Kolejny dzień walki o mleko. Konkretnie bicia się z rodzeństwem nawet bez pory obiadowej. Poza tym ich matka, która była prawdziwą mamusią tylko dla niej i Dymu, oddawała ich jedzenie tym darmozjadom! Okropne glony przyczepiły się do brzucha mamy i wyjadały JEJ MLEKO. Niektórzy jedli to co Wężowy Wrzask, jakieś śmierdzące, zimne coś. Oni byli bezpieczni.
Tortie po raz kolejny rzuciła się na Północ, by odgonić ją od brzucha szylkretki. Koteczka oddala jej, by po chwili tarzać się wraz z nią po ziemi w żłobku. Wężowy Wrzask nie próbowała ich rozdzielać. Patrzyła znużona na pierworodną oraz z przymusu zaadoptowaną córkę. No cóż, pobiją się i przestaną, prawda? Płomień jednak nie chciała kończyć. Wierzyła, że jeśli zacznie sprawiać kłopoty, mama da jej uwagę. Ona nie chciała nwet z nią spać, każąc młodej iść przytulić się do brata, który nieustannie dostawał od niej po pysku. Północ w końcu odrzuciła ją mocno w bok, aż rudo-czarna zrobiła fikołka. Oddaliła się prychając na wredną koteczkę.
- W-wszysco w-w p-poziądku...? - Usłyszała drżący głos obok siebie.
Spojrzała w tamtą stronę, dostrzegając swojego brata. Widocznie chował się przed resztą armii Wężowego Wrzasku. Płomień zmarszczyła brwi, liżąc swoje kręcone futerko. Czemu on ją o to pytał? Przecież widział, że nic jej nie jest!
- A co cię to? - Fuknęła pusząc się.
On. Dym. Jej rodzony brat był z nich najgorszy. Najbardziej denerwował tortie. Jego uległość i nieustanny płacz naprawde doprowadzał młodą do szału. Okazywał swoje słabości tak łatwo, a przecież mógł komuś dokopać! Był od niej nieco mniejszy, więc Płomień starała się nad nim dominować, co nie było zbyt trudne.
- Bo...b-bo - mówił rozglądając się na boki. Płomień widziała małe łezki w jego oczkach.
Taki słaby. Bardzo słaby i bezradny.
- PSIESTAN PŁAKAĆ! - Krzyknęła na niego, jeżąc futerko.
Chciała go nauczyć być silnym, ale nie potrafiła. Jedyne, co rozumiała to siłę bądź krzyk. Nie potrzebowała słabego brata, nikt takiego nie potrzebował.
Dym na dobre się rozpłakał, odwracając tyłem. Spróbował skryć się w posłaniu z mchu, niedaleko nowej królowej, której Płomień jeszcze nie poznała. Tortie westchnęła głośno. Beznadzieja! On jest beznadziejny!
- Za duzio places - powiedziała z wyrzutem, stojąc nad nim. - Nje diwne, se mama ce nie chce.
Po czym, zostawiając za sobą jeszcze bardziej rozpłakanego malucha poszła truć życie innym. Nie rozumiała, że to go dogłębnie skrzywdziło, a sam Dym mimo tych wszystkich złych słów naprawdę mocno ją kochał. Dla Płomień nie istniało słowo "miłość" czy "troska". Nie zaznała ich w swoim krótkim życiu, poza tym, nie potrafiła też wyrażać pozostałych uczuć. Dlatego tak bardzo krzywdziła brata. Brakło jej empatii, tej cholernej troski, którą dostają inni, a ona nie. W końcu ile kotów przed żłobkiem widziała, które nawzajem lizalo sobie futerka? Ona też chciała, ale kiedy próbowała tak robić z bratem, on uciekał. Krzyczała więc i go goniła, a on ponownie płakał, za co dostał po łbie. Był słaby, skoro płakał, kiedy jego siostra chciała wylizać mu futerko, to po co ma próbować znowu?
Chciała, żeby on się zmienił. Sama jednak nie wiedziała jeszcze, iż to w niej jest problem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz