Zawarczał na nią wściekle. Jak ona śmiała porównywać go do tych wstrętnych, mających coś z głową istot?! Nie zamierzał umrzeć jako pieszczoch! Miał swoją godność! To, że był niepełnosprawny nie powodowało, że był skazany na ten los! Żył już tak długo dzięki swojemu sprytowi, że był w stanie zadbać o swoje wyżywienie, nie tykając paskudnej karmy pupilków Wyprostowanych.
— Nie jestem pieszczochem! Nie żremy jedzenia z łap Dwunożnych. Zjadamy to co w metalowych kubłach wywalają. Da się z tego przeżyć — zafuczał na nią, tylną łapą próbując po raz kolejny zerwać obroże, która dzwoniła mu nad uchem. — Nie idę do żadnego gniazda! Nigdy!
Starucha zaśmiała się cicho.
— Zapieraj się, zapieraj. Zobaczymy jak ostatecznie skończysz.
Syknął na nią wrogo, po czym cofnął się, byle bardziej oddalić od srebrnej. Te jej czcze groźby nie robiły na nim wrażenia. To prędzej ona zdechnie, a jej ciało rozdziobią kruki, niż kiedykolwiek zobaczy jak łasi się do łap Wyprostowanych.
— Przepuść mnie. Proszę... — dodał zaraz, krzywiąc się.
Z gardła kocicy wydobył się pomruk, ale delikatnie odsunęła się. Wbijała w niego spojrzenie swych intensywnie zielonych, świdrujących go jakby na wskroś oczu. Na jej pysku pojawił się lekki, cwany uśmiech. Korzystając z danej szansy, wykuśtykał na zewnątrz.
***
*Porą Nagich Drzew*
Zimno ogarniało całe tereny. Szedł drogą, chowając się przed Wyprostowanymi, którzy od czasu do czasu przemierzali ośnieżoną okolicę. Blanka pomogła mu pozbyć się obroży już dawno temu. To było pierwsze co zrobił, gdy tylko wrócił po spotkaniu Bylicy. Teraz jednak... Był sam. Wychudzony i głodny. Skierował kroki do pobliskiego śmietnika, by coś znaleźć do jedzenia.
— No, no, kopę lat, Wypłosz.
Najeżył sierść słysząc TEN głos. Od razu pomknął biegiem przed siebie, kuśtykając na swoich trzech kończynach. Nie był zbyt szybki, ale pewnie wykorzystał zaskoczenie kocicy na swoją korzyść. Bylica nie spodziewała się tego po nim. Jak ona go znalazła? Dlaczego musiała go śledzić?! Może trzeba było w końcu położyć temu kres i poprosić kogoś o pomoc?
— No no! Biegać się nauczyłeś, gratulację! — zawołała, po czym ruszyła za nim w te pędy.
Poślizgnął się po zlodowaciałym chodniku i wyrżnął się, wpadając w zaspę, którą stworzył potwór który odśnieżał czarną drogę. Zakaszlał wstając, rozglądając się za drogą ucieczki. Dlatego nie cierpiał Pory Nagich Drzew. Musiała jeszcze bardziej wszystko komplikować.
Srebrna zwolniła nieco, widząc jego wypadek. Ostrożniej niż on przeszła po lodzie, po czym gdy jego głowa wynurzyła się z pod śniegu, szybko wepchnęła ją pod niego jeszcze raz.
Wyszarpnął się, gryząc kotkę w łapę i sycząc, odsunął się od niej.
— Zostaw mnie!
Stara wariatka syknęła z bólu, niezadowolona strzepując łapą. Kilka kropelek krwi zabarwiło śnieg na szkarłatny kolor.
— Milej, bo wepchnę cię na drogę — zagroziła.
Najeżył się. Musiał przed nią uciec. Szybko przemknął do zaułka, wciskając się pod kosz na śmieci, gdzie stara kocica musiałaby się natrudzić by go wyciągnąć. Liczył na to, że odpuści. Nie zamierzał z nią rozmawiać na żaden temat!
Bylica westchnęła, po czym podeszła do kosza. Następnie schyliła się, a widząc go pod nim, uśmiechnęła się kpiąco.
— Jestem chuda, zapomniałeś? — spytała, po czym nachyliła się by następnie wsunąć pod obiekt.
Ugh! Rzeczywiście dobrze tego nie przemyślał.
— Czego ode mnie chcesz?! Zdechnij w końcu i mnie zostaw! — Wycofał się najdalej jak mógł, by być z dala od staruchy.
Musiał wymyślić inny plan.
— Och, chyba los nie chce mnie tak szybko zabrać z tego świata, pomimo, iż nie tylko ty chciałbyś bym odeszła na tamten świat. sto osiemnaście księżyców mi stuknęło, a ja dalej dycham, wyobraź sobie.
Skrzywił się. Nie interesowały go pogaduszki. Nie z nią. No i skoro taka była stara, to powinna już dawno gryźć piach, a nie się za nim uganiać. Miała jakąś chorą obsesję! Ile już minęło czasu odkąd zrobił sobie z niej wroga? Dużo. A ta dalej nie zapomniała, dalej drążyła tą breję.
— Głucha jesteś? Pytałem się czego ode mnie znowu chcesz — zawarczał w jej stronę.
— Nie wiem. Tak o, zobaczyłam cię to postanowiłam podręczyć — rzekła z uśmiechem.
Zacisnął pysk, mordując ją wzrokiem. Aha... A więc o to chodziło? W taki sposób kocica traciła czas, który mogłaby spożytkować na coś bardziej wartościowszego? Nie miała przypadkiem do wykarmienia masy gąb?
— Nie jestem twoją zabawką. — Splunął na nią.
Samica szybko przesunęła się w bok, przez co ślina trafiła na ziemię. Zaśmiała się cicho, po czym zaczęła powoli się zbliżać do niego, łapa za łapą. Jej oczy błysnęły w półmroku.
Cofnął się, aż nie poczuł za sobą ściany domostwa Wyprostowanych. Zaczął sunąć w inną stronę niż Bylica, aby nie zostać przypartym do muru.
— Zostaw mnie!
Wtedy właśnie kocica wystrzeliła jak z procy, ale zatrzymała się w połowie odległości, po czym odsunęła. Następnie znowu wystrzeliła, próbując go tym sposobem drażnić.
Skulił się w kącie, jeżąc się cały. Wysunął pazury i zasyczał wrogo w jej stronę.
Zaśmiała się ponownie, na chwilę przestając.
— Jak ci się podoba mój naszyjnik? — spytała, pokazując mu ozdobę, którą nosiła. Zielone kamienie połyskiwały w półmroku.
Położył po sobie uszy. Wariatka.
— Nie obchodzi mnie twoja nowa obroża pieszczoszko.
<Bylico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz