Wracał właśnie z samodzielnego polowania. Sam z siebie by nie polował, nie widział w tym sensu. Przecież stos był pełny. Ci co chcieli, to go wypełniali. Ale zrobił to, gdyż Agrest mu kazał. Też by go nie posłuchał, ale to zastępca, więc miał wejścia do Komara. A jego akurat to się bał. Był dziwnym staruchem. Jadł kocięta na śniadanie, a dla rozrywki układał ich kości i dłubał sobie nimi w zębach. Nie chciał się stać jego posiłkiem. Wzdrygnął się i odłożył mysz na stertę. Podrapał się jeszcze za uchem i spostrzegł Larwę. Przechodził obok i wyraźnie się nim zainteresował.
— Co się tak gapisz? — warknął cicho na brata, twierdząc, że ten krzywo się na niego patrzy.
— Co ty taki nabuzowany? Trening coś cienko ci idzie? — zapytał, ignorując jego pytanie.
Położył uszy do tyłu i zmarszczył nos. Śmiał o to pytać! Oczywiście, że szedł źle. Z takim mentorem daleko nie zajdzie.
— Idzie lepiej niż zwykle — wytknął mu język, rzucając kłamstwem. — Nie wiem dlaczego lider wciąż nie chce mnie mianować, to jakieś nieporozumienie — narzekał, dobrze wiedząc, że nie jest to prawdą.
— Ojoj, biedactwo — arlekin przekrzywił łeb. — Może jeszcze nie dojrzałeś? Słyszałem, że zrobiłeś ojcu wstyd na cały obóz. Muszę przyznać, że żart niezły. Szkoda tylko, że wyciąłeś go Wanilii, a nie tej całej Daglezji — wykrzywił się z obrzydzenia.
Cieszył się, że doceniał jego wspaniałe żarty, ale tą wstawkę z niedojrzałością mógł sobie odpuścić. Kim on był, żeby to oceniać? Lizusem Szpaka? To żałosne. Nie wiedział przecież wszystkiego. Wiedział bardzo niewiele. Nastroszył się lekko. Nie chciał o tym pamiętać. Nienawidził ojca za to, co wtedy zrobił. Do teraz miał zadrapanie na szyi. Nie mógł zrozumieć, jak można traktować w ten sposób własnego syna.
— Wanilia to paskudna kłamczucha, należało jej się — zdenerwowany sytuacją syknął i strzepnął ogonem.
— Mhm... Jasne. On nie jest tak groźny jak ta wstrętna klifiaczka. Skoro nie podoba ci się szczęście ojca, to czemu pozwalasz na to, by ciągnął ten teatrzyk? Gdyby z nim zerwała, na pewno by się załamał. Stałby się słaby i pokazałbyś mu gdzie jego miejsce — odparł czekoladowy.
Odwrócił łeb. Wczoraj było odwrotnie. To jemu prawie połamano żebra. Ten dzikus Lukrecja nie panował nad sobą i z chęcią by wszystkich pozabijał. Nawet własnego syna.
— Czyli ty też uważasz go za kocura? No nie wierzę! — zawołał oburzony. — Rozumiem jakieś mysie bobki pokroju Cyprys, ale ty? To strasznie dziwne, w ogóle tego nie rozumiem! To nie ma sensu!
— Trzeba patrzeć na rzeczywistość szeroko braciszku, a nie tak wąsko. Nie obchodzi mi kto za kogo się uważa. Mógłby być nawet i myszą — strzepnął uchem. — Jeżeli naprawdę coś takiego powierzchownego cię irytuje, to naprawdę... żałosne. Są ważniejsze sprawy niż czyjaś płeć. Na przykład ochrona naszego klanu przed kimś, kto planuje zamach na lidera — mruknął tajemniczo.
Rozszerzył oczy w szoku. To świetnie! W końcu nie musiałby bać się psocić. A teraz był dosyć ograniczony. Odrzucała go wizja zostania skonsumowanym przez Komara.
— Kto planuje zamach? — spytał, podchodząc do niego bliżej. — Pierwsze słyszę.
— Daglezjowa Igła. Ten wstrętny dzikus, który omamia naszego zidiociałego starego. Myślisz, że dlaczego jakaś klifiaczka opuściła swój klan, by do nas dołączyć? Jaki miałaby w tym cel? Nie od dzisiaj wiadomo, że leśne klany nami pogardzają. W przeszłości ukrywaliśmy się jak myszy, tocząc z nimi liczne wojny. Ona została tu wysłana na przeszpiegi. To, że Komar ją przyjął to... idiotyzm. Ostrzegłem go przed nią, ale chyba mi nie uwierzył. Wszyscy uważają ją za taką wspaniałą, a jedyne czym może się pochwalić to swoim manipulatorskim językiem — podzielił się opinią.
Nie rozumiał niektórych słów użytych przez brata, ale wiedział, co ma na myśli. Podzielał jego zdanie. Fenomen obrzydliwej samotniczki? Nie widział w niej niczego wspaniałego. Za to potrafiłby wymienić masę negatywnych cech.
— Ach, to ta dziwna ruda baba — sapnął, wywracając swoimi niebieskimi oczami. — Też mi się nie podoba, nie wiem dlaczego Lukrecja tak ją lubi. Ale wiesz co irytuje mnie bardziej? Ta cała Wanilia też nieźle mąci mu w głowie. Wiesz, że oni razem sypiają? To obrzydliwe! Ona ma pełno pcheł. Słyszałem, że kiedyś była włóczęgą. Może obie nas szpiegują?!
— Hm... Możemy się przekonać. Bardziej stawiam na rudą, bo kręci się dość niebezpiecznie przy władzy, podlizując się tak, jakby to był jedyny jej cel w życiu. Wanilia wydaje się mieć gdzieś Komara. Ale dobrze... Pośledźmy je, zdobądźmy dowody i zakończmy temu kres. Owocowy Las nam podziękuję, gdy zlikwidujemy zagrożenie — postanowił.
Podobał mu się jego pomysł. Wygnać Komara, Lukrecję, wszystkie dzikuski pokroju Wanilii czy Daglezji... To brzmiało cudownie!
— A może to tylko przykrywka i Wanilia udaje, że ją to nie obchodzi? — rzucił i przekręcił głową. — Kiedy zaczniemy realizować nasz plan? Wolałbym jak najszybciej, zanim Lukrecja zrobi sobie kociaki z którąś z nich — zakrył łapą pysk. — Fuj. Nie wytrzymałbym tego.
— Nie pozwolimy na kociaki. O nie... — wykrzywił się z odrazy. — Widzę, że jesteśmy co do tego zgodni. Żadnego rodzeństwa z brudną krwią. Dlatego... Działamy już teraz. W tej chwili. Musimy sprawić, aby się te jego związki posypały. Tylko pamiętaj. Nikt nie może wiedzieć, że to nasza sprawka, jasne?
— Dobrze, oczywiście — albinos pokiwał głową i położył łapę na serce. — W ogóle, wiesz czego się dowiedziałem? To całkiem ciekawe i najwidoczniej nie tylko my tak sądzimy — przypomniało mu się nagle.
— Mówisz, że ktoś jeszcze jest przeciwko tym pchlarzom z zewnątrz? — kocur zainteresował się i nadstawił ucha.
— Można tak powiedzieć — miauknął podekscytowany. — Ale może lepiej wyjdźmy z obozu, bo jeszcze nas usłyszą — ściszył ton, wstając. Był bardzo ciekawy reakcji Larwy.
< Larwo?
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz