- No, takie polowanie to ja rozumiem!
Będąc dobrej myśli, pospiesznie zakopała swoją zdobycz. Pierwsze udane polowanie dodało jej skrzydeł i już była pewna, że wygra. Musi wygrać.
Oh, jakże bardzo się myliła. Minęło już tak wiele czasu, a ona dalej nic nie złapała, poza tą jedną myszką. Łaziła wkurzona po okolicy, nawet nie zwracając uwagi na inne czynniki poza zapachem zwierzyny, który, jak miała nadzieję, pojawi się w końcu w zasięgu jej węchu.
I nagle, zupełnie jak na zawołanie, dotarła do niej woń tak upragnionej zwierzyny. Znowu zaczęła sądzić, że ma szansę na wygraną. Z dużą pewnością siebie przypadła do pozycji łowieckiej. Postawiła jak najostrożniej kilka cichych kroków. W przeciągu następnych dwóch uderzeń serca wybiła się mocno z tylnych łap, ale wylądowała nie na zwierzęciu, a obok niego. Spanikowane stworzenie rzuciło się do ucieczki, a Tańcząca nadaremno próbowała jeszcze zahaczyć o nie chociaż jeden pazur. Nie udało jej się.
Wstała i otrzepała się z naziemnego kurzu, który znalazł się na jej białym futrze. Sfrustrowana wydała z siebie bliżej nieokreślony jęk i kopnęła ziemię przed sobą. Ruch ten znowu wzniecił kurz w powietrze, a on po raz kolejny osiadł na jej zwykle nieskazitelnej sierści. No tak nie może być! Po chwili bezczynności wzięła kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Złość nie pomoże jej w rywalizacji. Ta, rywalizacja... Zaczęła powoli analizować swoje słowa i przy okazji ruszyła na dalsze poszukiwania piszczek. Dopiero teraz dotarło do niej, ile to tak naprawdę jest aż dziesięć piszczek. Przecież to duży stos! Jak ona mogła być taka głupia? Oczywiście, na głos nigdy do tego się nie przyzna, ale nawet ona nie upoluje dziesięciu zdobyczy jednego dnia, nawet w najbardziej sprzyjający do tego czas. Ale, zaraz zaraz. Czy ona powiedziała, że to musiał być tylko jeden dzień? Nie przypominała sobie. Powiedziała "kto pierwszy" a więc na dobrą sprawę mogło to się zdarzyć nawet w następnej porze roku. Uśmiechnęła się pod nosem. Robiło się już późno, więc czas najwyższy powoli wracać do obozu. A czy wróci z jedną zwierzyną, czy z dziesięcioma, nie zrobi wielkiej różnicy, prawda...?
Kiedy znalazła się już na miejscu, w obozie wciąż nie było Barwinkowego Podmuchu.
Oh, czyżby dalej się męczył? Ciekawe, kiedy przyjdzie.
Tańcząca zaś spokojnie usiadła na skraju legowiska wojowników i tam rozpoczęła wieczorną toaletę.
Przyszedł. I raczej nie był zadowolony z tego, że zastał wojowniczkę wylegującą się na posłaniu.
- Co ty robisz?
Kocica podniosła głowę.
- Leżę, nie widać? - machnęła ogonem.
- To ja tu się trudzę i poluję, a ty się obijasz w najlepsze?! - oho, chyba się wkurzył.
Nie musiała widzieć jego pyska, żeby o tym wiedzieć.
- Niedawno przyszłam, uspokój się. Poza tym, nie mieliśmy wyznaczonego czasu na polowanie, mysi móżdżku. Ty możesz próbować upolować wszystko na raz, a ja będę przynosić po jednej dziennie. Nikt nie powiedział, że tak nie można, nieprawdaż?
Czarny wydawał się trochę zmieszany, chyba nie tak to sobie wyobrażał. No, trudno.
***
Ostatnio nawet dużo się działo. Pseudo-atak Klanu Nocy, oddanie im Porannej Zorzy, później śmierć dużej ilości kotów, których nawet niezbyt kojarzyła. Ona zwyczajnie mówiła "trudno" i szła dalej, ale nie wszyscy mieli takie podejście. Jak jej przyjaciółka, Berberysowa Bryza, między innymi. Widać było pogorszenie jej stanu, zwłaszcza po śmierci syna i zniknięciu partnera. Tańczącej było aż szkoda zastępczyni, co było raczej niespotykanym u niej uczuciem.
Szła akurat zamyślona przez obóz, ale na środku jej drogi niespodziewanie wyrósł pewien wojownik z klapniętymi uszami. Przypomniała sobie o ich zakładzie. Nie ogłosił jej jeszcze swojej wygranej, więc czy było możliwe, że zapomniał?
- Witaj Barwinku ~ mruknęła zaczepnie.
<Barwinek? W końcu, hah>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz