Słońce skutecznie prażyło ziemię, sprawiając, iż woda parowała, a rośliny przesuszały się i traciły swoje świadczące o życiu kolory. Wszystkie stworzenia chowały się w cieniu, szukały chłodnych zakamarków i piły tak, jakby obawiały się, że wkrótce wody zabraknie. Może niektórzy faktycznie się o to martwili, ale nie Ślimak. Woda była tu od zawsze, czemu więc miałaby nagle przestać być? Pomimo tego, że aktualna pogoda nie sprzyjała również ślimakom, ten największy i najbardziej koci przedstawiciel tegoż pięknego imienia miał w sobie wiele energii, jak zawsze. Skończył już swój trening na ten dzień, nastała najgorętsza pora, słońce znajdowało się pośrodku nieba i straszyło tak swoimi rażącymi promieniami. Ale, ha, on się nie bał! Może jego mniejsi, śliscy ślimaczy znajomi nie mogli przeżyć w tych warunkach, ale on był inny! Choć jego mięśnie bolały trochę po treningu, z którego niedawno wrócił, kocur spacerował w cieniu drzew w Owocowym Lasku, rzucając wesołe, choć odrobinę nieobecne spojrzenia mijanym roślinom.
Zawsze kiedy myślał tak o innych kotach ze swojego stada, myślał o tym jak bardzo chciałby ich wszystkich poznać. Co prawda kojarzył każdego z imienia, tak, ale to mu nie wystarczało. Ślimak uważał, że większość kotów miała mu coś do zaoferowania. Może fajną, ciekawą rozmowę, może jakąś niezwykłą przygodę? Był towarzyski, ciągnęło go do innych. Dlatego też zdarzało mu się zagadywać do tych mniej znanych kotów, tak na własny sposób. Teraz jednak był sam i gadał jedynie do samego siebie.
— Gorąco. Gorąco, tak, że nie wiem, co ze sobą zrobić! — wysapał, ponieważ nieważne jak starał się być silny, to te upały były najzwyczajniej w świecie irytujące! — Straszne, no straszne… a co to, to jest? — mruknął, oblizując swój wilgotny pysk. Spojrzał na dziwny, przeźroczysty przedmiot leżący w trawie, wyraźnie pozostawiony przez Dwunożnych dawno temu. Co tutaj robił? Ślimak nie miał pojęcia, jednak to wciąż nie ten odbijający światło przedmiot go tak mocno zaciekawił — to coś obok. Albowiem trawa nieopodal była ciemna, sucha i nieprzyjemna w dotyku. Ślimak nie wiedział wiele o świecie, ale wciąż uważał siebie za prawdziwego specjalistę co do jego działania. Patrzył tak na tę plamę ciemnej trawy, przechylając głowę w bok, aż w końcu zawołał sam do siebie:
— Tutaj był pożar! Trawa się zapaliła, jakoś niedawno… — zachichotał, bo najwyraźniej uznał to za niezwykle zabawne. Nigdy nie widział pożaru z bliska, a szkoda, bo zawsze chciał doświadczać nowych widoków. — Ale heca. — mruknął jeszcze i dopiero wtedy zorientował się, że nie jest tutaj sam.
Zobaczywszy ruch kątem oka, obrócił się w tamtym kierunku i uśmiechnął. Od razu rozpoznał biało-czarne futro jednego z młodszych uczniów Owocowego Lasu.
— Jaki pożar? — zapytał kocur o ciemnym futrze, wychodząc spomiędzy drzew i stając na krawędzi cienia, który one rzucały.
Ślimak stwierdził, że jego towarzysz musiał nie zauważyć spalonej trawy, więc kiwnął łbem w tamtą stronę, chcąc zwrócić na nią jego uwagę.
— Trawsko się spaliło, dasz wiarę? — rzucił wesoło, po czym wycofał się z powrotem do cienia i nieco bliżej drugiego kota, bo słońce na jego futrze sprawiało, że czuł się, jakby płonął. — Jak tyś się nazywał, ty… Broza? Brzoza? — wywrócił lekko oczami, myśląc głęboko. — Nie, nie, to chyba było inaczej. Broza… Bry… za? Bryza jesteś? — uniósł ogon ponad linię grzbietu, ucieszony swoją mądrością i dobrą pamięcią.
Zawsze kiedy myślał tak o innych kotach ze swojego stada, myślał o tym jak bardzo chciałby ich wszystkich poznać. Co prawda kojarzył każdego z imienia, tak, ale to mu nie wystarczało. Ślimak uważał, że większość kotów miała mu coś do zaoferowania. Może fajną, ciekawą rozmowę, może jakąś niezwykłą przygodę? Był towarzyski, ciągnęło go do innych. Dlatego też zdarzało mu się zagadywać do tych mniej znanych kotów, tak na własny sposób. Teraz jednak był sam i gadał jedynie do samego siebie.
— Gorąco. Gorąco, tak, że nie wiem, co ze sobą zrobić! — wysapał, ponieważ nieważne jak starał się być silny, to te upały były najzwyczajniej w świecie irytujące! — Straszne, no straszne… a co to, to jest? — mruknął, oblizując swój wilgotny pysk. Spojrzał na dziwny, przeźroczysty przedmiot leżący w trawie, wyraźnie pozostawiony przez Dwunożnych dawno temu. Co tutaj robił? Ślimak nie miał pojęcia, jednak to wciąż nie ten odbijający światło przedmiot go tak mocno zaciekawił — to coś obok. Albowiem trawa nieopodal była ciemna, sucha i nieprzyjemna w dotyku. Ślimak nie wiedział wiele o świecie, ale wciąż uważał siebie za prawdziwego specjalistę co do jego działania. Patrzył tak na tę plamę ciemnej trawy, przechylając głowę w bok, aż w końcu zawołał sam do siebie:
— Tutaj był pożar! Trawa się zapaliła, jakoś niedawno… — zachichotał, bo najwyraźniej uznał to za niezwykle zabawne. Nigdy nie widział pożaru z bliska, a szkoda, bo zawsze chciał doświadczać nowych widoków. — Ale heca. — mruknął jeszcze i dopiero wtedy zorientował się, że nie jest tutaj sam.
Zobaczywszy ruch kątem oka, obrócił się w tamtym kierunku i uśmiechnął. Od razu rozpoznał biało-czarne futro jednego z młodszych uczniów Owocowego Lasu.
— Jaki pożar? — zapytał kocur o ciemnym futrze, wychodząc spomiędzy drzew i stając na krawędzi cienia, który one rzucały.
Ślimak stwierdził, że jego towarzysz musiał nie zauważyć spalonej trawy, więc kiwnął łbem w tamtą stronę, chcąc zwrócić na nią jego uwagę.
— Trawsko się spaliło, dasz wiarę? — rzucił wesoło, po czym wycofał się z powrotem do cienia i nieco bliżej drugiego kota, bo słońce na jego futrze sprawiało, że czuł się, jakby płonął. — Jak tyś się nazywał, ty… Broza? Brzoza? — wywrócił lekko oczami, myśląc głęboko. — Nie, nie, to chyba było inaczej. Broza… Bry… za? Bryza jesteś? — uniósł ogon ponad linię grzbietu, ucieszony swoją mądrością i dobrą pamięcią.
<Bryza?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz