niedługo po mianowaniu Ćmiego Księżyca
Widząc zaszklone oczy swojej siostrzenicy, przysunął się nieco bliżej i westchnął.
— Sny od przodków potrafią być niejednoznaczne. Nie każdy jest przyjemny, ale wszystkie są równie ważne — wymruczał, gładząc końcówką ogona po nastroszonym futerku Ćmiego Księżyca. Kolejny zły omen... Choć było to martwiące, wolał nie myśleć za dużo. Może Gwiezdni szykowali dla nich coś, co wykraczało poza ich prymitywne, kocie pojęcie. — Cokolwiek zobaczyłaś, był to znak, który Gwiezdni chcieli, byś odebrała.
Pysk młodej medyczki nadal wyglądał na spięty i zmartwiony.
— I bardzo chciałbym ci w tym pomóc, lecz zasady mówią jasno... Wierzę, że i beze mnie sobie z tym poradzisz. W końcu jesteś bardzo mądrą, zdolną kotką — wymruczał jeszcze, chwaląc ją dla dodania otuchy.
***
niedługo po "odebraniu" żyć przez Liściastą Gwiazdę
Od pewnego czasu wiedział, że coś było nie tak. Wiedział także, że inni próbowali to przed nim ukryć – przeceniali jednak spostrzegawczość doświadczonego wojownika, jakim był Judaszowcowy Pocałunek. Widział to w szczególności po kotach, które w teorii powinny być z nim transparentne.
Przywykł do widoku nerwowej Liściastej Gwiazdy. Odkąd pojawiły się pogłoski o klątwie, była wiecznie spięta, a jego zniewolenie przez Srokoszową Gwiazdę wcale jej nie rozluźniło. Było wiele rzeczy, którymi mogła się stresować. Z dnia na dzień na jej głowę spadła odpowiedzialność za cały Klan Klifu, który potrzebował silnego wodza. Rozumiał to. Starał się pomagać matce we wszystkim, czym tylko mógł się zająć jako jej zastępca. Wszystko szło w dobrym kierunku. W końcu Srokosza już tu nie było. W klanie zapanował względny spokój. Spotkała się z Gwiezdnymi, którzy podarowali jej życia. Nie mógł zrozumieć, dlaczego wyglądała teraz na jeszcze bardziej zdenerwowaną niż wcześniej.
Wymijała jego pytania. Nigdy nie udzielała jednoznacznej, szczerej odpowiedzi. Mówiła, jakby ktoś ciągle trzymał ją za język, grożąc wyrwaniem, jakby tylko pisnęła o jedno słówko za dużo. Judaszowiec nie ukrywał swojego niezadowolenia; w każdej takiej sytuacji krzywił się lub wyraźnie kręcił nosem. Chciał, by Liściasta Gwiazda wiedziała, że wciąż czekał na poznanie prawdy.
Nie ona jedna coś ukrywała. Ćmi Księżyc także zawsze była cicha i nerwowa, lecz teraz uciekała nawet przed samymi rzucanymi przez niego spojrzeniami. Wiedział dobrze, że wydarzyła się rzecz, o której nie chciały, by usłyszał.
Tylko, psiakrew, dlaczego?!
***
Znowu sobie coś zrobił. Może to nocne strzeżenie obozu, gdzie ciągle atakował go ziąb i wiatr, nie było tak dobrym pomysłem, gdy nie miało się potrzebnego do zatrzymywania ciepła futra... Jak na ironię, najbardziej nie pocierpiały wcale jego łyse blizny, a ciągle dotykające mroźnej skały łapy, które zdążyły posinieć z zimna. Zdołał nawet zupełnie stracić czucie w palcach – jego chód z każdym dniem coraz bardziej przypominał ten u jakiegoś kaleki.
Wszedł do legowiska medyka i wciągnął nosem zapach ususzonych ziół, który wypełniał to miejsce wraz z półmrokiem. Ta woń zawsze przypominała mu o uczniowskich czasach, gdy często je odwiedzał, chłonąc wiedzę Czereśniowej Gałązki i Liściastego Futra... Na wspomnienie o medyczkach zacisnął zęby. Teraz już żadnej z nich tu nie było. Przekazały swoje legowisko we władanie jego siostrzenic i doglądały ich ze Srebrnej Skóry.
Oczy kocura zalśniły, gdy spotkał się wzrokiem z Ćmim Księżycem. Wlepiła w Judaszowca swoje ślepe, beznamiętne spojrzenie. Jej nos poruszał się delikatnie, jak gdyby próbowała rozpoznać przybysza po jego zapachu.
— Cześć, Ciemko — miauknął, zanim ta zdążyła go powitać.
Wyglądała na zmartwioną, nawet jak na siebie... Od śmierci mentorki jej mordka zdawała się jeszcze bardziej posępna niż zazwyczaj. To musiał być dla niej ogromny cios – ani przez chwilę w to nie wątpił. Los ostatnio gotował jej wiele przykrości. Zresztą, nie tylko jej. Cały Klan Klifu przechodził przez wiele, a on miał silne wrażenie, że to nie był koniec.
— Och, witaj — wymruczała i spojrzała na kocura znacząco, jakby czekała, aż jej powie, po co tu przyszedł.
— Przydałby mi się podbiał na łapy. — Prędko wyjaśnił, a następnie usiadł na ziemi. Przez dłuższą chwilę przyglądał się temu, jak medyczka krząta się po legowisku.
Jak na kogoś, kto nie tak dawno utracił jeden z najważniejszych zmysłów, Ćmi Księżyc poruszała się z gracją odpowiadającą zwykłemu, w pełni sprawnemu kotu. Gdyby nie wiedział, że była niewidoma i nie zdradzałaby tego jej oczy, nie zdołałby się tego domyślić. W końcu, po dłuższych poszukiwaniach, kotka złapała w pysk żółty kwiat o krótkiej, grubej łodydze i zaczęła go przeżuwać na papkę. Ta niedługo później została wsmarowana w poduszki Judaszowcowego Pocałunku, kojąc jego ból.
— Gdzie zgubiłaś siostrę? — zapytał, chcąc ją czymś zagadać i przerwać głuchą ciszę.
— Na ziołach. Przyszły nowe liście.
— Ach, rozumiem. Trzeba uzupełnić czymś ten składzik... Wiesz, jakbyście z Wiecznym Zaćmieniem potrzebowały pomocy ze zbieraniem, zawsze znajdę dla was jakąś chwilę — rzucił, starając się brzmieć najcieplej, jak tylko potrafił. — Szczególnie teraz, gdy pożegnałyście Liściaste Futro... Niech gwiazdy przyświecają jej duszy.
<Ciemko?>
Wyleczeni: Judaszowcowy Pocałunek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz