Fałszywy mył swoje krótkie futro. Dowiedział się od medyków, że ich matka umarła na zatrucie. To znaczy, że zjadła niedobre zioła i po prostu jej zaszkodziły na tyle, iż padła trupem. Huh, no cóż, jemu to różnicy nie robiło. Nienawidził burej, zresztą ona go też, więc.
Jednak jedynymi kotami, które chciał chronić, było jego rodzeństwo. Siostrzyczka Aronia oraz braciszek Drozd. Fałszywy jako pierworodny musi o nich dbać. Poza tym, oni byli tacy delikatni, niewinni, kochani...nawet jeśli w kółko płakali.
Zwłaszcza jego kochana siostra, której zamierzał strzec jak oka w głowie. Kiedy tak siedział, marszcząc brwi, usłyszał z boku.
– Bracie-e? Dlaczego-o mamy-y nie-e ma-a? Przecież-ż ona-a nas-s tak-k kochała-a, to-o czemu-u nie-e wraca-a od-d wczoraj-j?
Zrobiło mu się żal Aronii. Niewinna, kochająca matkę mimo jej zachowania. Westchnął ciężko. Powinien jej powiedzieć prawdę, nawet mimo ryzyka jej złamanego serduszka.
- Ona nie wróci. - Oznajmił po chwili obojętnym tonem. Spróbował jednak wysilić się nieco milsze słowa. - Jest teraz gdzieś indziej.
- T-tio c-czemu n-n-nas n-nie w-z-ięła...? - Zapytała kotka z ogromnymi łzami w oczach.
Fałszywy nie mógł pojąc, jak tak podłe stworzenie jak Maślak, wydało na świat tak cudowną istotkę jak Aronia. Położył po sobie uszy, odwracając głowę.
- Nie mogła. - Owinął ją ogonem.
Nie lubił takich pieszczot, ale wiedział, że one mogły uspokoić jego siostrzyczkę. Zresztą, on mało co lubił. Nie ma co się oszukiwać.
- C-czemu...? - teraz to już się rozpłakała. Fałszywy przewrócił oczami. Dlaczego nie mogła być nieco twardsza? Może powinien jej tego nauczyć? W końcu nie zawsze będzie przy niej, żeby uspokoić...
- Bo widzisz, siostro - zaczął.
- B-bracie... - wychlipiała. - J-jest-em k-kocur-em - miauknął po raz któryś w ich krótkim życiu.
Fałszywy westchnął. O co znowu jej chodziło? Przecież pachniała jak kotka! No i między łapami miała coś innego, niż on. Nie chciał się w to zagłębiać. Dla niego była siostrą.
- Bądź kim chcesz, ale nie rozpaczaj za matką. Ona nas nie- - urwał w środku zdania. Nie powie w końcu, że Maślak ich nie kochała. Tylko by pogorszył sprawę. - Ona po prostu musiała iść...gdzieś. Daleko stąd. I nie wróci, więc nie rozpaczaj.
Mógł wydać się szorstki. Miał jednak serdecznie dość idealizowania ich matki, bo tam nie było czego idealizować! Chodząca cholera z niej była, od co! A jednak jego siostra z jakiegoś powodu opłakiwała jej stratę, ughhh. Wkurzające.
~*~
Pewnego dnia, gdy bawił się szyszkami, usłyszał czyjś wrzask. Do jego nozdrzy dostał się nieprzyjemny, nieznany wcześniej odór. Skrzywił pysk, ruszając z miejsca. Słyszał krzyki, podniesione głosy, jakieś polecenia. Wyściubił nos ze żłobka, patrząc w ich kierunku. Koty biegały od legowiska do legowiska, a w oddali coś się paliło. Wiedział czym jest ogień od ich przybranej matki. Płomienie zaczęły trawić ziemię, drzewa, krzewy. Point cofnął sie, jednak nie z własnej woli. Wojownicy zaczęli wyprowadzać ich ze żłobka. Poganiali niedoszłych uczniów, krzycząc do siebie. Fałszywy szybko zrozumiał, że grozi im niebezpieczeństwo. Widział, jak walą się legowiska, kiedy biegł ile sił w łapkach za wojownikami. Czuł odór palonych futer, drzew, słyszał krzyki. Na kogoś zawaliło się drzewo. Czuł przerażenie. Jego łapy drżały z każdym krokiem, a do nozdrzy docierał smród spalenizny. Zakasłał parę razy, przez drażniące go opary. Rozejrzął się za rodzeństwem. Drozd był niesiony przez jakiegoś wysokiego wojownika. Aronia podobnie. On nie pozwolił się podnieść.
- Pobiegnę! - Miauknął odważnie.
Ruszył za kotami, widząc coraz to większe języki ognia, unoszące się nad ich obozem. Ciemny jak noc dym przykrywał jasne niebo, a krzyki kotów mąciły spokój. Trawiący sam siebie płomień, panika. płacz, lament. Rozglądał się zdezorientowany. Nie zauważył nawet przed nim wystającego korzenia. Potknął się, upadając. Potrząsnął głową, zaciskając zęby. Chciał pisnąć z bólu, ale tego nie zrobił. Gardło bolało go od wdychanych oparów.
Jakiś wojownik podbiegł do niego, zaczynając ciągnąć. Za nimi zaczęły sypać się kamienie. Wielkie głazy osuwały się wprost na koty, niszcząc doszczętnie resztki obozu. Kot złapał go za skórę na karku. Podniósł kocię, a za nimi z ciężkim hukiem spadły kamienie. Fałszywy odwrócił głowę zdjęty strachem.
- P-Postaw mnie! - Zażądał.
Ruszył o własnych łapkach pomiędzy kotami. Musiał znaleźć siostrę i brata. Biegł, już prawie wyszedł z obozu. Wtem poczuł za sobą spadające gałęzie, których końce trawił ogień. Uderzyła go jedna z takich, przygniatając do parteru. Kawałek z niej zahaczył o jego ucho. Gdy próbował się oswobodzić, oderwał kawałek płata ucha, nadrywając je. Wrzasnął z bólu, nie mogąc więcej poradzić. Był przerażony. Nie wiedział, co robić. Dostrzegła to jakaś kotka, ruszając z pomocą. Odrzuciła gałąź, nieco się parząc. Następnie pociągnęła pointa ku sobie, wyprowadzając z obozu.
Plecy liliowego płonęły wręcz ogniem. Czuł ogromny ból, piszcząc przez niego. Łzy same pchały się do oczu. Usmolone futro, lecąca krew. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Oczy przymknięte przez ilość popioły oraz dymu w nich, zadrapania, wyrwana sierść. Suche, palące gardło. Powtarzał sobie pod nosem jak mantrę, że da radę. Nie może przecież zostawić rodzeństwa samego. I dał. Wyszedł z obozu w jednym kawałku.
Szurał łapami w towarzystwie innych poranionych kotów. Jakiś staruszek ledwo co się czołgał. Ciągnął za sobą tylne łapy, jego pysk skręcał ból, łzy moczyły futro, a krew naznaczała drogę, którą szedł. Fałszywy odwrócił wzrok. To było więcej, niż straszne. Co się z nimi teraz stanie? Czy przeżyją? A co z medykami? Mają zioła, by wyleczyć rannych? Ktoś zginął? Czy będą mogli wrócić do obozu?
Nagle poczuł na sobie mrożący deszcz. Lunął nagle, z wielką siłą. Przewrócił się w błoto, które powstało. Mimo to spróbował wstać. Jakiś czarny wojownik o oklapniętych uszach mu pomógł. Natychmiast ruszył dalej.
Zobaczył, że koty opłakują się nawzajem. Lament, skowyt, stękanie bólu. Położył po sobie uszy, a jego oczy zapamiętywały każdy jeden z tych strapionych wyrazów pyska. Pokręcił łbem, nie mogąc dopuścić do siebie czarnych scenariuszy.
Ruszył na poszukiwania siostry. Nim pójdzie do medyków musi upewnić się, że przeżyła. Ona jak i Drozd. W tej chwili nie myślał o bólu, który wewnętrznie go rozdzierał. Drżał z zimna, jak i przerażenia. Nie chciał jednak tego po sobie pokazać, gdy już spotka rodzeństwo. On jest silny. Jest ich obrońcą.
Przybrał na pysk grymas, skrzywiony bólem, ruszając przed siebie. Chciał wrzeszczeć, płakać. Zaciskał jednak zęby, aż nie poranił sobie dziąseł.
<Aronia? uwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz