Obróciła głowę do tyłu, by na nią spojrzeć i liliowa kiwnęła głową, zgadzając się. Uśmiechnęła się do niej radośnie.
— Świetnie! Już się nie mogę doczekać!
Zamrugała, rejestrując jej pozytywną reakcję i odnotowała jej powód gdzieś z tyłu głowy, czując satysfakcję z zadowolenia kota, który był do niej przyjazny.
Były już blisko obozu, ostatnią przeszkodą była rzeka. Musiała się na to przygotować psychicznie, bo woda ją odpychała i nie miała ochoty używać łap, czuć ciężaru mokrego futra i oporu w czasie pływania. Zanikające Echo poszła przodem. Obserwowała, jak kotka prze do przodu i dopiero wtedy powoli weszła do cieczy. Będąc jeszcze na płyciźnie, usłyszała paniczne kasłanie, w którym poznała charakterystyczne krztuszenie się. Uniosła gwałtownie głowę i przyspieszyła, by dostać się bliżej, ale kotka poradziła sobie w dotarciu do brzegu. Zwolniła, czując ulgę. Zmęczyła się tą nagłą akcją i wcześniejsze stłuczenia dały o sobie znać. Zacisnęła jednak zęby, skupiając spojrzenie na ziemi. Stamtąd też patrzyła na nią szylkretka.
Dopłynęła do niej i na suchym lądzie otrzepała się, dyskretnie rozglądając spod opuszczonej głowy. Daleko za plecami kotki widziała czarną postać i jej gniewnie zmrużone oczy. Najwyraźniej był spięty; poznała to po ruchach, bo gdy ich spojrzenia się spotkały, syknął i odszedł. Zakuło ją coś w płucach, ale udała, że tego nie dostrzegła i wyprostowała się, patrząc na towarzyszkę ostatnich godzin, która odkaszlnęła i odezwała się.
— To... Teraz dostaniemy opieprz, prawda? — zaśmiała się nerwowo. Nagle stres wrócił i odebrał jej część sił w łapach
—... Mówiłaś, że nie dostaniemy… — przypomniała, nerwowo rozglądając się. Zniknięcie na tyle czasu było podejrzane, z ich opiniami… ale przecież nie zrobiły tego specjalnie.
— A skąd ja mam wiedzieć? — położyła uszy na jej ton — Teraz to już sama nie wiem... Długo nas nie było…— koty zaczęły się na nie oglądać — Cholera, jednak to się źle skończy.
Stwierdziła, że to jej sygnał do ewakuacji i pożegnała się, czmychając na drugą stronę obozu.
***
W ciągu paru dni jej interakcje z kotką zwielokrotniły się, choć wciąż nie poszły na obiecany spacer przez nawał obowiązków; rozmawiały tylko w obozie, gdy podeszła do czekoladowej lub przypadkiem na siebie wpadły. Ale towarzyszyła jej w myślach i powodowała lekki uśmiech na pysku.
Po ciężkim dniu, już w swoim legowisku, przymknęła oczy, kładąc głowę na łapach. Zanikające Echo zyskiwała jej sympatię. Chyba nigdy nikt nie zaproponował spędzenia z nią czasu! Powodowało to u niej miłe ciepło w środku.
Myślała też, że będą się dobrze rozumieć, i tylko zyskiwała w tym pewność; było jej szkoda kotki, oskarżonej o zdradę i odrzuconej, przez wydarzenia, którym nie miała jak się przeciwstawić i w których ucierpiała. Koty unikały jej. Ona miała podobny problem, ze swoimi korzeniami i rówieśnikami, odurzającymi ją z tego powodu. Dlatego lepiej dogadać się ze starszymi — myślała. Mieli więcej doświadczenia i bywali wyrozumiali. Jak Trzcinowa Sadzawka.
Trochę nie rozumiała jednak jej humorów. Stresowały ją. Ale zależało jej na ich relacji, więc zamierzała nauczyć się w końcu postępowania z kotami, by ta trwała jak najdłużej! Bo wiedziała, że nie zawsze potrafiła rozmawiać z nimi. Inaczej byłaby lubiana mimo pochodzenia. Nie chciała jej stracić. Wprawdzie czasami myślała, że kotka mogłaby trochę częściej sama inicjować kontakt, ale też nie chciała być wybiórcza, gdy ktoś w końcu chciał spędzić z nią czas. Może jej wspomni o tym swoim małym życzeniu, gdy Zanikające Echo będzie mieć dobry humor. Była odrobinę wrażliwa, musiała więc wybrać dobry moment. To chyba normalne, że po tylu cierpieniach zdarzało jej się źle zrozumieć kogoś, kto miał świadomość swoich niedoborów w socjalizacji. Przyczajony Drozdoń ciągle była zajęta, nawet zwolniona z obowiązków medyka.
Wyczuła ruch przed pyskiem. Uchyliła jedno oko, a gdy rozpoznała białe łapy, podniosła głowę i spojrzała na jej pysk.
— To chciałabyś pójść na tę łąkę?
Miała radosny głos. Sama też się uśmiechnęła, mrużąc powieki, bo kotka rzucała na nią długi cień, stojąc pod zachodzące słońce.
W rzeczywistości niespecjalnie miała siłę, by dzisiaj gdzieś wychodzić; bolały ją opuszki łap po treningu i polowaniu. Nie zamierzała jednak tracić okazji na spędzenie z kimś czasu, tym bardziej że kotka źle by przyjęła odmowę.
— Jasne. — wstała i wyszły z legowiska, potem z obozu. Krok szylkretki był lekki i idąc z przodu, co chwilę oglądała się na liliową, upewniając się, że idzie za nią. Młodsza zauważyła, że to przyjemne; ktoś o niej pamiętał i nie chciał jej zgubić. Nie rozmawiały, ale przez to miała pewność, że kotka nie żywi do niej negatywnych uczuć. Nawet nie dostrzegła, gdy dotarły na łąkę.
— Jesteśmy! — zerwała od razu kilka kwiatów, w czasie gdy ona drgnęła, wyrwana z zamyślenia. Złożyła zerwane rośliny pod jej łapami, wywołując u niej zawstydzony uśmiech — Patrz jakie piękne!
— Ano — wymamrotała, schylając się, by lepiej im się przyjrzeć, chowając wyraz pyska.
Na szczęście Zanikające Echo poszła zrywać inne pędy, także je przynosząc.
— Patrz, ile kolorów jest! Wszystkie barwy tęczy na pewno by się tu znalazły! — rozkojarzyła ją, kierując spojrzenie na trawę, by umieścić coś na jej schylonej głowie. — Ale ślicznie z nią wyglądasz…
Zarumieniła się, czując się głupio i nieświadomie wykonała swój charakterystyczny ruch uszami. Gdy je położyła i uniosła, przypadkowo strąciła to coś. Różowo-biała stokrotka wleciała w źdźbła, a ona tępawo wpatrywała się w nią, niepewna co ma zrobić i jak zareaguje kotka. Było prawdopodobne, że weźmie to zbyt do siebie, jako odrzucenie. Ale tylko zachichotała i ruchem ogona zaprosiła do pójścia za nią.
— Za niedługo będzie zima i to wszystko uschnie... Przykre.
Mruknęła potwierdzająco, szybkim truchtem mijając kotkę, zapatrzona w kwiaty z boku. Były ładne, ale ból mięśni w tle przeszkadzał jej w pełnym cieszeniu się nimi. Przeciągnęła się głęboko, wyciągając łapy do przodu i ziewając, mając nadzieję, że może to przegoni chociaż trochę potrzebę odpoczynku, bez przeszkadzania białej w entuzjastycznym zwiedzaniu. Na szczęście zdawała się nie zwracać na nią uwagi w tym momencie i dopiero gdy znalazła miejsce, dywan z kwiatów, usiadła i spojrzała na nią.
— Jesteś coś cicha. Wszystko dobrze?
— Jestem cicha na zwykłym poziomie. Nic nie pytałaś, żebym mówiła. — wytłumaczyła, stając obok, jeszcze nie siadając.
— Wiem, tylko... Chciałam się upewnić, czy może przypadkiem źle się nie czujesz, czy coś w ten deseń. A za niedługo zachód słońca. Chciałabym... Chciałabym go z tobą obejrzeć.
— Jest dobrze. — mruknęła, nie chcąc psuć jej humoru. Usiadła obok, dając znak, że akceptuje zaproszenie.
— Patrz! — słyszała w jej tonie, że się uśmiecha i pokazała łapą na pomarańczowe niebo. Mruknęła coś na znak, że patrzy.
Ku jej zaskoczeniu, Zanikające Echo nachyliła się i oparła głowę o jej policzek. Zachłysnęła się powietrzem, kątem oka patrząc na nią, choć niewiele mogła dostrzec. Czekoladowa objęła ją ogonem, ale po mięśniach jej pyska wiedziała, że wpatruje się w niebo. Zrobiła to samo, nie wiedząc, jak zareagować.
Po chwili kotka oddaliła swój pysk i zrobiła coś jeszcze bardziej szokującego — polizała ją w policzek. Źródlany Dzwonek oddaliła się, by spojrzeć na nią, wcześniej wydając z siebie zaskoczony, cichy pisk.
Starsza położyła po sobie uszy, nagle zawstydzona.
— P-przepraszam, j-ja… — dała jej mówić, nie wiedząc, co się dzieje, co to znaczy, jak zareagować.
— Uh... N-nie w-wiedziałam, ż-że tak zareagujesz... T-to t-tak p-po prostu... B-bo cię lubię i w ogóle... Przepraszam…
Zamrugała. Lubi? Ktoś ją lubi! Czyli dzieliły języki, jak kiedyś opowiadała jej ta czarna, żółtooka kotka, której imienia nie mogła sobie przypomnieć. Czy był to ktoś wciąż żywy? Nie, raczej by wtedy ją wciąż kojarzyła. Wspominała, że tak umacniają relacje w klanie. Nawet widziała Tulipanowy Płatek i Popielaty Świt liżące się gdzieś w kącie. Ale sama nigdy nie miała okazji nawiązać z kimś takiej relacji i z czasem wręcz o tej tradycji zapomniała. Nie miała dużo szans na kontakt z innymi kotami i chyba się odzwyczaiła, bo był on niewygodny. Ale pragnęła go. Tęskniła za nim.
Dla pewności spytała się, czy dobrze myśli, a Zanikające Echo potwierdziła jej przypuszczenia skinieniem.
— Czyli... Jesteśmy przyjaciółkami? — spojrzała jej w oko, z trudem chowając rozpromienioną ekspresję, a zawstydzona kotka znowu pokiwała głową. Pomyślała, że to musi być dla niej dziwne, że zadaje takie pytania i zmieszała się.
— Oh! Um nie miałam nigdy przyjaciół! Przepraszam, że nie wiem takich rzeczy. — nerwowo poruszyła łapami, opuszczając głowę.
— Nie musisz przepraszać…— wymamrotała cicho. — Dlatego cię tutaj zaprowadziłam, chciałam z tobą trochę czasu spędzić... I w ogóle…
— Um... Dziękuję?
Mimo to wciąż zbaraniała na kolejne polizanie w policzek. Trochę mocniej zabiło jej serce i nie wiedziała, czy to z oszołomienia, czy szczęścia.
— Czyli ja też muszę cię polizać? — zapytała skołowana, nie do końca wiedząc, jak tradycja odbywała się w praktyce.
— Wiesz, to twoja decyzja... Ale... Mogłabyś…—wymamrotała, patrząc jej prosto w oczy.
Wydała z siebie zawstydzony pomruk i niepewnie, lekko liznęła jej policzek i szybko się odsunęła, speszona. Zanikające Echo uchyliła pysk jakby zdziwiona. Czy zrobiła dobrze?
— Oh, nie spodziewałam się... Że to zrobisz…— zamruczała.
Już całkiem się zgubiła i zaczęła panikować, chowając głowę w ramionach.
— Ale... Mówiłaś, że przyjaciele powinni tak robić...?
— Tak... Ale... Myślałam, że się przestraszysz...
— Um... — coraz bardziej się kuliła do tyłu.
Zbliżyła się do niej z powrotem i przytuliła.
— Nie musisz się tak stresować... Naprawdę.
Z rodzeństwem też czasami lizali swoje futra i się przytulali. Oh, ale to było tak dawno... Pewnie dlatego zdziczała i dlatego nikt nie chciał się z nią przyjaźnić. Wyczuwają dziwoląga. To było normalne, a zachowywała się… tak. Co mogła zrobić, by to naprawić…?
Oparła się o kotkę, dając się obejmować. Na policzku czuła wibracje z jej gardła, gdy mruczała, liżąc ją za uchem. Poprawiła łapy, by ukryć dyskomfort oraz zrobić coś ze sobą innego, niż paniczne analizowanie sytuacji i wpatrywanie w szarzejące już niebo. Prawie wywróciła z piskiem się, gdy czekoladowa znowu się odsunęła, a gdy została polizana w pysk, ledwo złapała równowagę z zaskoczonym pomrukiem. Odruchowo cofnęła się, pocierając miejsce łapą.
Gdy opuściła ją i podniosła wzrok, zobaczyła, że przypadkiem znowu zraniła nową przyjaciółkę. Trzymała nisko głowę, jej sztywność wskazywała na obrażenie się, teatralnie się odsunęła. Spanikowała i wyciągnęła się ku niej, siedząc w tym samym miejscu, tylko jeżdżąc brzuchem po ziemi, by móc spojrzeć jej w oko, nawet gdy ta miała zwieszoną głowę.
— Przepraszam! Nie miałam nic przez to na myśli! — szepnęła drżącym głosem, zerkając w górę, na nią. Zabolały ją niewypowiedziane zarzuty w jej mimice i bardziej położyła uszy.
— Ale się mnie co chwilę boisz… — odwróciła się od niej całym ciałem.
— T-to tak odruchowo! Naprawdę przepraszam! — pisnęła, brzmiąc, jakby była bliska łez, płytko oddychając i nerwowo bijąc ogonem po ziemi. Jej wyraz pyska złagodniał. Od tyłu widziała, jak jej mięśnie trochę się rozluźniły.
— Nie musisz... Nie musisz przepraszać — wymruczała, obróciła się w jej stronę. — Rozumiem to. Po jakimś czasie przywykniesz…
Energicznie pokiwała głową, brodą prawie uderzając w ziemię, wciąż mając zwrócone oczy ku górze, czujnie obserwując jej ruchy, czy aby na pewno nie zepsuła ważnej relacji.
Na chwilę zatrzymało się jej serce, gdy kotka wstała i zaczęła iść. Ale zamiast zniknąć w trawie, położyła się obok i najpierw szturchnęła nosem, by zaraz polizać w policzek.
— To... Nie jest nic strasznego.
Kiwnęła głową, gubiąc się w tym, do czego teraz się odnosiła. Bała się odezwać. Ruszyć. Znowu obrazić Zanikające Echo. Ta oparła na niej łapę i popchnęła ją na bok, z taką siłą, że niespodziewająca się tego kotka wylądowała na grzbiecie. Szylkretka nachyliła się i polizała ją w pysk. Zawstydzona, parokrotnie położyła i postawiła uszy, przyciskając łapy do klatki piersiowej. Biała łapa nasunęła się na jej ciało, przyciskając, a język znowu przejechał po policzku.
— Nie wstydź się, możesz mnie polizać… —Uchyliła przymknięte wcześniej powieki i spojrzeniem uciekła gdzieś w bok. Mruknęła coś, co miało być nieśmiałą odmową, a którą można było zamaskować jako przypadkowy dźwięk, gdyby kotka się zezłościła. Ta tylko szeroko się uśmiechnęła, choć Źródlany Dzwonek spodziewała się raczej kolejnego focha. — No dobrze, skoro nie chcesz, to cię nie będę zmuszać.
Troszkę bardziej otworzyła oczy, wdzięczna, że nie musiała tego robić i kotka się nie obraziła na jej odmowę. Zamiast tego, niczym ich kły wbite w myszy, ścisnęła ją łapa, trochę miażdżąc płuca. O tym, że nie pożerał jej właśnie potwór, zapewniał ją tylko ciepły, odnawiany co chwilę ślad na pysku i mruczenie przy uchu. Czuła się trochę jak małe kocię. Słabe, oblizywane przez matkę. Wydawało jej się, że nacisk był zbyt duży jak na platoniczne lizanie, ale też mogła się mylić.
— Z-zanikające Echo...? — mruknęła niepewnie, a wywołana wlepiła w nią oczy. Przez myśl jej przeszło, że w spojrzeniu widzi raczej chęć posiadania, niż przyjaźń. Ale to tylko jej głupi mózg ją sabotował. Położyła po sobie uszy, nie wiedząc, czy jej nie usłyszała, czy udawała, że tego nie zrobiła. Zaczynało jej się ciężko oddychać.
— Coś się stało? — zapytała cicho, całując ją w policzek.
— N-nie za d-dużo...? — wybełkotała gdzieś do przestrzeni z boku, by na nią nie patrzeć.
— Skoro tak sądzisz — wzruszyła ramionami i wstała z podłoża. Otrzepała się i spojrzała na nią… z uśmiechem. Odetchnęła cicho, czując się tym wszystkim zmęczona. Uczucie niepewności uderzyło w nią przez użyte słowa, ale spojrzenie na jej minę z poziomu ziemi, trochę jej pomogło w zduszeniu go.
— Pomóc ci wstać?
— N-nie, nie trzeba. Poleżę sobie. — popatrzyła w niebo, nie chcąc dać po sobie poznać, jak słabe wydawały się jej łapy — ChybaChyba że już wracamy? — dodała nagle, znowu patrząc na nią, a przynajmniej bardzo blisko niej
— Nie, nie. Nie ma potrzeby jeszcze wracać.
Skinęła lekko głową z pomrukiem i głęboko westchnęła, kładąc dziwnie ciężki łeb na ziemi.
Zanikające Echo usiadła gdzieś obok i zaczęła zrywać kwiatki.
- Jak myślisz, który lepiej wygląda?- zapytała, pokazując dwa żółte sporej wielkości kwiaty, prawie że identyczne. Obróciła ku niej głowę, kładąc policzek na ziemi i przyjrzała im się, szukając jakichś różnic i wad, oceniając ich stan.
— Um... Ten? — wskazała skinięciem głowy na ten bliżej siebie. Wylądował jej za uchem i zrobiła zeza, patrząc na niego. Szylkretka zaśmiała się i odeszła, by wracać z każdym znalezionym kwiatkiem. Kładła je na niej po kolei. Przymknęła oczy. Nie chciała się ruszyć, żeby znowu ich nie zrzucić, więc kontynuowała leżenie na plecach, zaczynając przysypiać i w końcu to robiąc całkowicie. Resztkami świadomości czuła mruczenie i ciężar innego kota na swoim brzuchu.
***
Gwałtownie otworzyła oczy, gdy coś zatrzepotało jej przy głowie. Mrugnęła, nie wiedząc, gdzie się znajduje. Czuła, że nie jest w legowisku wojowników — zapach się nie zgadzał. Co więcej, jakaś siła ściskała ją. A jej oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności i powoli zaczynała ogarniać ją panika. Tajemnicza istota mocniej się w nią wtuliła, budząc z odrętwienia, wywołując pisk i szarpnięcie. Więzy puściły i same odskoczyły w formie szylkretowej kotki, której biel sierści rozpoznała nawet przez rozmazane spojrzenie.
— P-przepraszam… — z odległości ogona odezwał się jej głos. Źródlany Dzwonek sama dźwignęła się na łapy, powoli łącząc się z rzeczywistością. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że ostatni dzień był snem, w jej pamięci spowijała go biała mgła i szum. Przymknęła oczy, uspokajając szalejące serce i płuca, a kocica w tym czasie podeszła z powrotem.
— Wszystko dobrze? Bo tak nagle się obudziłaś... A jest noc.
Mruknęła coś, ale pomyślała, że kotka może to źle odebrać, więc się odezwała
— Tylko się przestraszyłam, przepraszam.
— Oh, dobrze… — mimo zwątpienia w głosie położyła na niej swój ogon w czymś, co pewnie miało przynieść jej komfort. Z pewien sposób tak się stało, bo miała pewność, że Zanikające Echo jej wybaczyła kolejny raz. Bo jakby było inaczej, po co miałaby ją dotykać. Ona, osobiście, gdyby kogoś nie lubiła, unikałaby jego towarzystwa, a nie jeszcze go dotykała. Wzięła głęboki wdech, patrząc prosto w panującą ciemność. Z sierści odkleił się jej jakiś wytrwały wcześniej kwiat i opadł na ziemię. Była ona zimna, a temperatura przesiąkała w jej ciało przez poduszeczki. Po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz.
— Przepraszam, że zasnęłam…
— Ale nie musisz przecież przepraszać, to normalne, że byłaś zmęczona — zamruczała, po czym polizała ją za uchem. Kiwnęła głową, wciąż czując się z tym źle. Zmarnowała czas, który mogły spędzić wspólnie.
— Chcesz wracać do obozu? Czy wolisz tutaj zostać?
Chwilę milczała, ważąc opcje. Nie mogła jednak przewidzieć jej reakcji na podejmowaną decyzję, postawiła więc na bezpieczeństwo. W imię utrzymania ich przyjaźni.
— Nie wiem, ty zdecyduj.
— Wiesz, chciałabym z tobą jeszcze chwilę tutaj zostać… — otarła się o nią policzkiem, o jej szyję, czoło, liznęła uszy, co wywołało w niej przyjemne ciepło, którego nie rozumiała. Stłumiło ono niepokój.
— Oh... Jasne. Możemy. — usiadła, ziewając z pochyloną głową. Jak kleszcz od razu został na nią rzucony częściowy ciężar innego ciała, a policzek zamoczyła ślina. Po chwili wahania wcisnęła się w dłuższą od swojej sierść, trochę w poszukiwaniu ciepła, trochę by uniknąć gniewu i przymknęła oczy. Znów w uszach słyszała mruczenie, na pysku czuła wibracje z jej krtani. Nagle liznęła ją mocno w głowę, aż pociągnęła ją za językiem.
— Zaraz będę cała obśliniona — zażartowała, chcąc, niezbyt skutecznie, rozładować z siebie napięcie. Zanikające Echo roześmiała się.
— Może... A nie podoba ci się? — Nie otrzymała na to odpowiedzi, więc obejmującym ogonem przejechała po jej plecach i przestała mruczeć, by z troską zapytać — Coś się stało?
Liliowa zaprzeczyła ruchem głowy, dla zamaskowania ziewając.
Nie mogła tego wyjaśnić, zakomunikować, jak sama nie wiedziała, co takiego sprawia, że dziwnie się czuła. Zaczynała się zastanawiać czy nie jest w jakiś sposób podświadomie uprzedzona do kotki, może te wszystkie gadania o zdrajcy weszły jej jednak do głowy, ocenia ją ukrycie, krzywdzi swoją niewiedzą. Jeśli miały być przyjaciółkami, powinna jej ufać. Tymczasem doszukiwała się wad w ich relacji, choć to Zanikające Echo tutaj ją prowadziła i się poświęcała, wszystko było o Kminek. Powinna dla wspólnego dobra po prostu dać starszej być tą doświadczoną; wszyscy zawsze mówili o mądrości wiekowych kotów. Przecież nic jej nie boli.
— Oh... Jesteś śpiąca? To możemy jeszcze się zdrzemnąć, skoro chcesz — znów obsypała ją czułościami. Tak. Zdecydowanie dramatyzowała. Ktoś dawał jej uwagę, dbał o nią i nie potrafiła tego przyjąć.
— Nie, nie... To byłoby niebezpieczne. — zwróciła uwagę, nerwowo stukając ogonem o ziemię.
— To w takim razie możemy jeszcze chwilę tu odpocząć… — położyła się, ciągnąc ją za sobą. Po chwili siedzenia zaczęła opadać jej głowa, umysł się wyłączał, wkraczając w słodką, miękką ciemność, z której czasami nie chciała się wybudzać. Wcale nie czuła się, jakby wcześniej spała i wciąż było jej zimno, otwarty teren powoli zaczynał drażnić, trawa zbyt kłuć w brzuch. Zanikające Echo otarła się o nią czołem i liliowa bezmyślnie uchyliła się przed jej pyskiem. Dopiero po uderzeniu serca dotarło do niej, co zrobiła i otworzyła szeroko oczy. Sen nagle zniknął, tak samo, jak bliskość kotki. Atmosfera między nimi oziębła, biała skuliła się, odwróciła głowę, machała ogonem.
Młodsza otworzyła lekko pysk, widząc swój błąd i nie wiedząc jak go naprawić. Oczami przeleciała po otoczeniu, szukając ratunku.
— To... Ja już pójdę. — szylkretka markotnie wstała, jakby chcąc iść do obozu. Serce jej stanęło i prawie rzuciła się do przodu, chcąc ją złapać, zatrzymać, może nawet siłą, żeby jej nie zostawiała, nie mogła jej porzucić, nie tu, nie znowu, gdy właśnie ktoś chciał spędzać z nią czas i mimo zmęczenia była szczęśliwa.
—N-nie! Przepraszam! — pisnęła od razu, błagalnie, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Zarobiła jej oczy na sobie.
— Ale przecież nic się nie stało — definitywnie było przeciwnie, bo mówiąc to, spuściła głowę.
Chciała zawyć, że jest głupim, uprzywilejowanym łajnem i jeśli Echo chce, może ją ukarać. Nie mogła zatrzymywać kotów już cierpiących, jeśli tylko dodatkowo je krzywdziła.
— A-ale cię zasmuciłam! Nie chciałam! — praktycznie wyskomlała, czując, jak drżą jej łapy. Echo wróciła na poprzednie miejsce, wlepiając oko w nią.
— Przeszkadzam ci? Szczerze.
To jak chodzenie po lodzie; jeden fałszywy ruch i wszystko przepadło. Musiała być ostrożniejsza.
Szylkretka nie robiła jej krzywdy. Nie robiła nic, by zasłużyć na jej oziębłość. Więc czemu czuła się tak niespokojna.
— N-nie. — drżała cała razem z głosem, pełnym wyrzutów sumienia. Zwiesiła głowę, chowając się przed spojrzeniem zatrzymanym stale na niej.
Kocica nachyliła się ku niej.
— No już, nie stresuj się tym…— wyszeptała jej do ucha. Jakby to było takie łatwe!
— Ale... Nie chcę stracić przyjaciółki, a ciągle cię krzywdzę! — wypiszczała, na jednym wdechu, gotowa zalać się łzami w następnym uderzeniu serca.
— Nie krzywdzisz mnie... No może trochę. Ale przecież kiedy nie masz nic przeciwko, to ja się nie wkurzam. Po prostu... Kiedy tak nagle się odsuwasz, to sama nie wiem... Może cię krzywdzę? Ja tylko się staram być dobrą przyjaciółką…
Jej słowa tylko potwierdzały jej myśli.
— W-wiem… Przepraszam… nie-nie to miałam na myśli! T-to ja jestem jakaś głupia... Nie krzywdzisz mni-ie... — położyła głowę na ziemi i przycisnęła do niej łapy, chcąc się schować ze wstydu.
<Echo?:3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz