Uniosła wyżej brodę, samymi oczami obserwując wchodzącego brzydala. Nie zamierzała odpowiadać, ograniczając się do komentowania w myślach. Udało jej się to stosować do ostatniego stwierdzenia, przy którym zmarszczyła nos, niemal prychając.
— To nie jest moja matka. — burknęła z niesmakiem, poprawiając łapy wyciągnięte przed siebie. Średnio wierzyła w ich zapewnienia o tymczasowości jej pobytu; miała zbyt dobry punkt obserwacyjny, by tak było. Podejrzewała, że mieli coś na celu we względnie dobrym traktowaniu jej; właściwie została zapewniona, że sam zakończony biznes z Bylicą jej nie uwolni.
— Nie? Ona twierdzi co innego. Już od wielu księżyców cię szuka i nie daje nam z tym spokoju — prychnął pod nosem. Wzruszyła na to ramionami. Starucha się uruchomiła po trzydziestu księżycach.
***
Skończyły jej się ukryte ziarna maku z dalekiej wizyty u jej… podopiecznego. Sama nie wiedziała, jak dawno ona się odbyła, bo czas śmiesznie mijał i rzeczy nie tak dawne, wydawały się bardzo odległe.
Ziewnęła, odwracając głowę od towarzyszącego jej — jak zwykle, gdy szła do rudego prymitywa — Szczurzego Cienia. Nawzajem unikali patrzenia na siebie, ale otwarcie pyska w jego stronę dawało jej wrażenie, że zaraz albo odgryzie jej język, albo wrzuci kawał kociego mięsa, albo jakiś organ. Pilnowanie go kątem oka i tak nie miało sensu.
Bez ziaren znów nie mogła spać i organizm dawał o tym znać, bo znowu zaczęła kichać, nie wspominając o łupaniu w głowie. Musiała też wyleczyć się z innych problemów i w duchu dziękowała sobie samej za nauczenie się ziół; definitywnie nie chciała iść do tego ich… medyka. Jeszcze by wcisnął jej coś na pogorszenie.
Na szczęście po drodze znalazła też czerwony kwiat i korzystając z ignorancji burego kocura, zerwała go. Była zbyt zmęczona, by obchodził ją sposób, w jaki będzie go niosła, więc dyndał jej bezwiednie z pyska i liczyła na szczęście.
Nie odeszła z nim nawet od jego korzeni. Uniosła spojrzenie przed siebie i zastygła w bezruchu, czując, jak po grzbiecie zaczynają przechodzić drgawki. Spomiędzy liści patrzyły na nią oczy. Żółte, słabo odznaczające się wśród zieleni rośliny. Dostrzegła, jakby w zwolnionym tempie, jak rozszerzyły się ich źrenice i w odpowiedzi ruszyła się ni to by uciec w tył, ni to by skulić się ku ziemi. W odruchu samoobrony, gdy się zderzyli, złapała zębami rudą sierść i szarpnęła, wyrywając ją. Szarpali się chwilę, aż nie pojawił się drugi napastnik. Nie wyczuła jego przybycia wcześniej i gwałtownie wykręciła się, by zaatakować posiadacza zębów wbitych w jej łapę. Straciła równowagę, ale rozpoznała bure futro, o którym zapomniała. Słyszała po szmerze trawy, jak się cofał, choć nie zniknął ciężar z jej pleców. Głośno zaskomlała, gdy w jej kark wbiły się obce kły, a rude kończyny ograniczyły możliwości ucieczki. Nim cokolwiek zrobił, rzuciła na Szczura błagalne spojrzenie. Ale oddalał się, jakby nic nie widział.
***
Nie chciała być dotykaną, a tym bardziej być trzymaną, przez kocura, ale nie miała wiele do gadania, gdy ten częściowo ciągnął ją po ziemi, częściowo pchał do przodu. Tylnymi łapami wciąż próbowała odruchowo odpychać się ziemi, chociaż zdarte pazury bolały ją niemiłosiernie przy każdym ruchu. Czuła, że do zakrwawionych poduszek przykleja się brud, uwierał ją, jakby bez tego nie czuła się, jakby jeździła otwartą kością po ziemi. Przednie nie były w dużo lepszym stanie, choć im pomagał fakt oddalenia od szczególnie pokiereszowanego dołu.
Zaskomlała głośniej na mocniejsze szarpnięcie, zaraz jednak gasząc się do przepełnionych bólem popiskiwań, zmniejszających się w częstości wraz z nasileniem się smrodu obozu. Kot puścił ją w jego środku, przekierowując jej uwagę na próbę wstania, a następnie utrzymania równowagi, w czasie patrzenia gdzieś na bok, by nie spotkać czyjegoś spojrzenia i kulenia ogona pod brzuch. Nie zwróciła uwagi, że Szczurzy Cień coś mówił i na pojawienie się innych kotów. Przez mgłę przedarł się dopiero głos, którego nie mogła przeoczyć, gdy czuła, że skierowany jest do niej.
— To prawda, co on mówi? — syknął ich przywódca, kładąc po sobie uszy i rzucając na nią natarczywe spojrzenie. Miała wrażenie, że wszystkie jej funkcje życiowe ustały, a czas znowu spowolnił, wiążąc ją w pętli strachu, z której nie mogła uciec.
Co mówi? - poruszyła lekko uchem, próbując dowiedzieć się, co się dzieje, jaką wersję wydarzeń przedstawił bury. Ale nie mogła nic zrozumieć ze szmeru kotów na uboczu. Cokolwiek twierdził, miało duże szanse być kłamstwem; pokręciła więc niepewnie głową.
W szmerze usłyszała coś o próbie ucieczki. Gwałtownie rozszerzyły jej się źrenice i niepewne zaprzeczenie głową stało się litanią zapłakanych, urywanych zapewnień, że wcale tak nie było, nie próbowała wymknąć się w czasie przepustki. W desperacji odważyła się nawet rozejrzeć zrozpaczonym spojrzeniem wokół, szukając jakiejkolwiek pomocy, czując, że jeśli jej nie znajdzie, będzie tylko gorzej.
<Chłód? Gniot ale siły nie mam fjdhjffj>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz