Ślimak spędzał dnie na treningach. Nie narzekał wcale z tego powodu, jako że był kotem pełnym energii, której przecież musiał w jakiś sposób dać upust. Wspinaczka po drzewach, tropienie, polowanie, próby walki… to wszystko było wystarczająco ciekawe, by skupić na sobie uwagę pointa. Bardziej teoretyczne treningi go irytowały i nużyły, ale na całe szczęście tych nie było już tak wiele w porównaniu z początkami jego nauk pod okiem Kuklika. Dlatego też młody kocur nie marudził tak bardzo, a jego mentor nie musiał się zbytnio męczyć… psychicznie, w każdym razie. Jednak pomimo tego wszystkiego, Ślimakowi nie brakowało energii w większość dni. Tak było w każdym razie do niedawna, ale nadeszły upały, które skutecznie wysysały moc z każdego żyjącego stworzenia, niczym jakiś straszny potwór żerujący na niewinnych. Ale uczeń Owocowego Lasu się wcale nie bał! Walczył dzielnie ze zmęczeniem, chodził często się napić, a poza tym sporo spacerował po terenach, trzymając się cienia. Mówił sobie, jak i innym, że patroluje. Tak naprawdę ukrycie wyobrażał sobie, że jest zwiadowcą i ukrywał się po jakichś krzakach, wypatrując możliwych zagrożeń.
Taka scena miała miejsce i tego dnia. Był tak skupiony, że tym razem nawet do siebie nie mówił. Jego ciemne łapy delikatnie stawały na wysuszonej, lekko zżółkniętej trawie. Duże uszy nasłuchiwały, a po szpiczastym pysku jak zwykle spływała ślina. Jego wyczulone po treningach, niebieskie oczy uważnie badały otoczenie i, oh, w końcu coś wybadały!
Tak naprawdę ciężko było nie zauważyć tego białego futra pośród ciemniejszych, typowych dla Pory Zielonych Liści barw. Słońce, które padło na grzbiet Pasożyta sprawiało, że ten wręcz świecił w jego blasku.
– Aaa… ah! – zawołał Ślimak, otwierając szeroko paszczę i gapiąc się tak wielkimi oczami. Widział Pasożyta praktycznie codziennie, w końcu należeli do jednego stada, ale aktualny wygląd białofutrego sprawiał, że ten dawał pozory jakiegoś ducha, jakiejś tajemniczej zjawy, która wręcz prosi się o podejście i zadanie jej jakichś ważnych pytań dotyczących swojego losu, typu ,,kiedy umrę?’’ albo może ,,co powinienem zjeść po jutrzejszym treningu?’’. W każdym razie — albinos wyglądał jak nie z tego świata i było to wystarczająco ciekawe, że Ślimak wylazł z krzaków i podszedł do niego, mamrocząc coś do samego siebie.
Idąc tak, patrzył na własne łapy, tak jakby obawiał się, że w innym wypadku się potknie i przewróci. W końcu jednak się wyprostował i spojrzał na mniejszego kota, szczerząc zęby w typowym dla siebie wesołym uśmieszku. Ślina kapiąca z jego pyska zdecydowanie dodawała mu urody. W każdym razie tak chciał o tym myśleć.
– Paapapasożyt? Tak masz na imię, prawda? Jakaż to piękna, wcale nie obraźliwa nazwa! – przywitał się w ten sposób, unosząc w radości i ekscytacji swój ciemny ogon. Nie przemyślał swoich słów, jak zawsze, ale i tak nie sądził, aby rozmówca poczuł się nimi urażony. Bo niby czemu miałoby tak być? – Powiedz, Pasożycie, tak właściwie to dlaczego nadano ci takie imię? Na złość? Czy nazwano cię Pasożytem po to, aby odwrócić uwagę od twojego lśniącego futerka? Albo tych głębokich oczu, albo może pięknej postawy? Ahh… – rozmarzył się na moment, ale jakimś cudem jego pysk nie pozostał zamknięty na długo. Ślimak wręcz nie pozwolił towarzyszowi dojść do słowa. – Powiedz, powiedz! Skądżeś się tu znalazł, taki wyjątkowy? Nie znamy się dobrze, wiem! Ja Ślimak jestem, tak w ogóle, no nie? A ty jesteś Pasożyt, haha! Co za imię! Ale jakiś ty ładny! – gadał i gadał, skończył dopiero gdy zabrakło mu tchu.
<Pasożyt?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz