- Powinnam wam oklaski dać za to? Że żyjecie? Jak tak to szczere gratulacje! - prychnęła - Oby tak dalej, a niedługo się zdziwicie! - nie zachowywała się teraz jak typowa uczennica medyka. Dała ponieść się emocjom. One nią rządziły. Niestety... Przywiązała się dopiero odrobinkę do rudego, a już mogła go stracić. Właściwie gdzie tu mówić o stracie? Ona przecież nie ma bliskich sobie kotów... Nikogo nie straci, bo go nie ma i musi tak pozostać. Przynajmniej w mniemaniu czarno-białej.
Kaczorek wydawał się nieswój. Stał i się po prostu patrzył na kotkę. Było jej głupio i źle, że się tak unosi, ale jak inaczej miała to przekazać? Z uśmiechem, którego nigdy na jej pyszczku nie widać, czy może ze spokojem, czy obojętnością? Nad tą obojętnością mogłaby się jednak zastanowić... Spojrzała na karmicielkę, a jej dotąd już i tak pokruszone serduszko rozpadło się na jeszcze mniejsze kawałeczki. Nie wiedziała czemu... Nie wiedziała, co nią kierowało. Emocje. Tak, to były emocje, których miała już dawno nie mieć.
- Mama cię kocha Kaczorku... - zniżyła się do poziomu młodszego kocurka. Nie musiała dużo się przykurczać, ponieważ była tylko o trochę od niego wyższa. - Nie możesz jej zostawić tylko przez głupią ciekawość. - nie wiedziała, jak ten zareaguje, ale nie chciała się tym przejmować. Nie wiedziała też, po co to wszystko mówi. Po prostu ta sytuacja i widok zmartwionej mamy coś w niej obudził. Tak po prostu. - Proszę mi powiedzieć, jeśli coś by się działo, bo nie wiem do końca, ile tego zjedli... - z rezygnacją spojrzała na zmartwioną mamę kociaka - Ona cię kocha - wyszeptała jeszcze do Kaczorka i poczuła, że zbliża jej się fala płaczu. Te niestabilne emocje serio dawały jej w kość. Nie spojrzała już na nikogo innego, tylko po prostu wyszła. Musiała. Najważniejsze było to, że kociak przeżyje i tyle. Marsz szybko zmienił się w bieg. Musiała gdzieś się ukryć i wypłakać. Jej myśli były tak chaotyczne, że nie przypominały niczego innego niż właśnie chaos. Nic oprócz chaosu nie było w jej głowie. Dlaczego? Nie wiedziała. Szybko schowała się za najbliższy korzeń i oddała się czynności, którą gościła niemal codziennie. Łzy były takie nieskazitelne, słone i przeźroczyste, niczym przepiękne diamenty. Tylko smutne było to, że te diamenty powstawały z bólu i cierpienia. Mgiełka więc wywnioskowała, że cierpienie wyzwala piękno w postaci łez, czyli ból nie był taki zły. Był piękny na swój sposób. Chyba przyzwyczaiła się już do płaczu i gdyby teraz miała go porzucić, nie zrobiłaby tego. Po prostu to była część niej. Po jakimś czasie otarła łezki i wstała. Była już bardzo późna, a raczej wczesna pora, bo słońce niemal w pełni całej swojej okazałości pojawiło się na nieboskłonie. Weszła do legowiska medyków i postanowiła ogarnąć ten burdel, póki Poranna Zorza jeszcze śpi i tak była pewna, że już dzisiaj nie zaśnie. Zdecydowanie to zgromadzenie, a raczej czego na nim się dowiedziała, rozwaliło jeszcze bardziej jej serduszko.
***
Następnego dnia Mgiełka postanowiła wpaść do Kaczorka. Posprzątała bałagan w legowisku i miała wyjść za potrzebą, ale oprócz tego postanowiła zerwać się z medykowania na chwilkę. Wparowała do kociarni i odszukała rudego kocurka wzrokiem. Chyba nie był zbyt zadowolony, bo siedział razem z Malinką w jednym miejscu i wydawali się... odrobinkę tak jakby źli?... Podeszła do rodzeństwa i niepewnie zwróciła się do rudego.
- Hej - lekko spuściła wzrok - przepraszam, że wtedy tak krzyczałam... Jak się czujesz? - Nie wiedziała, czy to pytanie było na miejscu w tej sytuacji, bo jak miałby się czuć? Jednak może jeszcze z medycznego punktu widzenia jego organizm nie wyzbył się wszystkich ziółek? Chociaż był jeszcze młody, nad wyraz młody, to nie powinno być z tym problemu. Mimo wszystko spojrzała się na kociaka, oczekując odpowiedzi.
<Kaczorek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz