— Czarnowroni Lot w życiu nie puściłby mnie samego przy drodze grzmotu. Polowanie zaprowadziło mnie w te strony, chociaż zapach tego miejsca powinien mnie odpędzić. Chociaż… To samo pytanie mógłbym zadać Ci, Gęgawo. Co ty tu robisz? Nie sądzę, że sam, z własnej woli, byś tu przyszedłbyś obserwować przejeżdżające stwory. Czy mam racje?
Uczeń zamrugał, patrząc na Hiacyntową Łapę. Musiał mu oznajmić, że się mylił.
— Poniekąd — mruknął, mrużąc oczy. Wyglądał jakby chciał prześwietlić swojego rozmówcę na wylot. — Droga Grzmotu mnie nie przeraża. Potwory również. Starczy mi znać zasady ostrożności.
Zapach stęchłych spalin przydusił na kilka uderzeń serca każdy inny zapach w promieniu paru lisich odległości. Gęgawa zmarszczył nos pod napływem okropnego zapachu. Większość potworów wydawała z siebie przyduszający, ciemny dym, okopcając okolicę. Czy to nie było interesujące? Żadne inne znane mu stworzenie nie było w stanie wytworzyć prawdziwego dymu! A nadal nikt nie rozumiał jego fascynacji. Zauważył, że rudy zastanawia się nad kolejną odpowiedzią, więc oszczędził mu dalszego główkowania.
— U twego brata wszystko w porządku? — zapytał, owijając wokół łap czarny ogon.
— Dopóki jego łapy nie prowadzą go na ścieżkę zbyt intensywnego — położył mocny akcent na ostatnie słowo — bratania się z owocniakiem... Uważam, że tak, wszystko w porządku. Nie widziałem przynajmniej żadnych schadzek pomiędzy nimi — zaśmiał się krótko Hiacynt. Gęgawa wymamrotał coś cicho i niewyraźnie. Przynajmniej mógł być pewien, że jego brat nie robi nic głupiego tak, jak miał w zwyczaju. A ta świadomość była bardzo kojąca. Nie chciał, by Bryza pakował się w niepotrzebne kłopoty, z których później trzeba by było go wyciągać.
— Ani ja. To dobra wiadomość — powiedział czarny, jednak jego uwagę odwrócił element, który pojawił się za nim. Łaciata szylkretka, której z pyska zwisał królik stała dobrą odległość drzewa za nimi, jednak oczywistym było, że ich zauważyła. Gęgawie opadł ogon. To mogło się źle skończyć.
— Oh. Chyba nic tu po nas — wstał i odwrócił się Gęgawa, mało myśląc o tym w jakiej sytuacji zostawiał Hiacynta. Wolał chronić swój własny zad dopóki miał taką możliwość. — Obejrzyj się — dodał ciszej do rudego, za którym już w niedalekiej odległości stała nieznana mu wojowniczka Klanu Burzy, Czajka. Zanim podeszła do Hiacyntowej Łapy Gęgawa już rozpływał się w gęstwinie zielonej trawy.
— A co to miało znaczyć? — Czarny usłyszał jeszcze z oddali głos nieprzychylnej wojowniczki. Z jednej strony żałował nieco, że pozostawił znajomego, ale... to było poświęcenie na które był gotów.
<Hiacynt?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz