostatecznie.
— Prawda, że pięknie pachnie? Nie jest gryzący czy też duszący. Ma w sobie pewną klasę. Gdy pachniesz miło dla nosa, każdy pragnie wtulić się w twą sierść. To przyciąga jak magnes. Przyjemniej mnie. — Przysiadł obok, trącając nosem jej policzek.
Czy z nią flirtował? Być może. Zdarzało się to często, zwłaszcza gdy jego wierni sługusi odznaczali się na tle innych swoimi dokonaniami. Można powiedzieć, że jego uwaga i miłe słowa, były niejako nagrodą za ich trud. No bo... Kto nie chciałby poprzytulać się chwilę z kimś takim jak on? Miał władzę, bogactwo i prestiż. Tylko głupiec nie skorzystałby z okazji, by żyć z nim w zgodzie i odtrącać jego łapę.
Kocica odsunęła minimalnie policzek i zwróciła się pyskiem w stronę jego pyska, obmierzając go spojrzeniem zadziornych brązowych oczu.
— Intrygujący jesteś — wyszeptała z przekorą.
— Jakżeby inaczej? — mruknął, po czym rozejrzał się po otoczeniu, wpadając na pewien pomysł. Skierował kroki ku wodospadowi, wskakując na kamienie, które ograniczały wypły wody. Przyjrzał się białej lilii, która rosła nieopodal i zerwał jej kwiat. Następnie wrócił do kotki, podając jej roślinę.
— To lilia — wytłumaczył jej. — Jest trująca i niebezpieczna oraz biała niczym śmierć. Twój kwiat, Bastet. Ode mnie dla ciebie. Byś wiedziała jaką dzierżysz potęgę w swym ciele.
<Bastet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz