przed zgromadzeniem
W jej głowie wręcz zawirowało od nadmiaru myśli. Poczuła skurcz w żołądku, a poranny posiłek niemalże podszedł jej do gardła. Nie była w stanie na moment opanować tego stresu, którym całkowicie przesiąknęła. Nieraz powstrzymywała się od zakładania najgorszego, czyli śmierci jej syna. Gdy jednak poczęła teraz myśleć o jej młodym w objęciach Wilczaków, robiło jej się równie niedobrze.
— Na Klan Gwiazdy, to byłoby za proste — wykrztusiła, nie lekceważąc jednak tej teorii. Odpowiedź od początku mieli pod nosem, w postaci każdej przybłędy stamtąd. Mroczna Gwiazda sprawiał wrażenie zarazem obrzydliwego i przerażającego, a po dawnych rozmowach z nim zdawało jej się, że za każdym razem próbuje ją podejść i wyciągnąć jak najwięcej informacji o sytuacji jej klanu. Nie chciała nawet myśleć o idei, jaka musiała zaistnieć w jego głowie, jeśli rzeczywiście to on stał za uprowadzeniem Jelonka. Jeśli taka była rzeczywistość, to była gotowa odsunąć swą pokojowość w kąt i odpłacić się za te wszystkie nieprzespane ze stresu noce. — I zarazem to... Tak oczywiste. Jeleń by nie uciekł. Nie opuściłby terenów klanu z własnej woli, a tu nic by go nie zabiło. A Wilczaki wydają się zdolne do wszelkich okrucieństw — stwierdziła, spoglądając uporczywie w dal. A potem, nagle, przeniosła na moment spojrzenie na Rozżarzonego Płomienia. Odchrząknęła, uśmiechając się słabo, bo choć w tej sytuacji nawiedzały ją tylko pesymistycznego myśli, tak musiała zaspokoić swoją potrzebę podziękowania mu. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi stać przy tobie i czuć... Czuć taką wdzięczność. Za to, że jesteś szczery, dzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami i wspierasz mnie samą swoją obecnością — wypaliła, bo choć nie przemyślała tych słów, pozwoliła im wyjść prosto z serca.
Kocur nie wyglądał na zakłopotanego. Z beztroskim wyrazem pyska wzruszył ramionami.
— To nic. Odwdzięczam się tylko za to, że mimo moich wad, dostrzegłaś we mnie coś pozytywnego. Tak naprawdę to ty pomogłaś mi uporać się z tą całą sytuacją, która była dla mnie trudna. Wiesz... degradacja i to dwukrotna — prychnął na to pod nosem. — Zaleczenie serca po zerwaniu oraz pomoc w okiełznaniu mojej burzliwej natury, która pewnie sprawiłaby, że żyłbym teraz na wygnaniu. Naprawdę jestem ci za to wdzięczny, bo pomimo tego, że nasze poglądy się różniły, ty we mnie wierzyłaś i dawałaś mi wsparcie nawet wtedy, gdy tego nie chciałem. Dlatego Tygrysia Smugo. — Spojrzał jej głęboko w oczy. — Pomogę ci znaleźć syna. Rozoramy Wilczakom te ich plugawe gęby i wyciśniemy z nich informację o Jelenim Puchu. Co ty na to? — Uśmiechnął się tak, jak zwykł to robić za swoich młodzieńczych lat, niczym zbój szykujący istną masakrę.
Przez dłuższą chwilę milczała. Nie umiała ubrać w słowa tego, co czuła. To było dosyć niesamowite, że pomimo tych wszystkich sprzeczek i różnicy zdań stali się sobie bliscy. Przełknęła ślinę, pozwalając narastającemu w sercu cieple rozejść się po całym jej ciele.
— W innych warunkach poprosiłbym cię o pohamowanie swoich krwiożerczych żądzy, ale wyjątkowo w tym momencie mam tylko jedno zalecenie — westchnęła. — Nie ograniczaj się. Mają mi go zwrócić żywego i zdrowego — westchnęła, wysuwając powoli pazury. Ona nie miała w zwyczaju wybierać przemocy. Przez myśl jednak ledwo co jej przechodziła opcja, by załatwić to dyplomatycznie. Bo co powie Mrocznej Gwieździe? Nie mieli dowodów, ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej czuła, że to przez niego jej syn zaginął.
Kątem oka dostrzegła, jak uśmiech rudego rozszerza się.
— No... I tą Tygrys to ja lubię — zaśmiał się, przyśpieszając kroku. — Chodź. Granica jest w tę stronę. Zaraz im damy po tych parszywych, nierudych kuprach, że aż się zesrają!
Parsknęła na to stwierdzenie i ruszyła żwawo. Stawiała na tyle duże kroki, na ile pozwalała jej długość łap. Serce biło jej jak oszalałe. Jak jeden kot mógł uczynić drugiemu coś tak okropnego?
— A to jest jakaś Tygrys, której nie lubisz? — parsknęła. Nie próbowała rozluźnić atmosfery. Próbowała uspokoić siebie, bo to ona koszmarnie się stresowała tym, co mogłoby znaleźć. — Ale obiecaj mi, że jeśli znajdzie się ich za dużo, to się wycofamy. Mimo wszystko nie mogę jako zastępczyni narażać któregokolwiek wojownika na śmierć.
— Oczywiście. Zrobię co rozkażesz — mruknął.
I wtem ich oczom ukazał się niewielki patrol. Dwójka Wilczaków nie mogła stanowić zbyt dużego zagrożenia, jednak Tygrys do głowy przyszła w tym momencie myśl, że to raczej nierozsądne atakować ich i zwracać na siebie uwagę. Wolała dojść gdziekolwiek dalej i póki co zawalczyć tylko wtedy, gdy będzie to konieczne.
Rozżarzony Płomień najwyraźniej podjął jednak inną taktykę.
— Spójrz. — Wskazał na dwa kocury. — Bierz tego z prawej, ja z lewej — to powiedziawszy, zaczął się skradać, chowając w przydługiej trawie.
Na moment zawahała się. Zdrowy rozsądek kazał jej w końcu zareagować.
— Nie! — pisnęła cicho. — Nie atakujemy nikogo, wracaj tu — zażądała, mimowolnie padając do ziemi. — Mamy być niezauważalni, rozumiesz?
Zatrzymał się, kierując na nią wzrok.
— Ale musimy wyciągnąć z nich informację. No i wcześniej mówiłaś co innego — zauważył zdumiony. — Nie powiedzą nam po dobroci. To Wilczaki — prychnął.
To wiedziała. Ustalenie jednak przebiegu ich małej, samozwańczej akcji, nie było wcale takie proste.
— Ale jak ich zaatakujemy znienacka i to nieskutecznie, to jeszcze zdążą poinformować o naszym najściu swojego lidera i będziemy mieli wtedy problem — zauważyła, krzywiąc pysk. — Nie pomyślałam, że chcesz atakować od razu! Wolałabym go najpierw znaleźć, zobaczyć, czy.... — z trudem te słowa przeszły jej przez gardło — czy w ogóle żyje... I wtedy w razie wykrycia pozwolić na przelew krwi. Oczywiście tylko ich, my nie oberwiemy ani razu — dodała.
— Na Klan Gwiazdy, to byłoby za proste — wykrztusiła, nie lekceważąc jednak tej teorii. Odpowiedź od początku mieli pod nosem, w postaci każdej przybłędy stamtąd. Mroczna Gwiazda sprawiał wrażenie zarazem obrzydliwego i przerażającego, a po dawnych rozmowach z nim zdawało jej się, że za każdym razem próbuje ją podejść i wyciągnąć jak najwięcej informacji o sytuacji jej klanu. Nie chciała nawet myśleć o idei, jaka musiała zaistnieć w jego głowie, jeśli rzeczywiście to on stał za uprowadzeniem Jelonka. Jeśli taka była rzeczywistość, to była gotowa odsunąć swą pokojowość w kąt i odpłacić się za te wszystkie nieprzespane ze stresu noce. — I zarazem to... Tak oczywiste. Jeleń by nie uciekł. Nie opuściłby terenów klanu z własnej woli, a tu nic by go nie zabiło. A Wilczaki wydają się zdolne do wszelkich okrucieństw — stwierdziła, spoglądając uporczywie w dal. A potem, nagle, przeniosła na moment spojrzenie na Rozżarzonego Płomienia. Odchrząknęła, uśmiechając się słabo, bo choć w tej sytuacji nawiedzały ją tylko pesymistycznego myśli, tak musiała zaspokoić swoją potrzebę podziękowania mu. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi stać przy tobie i czuć... Czuć taką wdzięczność. Za to, że jesteś szczery, dzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami i wspierasz mnie samą swoją obecnością — wypaliła, bo choć nie przemyślała tych słów, pozwoliła im wyjść prosto z serca.
Kocur nie wyglądał na zakłopotanego. Z beztroskim wyrazem pyska wzruszył ramionami.
— To nic. Odwdzięczam się tylko za to, że mimo moich wad, dostrzegłaś we mnie coś pozytywnego. Tak naprawdę to ty pomogłaś mi uporać się z tą całą sytuacją, która była dla mnie trudna. Wiesz... degradacja i to dwukrotna — prychnął na to pod nosem. — Zaleczenie serca po zerwaniu oraz pomoc w okiełznaniu mojej burzliwej natury, która pewnie sprawiłaby, że żyłbym teraz na wygnaniu. Naprawdę jestem ci za to wdzięczny, bo pomimo tego, że nasze poglądy się różniły, ty we mnie wierzyłaś i dawałaś mi wsparcie nawet wtedy, gdy tego nie chciałem. Dlatego Tygrysia Smugo. — Spojrzał jej głęboko w oczy. — Pomogę ci znaleźć syna. Rozoramy Wilczakom te ich plugawe gęby i wyciśniemy z nich informację o Jelenim Puchu. Co ty na to? — Uśmiechnął się tak, jak zwykł to robić za swoich młodzieńczych lat, niczym zbój szykujący istną masakrę.
Przez dłuższą chwilę milczała. Nie umiała ubrać w słowa tego, co czuła. To było dosyć niesamowite, że pomimo tych wszystkich sprzeczek i różnicy zdań stali się sobie bliscy. Przełknęła ślinę, pozwalając narastającemu w sercu cieple rozejść się po całym jej ciele.
— W innych warunkach poprosiłbym cię o pohamowanie swoich krwiożerczych żądzy, ale wyjątkowo w tym momencie mam tylko jedno zalecenie — westchnęła. — Nie ograniczaj się. Mają mi go zwrócić żywego i zdrowego — westchnęła, wysuwając powoli pazury. Ona nie miała w zwyczaju wybierać przemocy. Przez myśl jednak ledwo co jej przechodziła opcja, by załatwić to dyplomatycznie. Bo co powie Mrocznej Gwieździe? Nie mieli dowodów, ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej czuła, że to przez niego jej syn zaginął.
Kątem oka dostrzegła, jak uśmiech rudego rozszerza się.
— No... I tą Tygrys to ja lubię — zaśmiał się, przyśpieszając kroku. — Chodź. Granica jest w tę stronę. Zaraz im damy po tych parszywych, nierudych kuprach, że aż się zesrają!
Parsknęła na to stwierdzenie i ruszyła żwawo. Stawiała na tyle duże kroki, na ile pozwalała jej długość łap. Serce biło jej jak oszalałe. Jak jeden kot mógł uczynić drugiemu coś tak okropnego?
— A to jest jakaś Tygrys, której nie lubisz? — parsknęła. Nie próbowała rozluźnić atmosfery. Próbowała uspokoić siebie, bo to ona koszmarnie się stresowała tym, co mogłoby znaleźć. — Ale obiecaj mi, że jeśli znajdzie się ich za dużo, to się wycofamy. Mimo wszystko nie mogę jako zastępczyni narażać któregokolwiek wojownika na śmierć.
— Oczywiście. Zrobię co rozkażesz — mruknął.
I wtem ich oczom ukazał się niewielki patrol. Dwójka Wilczaków nie mogła stanowić zbyt dużego zagrożenia, jednak Tygrys do głowy przyszła w tym momencie myśl, że to raczej nierozsądne atakować ich i zwracać na siebie uwagę. Wolała dojść gdziekolwiek dalej i póki co zawalczyć tylko wtedy, gdy będzie to konieczne.
Rozżarzony Płomień najwyraźniej podjął jednak inną taktykę.
— Spójrz. — Wskazał na dwa kocury. — Bierz tego z prawej, ja z lewej — to powiedziawszy, zaczął się skradać, chowając w przydługiej trawie.
Na moment zawahała się. Zdrowy rozsądek kazał jej w końcu zareagować.
— Nie! — pisnęła cicho. — Nie atakujemy nikogo, wracaj tu — zażądała, mimowolnie padając do ziemi. — Mamy być niezauważalni, rozumiesz?
Zatrzymał się, kierując na nią wzrok.
— Ale musimy wyciągnąć z nich informację. No i wcześniej mówiłaś co innego — zauważył zdumiony. — Nie powiedzą nam po dobroci. To Wilczaki — prychnął.
To wiedziała. Ustalenie jednak przebiegu ich małej, samozwańczej akcji, nie było wcale takie proste.
— Ale jak ich zaatakujemy znienacka i to nieskutecznie, to jeszcze zdążą poinformować o naszym najściu swojego lidera i będziemy mieli wtedy problem — zauważyła, krzywiąc pysk. — Nie pomyślałam, że chcesz atakować od razu! Wolałabym go najpierw znaleźć, zobaczyć, czy.... — z trudem te słowa przeszły jej przez gardło — czy w ogóle żyje... I wtedy w razie wykrycia pozwolić na przelew krwi. Oczywiście tylko ich, my nie oberwiemy ani razu — dodała.
<Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz