— Coś... nie tak, Kminkowa Łapo?
— No nie wiem. Ty mi powiedz czy coś jest nie tak z tym trupem. — syknęła, zbliżając się na tyle, by jego towarzysz na pewno nie usłyszał. Kto wie, ile on wie.
— J-ja... Musiałem. Inaczej Krucza Gwiazda zabiłaby mnie i Bażancie Futro. Wybacz... Doceniam, że wstawiłaś się za nami.
Wiedziona jakimś agresywnym instynktem, uderzyła w jego szyję głową, sprawiając, że jego własna odbiła się od drzewa za nim. Pierdolony śmieć. Wkręca innych w swoje problemy i nie potrafi jeszcze ich porządnie rozwiązać. Nawet jednego kota nie potrafi złapać, musi posługiwać się jakąś przypadkową nędzną podróbką. Było boleśnie oczywiste, że to nie Krokus. Przy Bylicy pewnie cuchnęłaby miętą, jak nocniaki rybami, układ łat się nie zgadzał, to nie był ten odcień sierści i oczu. Odrąbanie uszu to tania sztuczka.
Chciałaby, żeby to była prawdziwa Krokus. Z czasem zaczęła ją bardzo irytować jej egzystencja, nawet gdy od długiego czasu nie miały ze sobą kontaktu. A może to właśnie był problem. Świadomość, że agresor chodzi przy granicy, wystarczająco często, by zwrócić uwagę klanu i jeszcze się nie napatoczył na nią.
Mogła go wkopać. Samo wywołanie przez Kruczą Gwiazdę zirytowało ją dostatecznie by to zrobić. Ale wśród nich prawdopodobnie była Skowronek, o ile żyła. A jej śmierci ryzykować nie mogła; a pewnie napatoczyłaby się po drodze.
Fuknęła i odeszła, kładąc sierść na karku.
***
— Chciałeś zabić mojego ucznia! — syknęła i zamachnęła się lewą łapą, specjalnie nie trafiając kremowego kocura w pysk, tylko go strasząc.
Chwilę patrzyli sobie w oczy, milcząc, po czym kot odszedł, mówiąc, że da jej czas na uspokojenie się. Fuknęła i odwróciła się plecami do wyjścia, kładąc się i ignorując wszystkich obecnych. Przetarła pysk, zatrzymując łapę na nosie. Demoniczny smark pewnie gdzieś biegał, znając go, prześladując rodzeństwo, ale aktualnie nie miała chęci do szukania go, a co dopiero upominania, zamiast tego w myślach przeklinając cały świat. Świat, szczególnie Kruczą Gwiazdę. Nie wierzyła w to, że Goździk ot tak poślizgnął się i uderzył głową o kamień. Akurat przed rozpoczęciem podróży. To było tak bardzo różne od jego… charakteru? Możliwości? Miało tyle sensu co zaginięcie Bezchmurnego Nieba; ten na pewno już nie żył, chybachyba że trafił na miłych dwunogów. Wciąż, nie wyszedłby sam.
Warknęła zirytowana, wysuwając pazury i wbijając je w ziemię.
<Rybko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz