Kiwał głową, uważnie wysłuchując jej rad. Był zdziwiony jej szeroką wiedzą. Bycie wojownikiem było jednak trudniejsze, niż mu się zdawało! Gdy Kunia Łapa skończyła mówić i dała mu znak, by spróbował samodzielnie, zerwał się na równe łapy, po czym je zgiął. Już nie raz zakradał się do swojego rodzeństwa, więc nie było to dużym problemem.
— Musisz równomiernie rozkładać ciężar swojego ciała po obu stronach — poinstruowała go uczennica.
— Lównomiel... co? — Szałwik wstał, nie rozumiejąc jej polecenia. Miał wrażenie, że dobrze mu szło.
— Przechylasz się nieco w prawo, musisz stać prosto. O tak — mruknęła i sama przybrała łowiecką postawę, by pokazać kociakowi, co powinien zrobić. Kocurek skinął głową i poszedł w jej ślady, nie spuszczając oczu ze swojego wzoru. — Dobrze! Teraz musisz iść do przodu najciszej, jak tylko umiesz. Tak, jakbyś dryfował po ziemi, lekko i bezgłośnie.
— Oki!
Po miauknięciu zupełnie zamilkł, skupiając się w pełni na swoim kroku. Powtarzał to, co widział u innych wojowników i kociaków podczas licznych zabaw. Próbował iść tak, jak radziła mu Kuna – cichutko, delikatnie, ledwo dotykając łapkami podłoża. Wyglądał całkiem zabawnie z wytkniętym językiem, wzrokiem skupionym na ziemi i kiwającym się w boki ciałkiem. Chwilę zajęło mu osiągnięcie równowagi, lecz w końcu udało mu się sunąć przed siebie utrzymując w miarę prostą sylwetkę.
— Dobrze ci idzie! — pochwaliła go w końcu uczennica.
Usatysfakcjonowany nowo nabytą umiejętnością, uśmiechnął się szeroko już na samą myśl, że pokaże się Kotewkowemu Powiewowi.
— Dziękuję! — miauknął, otarł się łebkiem o uczennicę na pożegnanie i pobiegł z powrotem do żłobka, w głowie już słysząc przyszłą pochwałę piastunki.
***
— Zaczniemy od drobnej zwierzyny. Później dopiero przejdziemy do ryb — tłumaczył swojemu terminatorowi Sumowa Płetwa podczas spaceru, aż w końcu umilkł i zatrzymał się, gdy już doszli na miejsce.
Ulubionym miejscem Szałwiowej Łapy na łowieckie patrole był lasek niedaleko obozowiska nocniaków. Znajdował się blisko, więc nie wymagał długiej wyprawy, a prawie zawsze udawało mu się wytropić jakąś zdobycz. Unoszący się w powietrzu zapach gryzoni zachęcał go tylko do zatopienia się w gęstym buszu.
— Pokaż mi najpierw swoją myśliwską postawę — polecił w końcu uczniowi.
— Już!
Szałwik zniżył się na nogach, zatrzymując brzuch tuż nad podłożem. Po chwili ruszył do przodu, leciutko sunąc przed siebie, nie szeleszcząc nawet o źdźbła trawy. Pierwsze parę prób już nauczyło go, że musiał szczególnie zwracać uwagę na swoje otoczenie, dlatego patrzył przed siebie, wypatrując jakiejś potencjalnej gałązki, na którą mógłby nadepnąć. Na szczęście, jego ścieżka była czysta. Był w tym już całkiem dobry. Może to przez lekcje, których udzieliła mu niegdyś Kunia Łapa?
— W porządku. Tylko zniż ten kaczy kuper — mruknął Sum, kładąc końcówkę ogona na zadzie ucznia, który natychmiast poszedł w dół.
— Już idziemy? — Szałwiowa Łapa wstał i zamachał ogonem, powoli się niecierpliwiąc.
— A przypomnisz mi, jak łowi się poszczególną zwierzynę?
Jego pytanie początkowo zdziwiło kocurka, lecz po chwili przypomniał on sobie poprzednie nauki mentora. Faktycznie, opowiadał mu o takich różnych rzeczach...
— Jak poluje się na mysz, to trzeba zwracać uwagę na lekkość kloków, bo one wyczuwają je szybciej, niż nasz zapach — zaczął, kopiąc w mózgu, poszukując w nim zgromadzonej wiedzy. Przecież nie mógł się ośmieszyć przed mentorem! — Eee...
— To może teraz coś o ptakach?
— Najlepiej polować na nie na ziemi i nie wspinać się za nimi na drzewa. Najlepiej je podejść, gdy żerują, bo są wtedy skupione na jedzeniu. No i trzeba uważać na te, które podróżują w glupach, by nie spłoszyć całego stada.
Sumowa Płetwa przytaknął mu głową.
— Dobrze. Możemy pójść. — wstał i wkroczył do lasu, a za nim jego uczeń.
Ziemia tutaj była nieco suchsza i przyjemniejsza dla łap niż na łąkach. Na jasnym futerku doskonale było widać przyklejone błoto, którego nie dało się ominąć. To prawda, jako nocniaki woda była im niestraszna, lecz woleli babrać się w rzece niż w bagnie. Tutaj drzewa przynajmniej odrobinę przysłaniały koronami ziemię od deszczu.
— Szukamy czegoś konkretnego? — zapytał Szałwiowa Łapa, rozglądając się wokół. Do jego nozdrzy jeszcze nie dobiegał żaden konkretny zapach.
— Ćś. Nie mów tak głośno, bo całą zwierzynę wypłoszysz — zganił go szeptem mentor. Młodziak przytaknął mu głową, nieco zawstydzony. — Nic nie czujesz?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Nadstaw nosa.
Uczeń zawęszył w powietrzu, lecz jedyne, co czuł, to gęsty zapach deszczówki.
— Otwórz pysk — poradził, widząc jego trud. Choć z początku wydawało mu się to bezsensowne, kiedy wykonał polecenie, jego węch się wytężył. Spomiędzy wielu zapachów był w stanie wyróżnić jeden, który go interesował; należący do zwierzyny. — I jak? — dopytał go.
— Tam dalej jest jakiś mały ptak — miauknął cicho, próbując dokładniej zlokalizować, skąd dobiegał ten zapach. Wojownik przytaknął mu.
— Pójdziemy go złapać. Pomogę ci, jeśli będziesz tego potrzebował — mruknął Sumowa Płetwa i zrobił krok w tył, pozwalając księciu na objęcie prowadzenia.
Szałwiowa Łapa uśmiechnął się pod nosem, czując jednocześnie ekscytację, ale i lekki niepokój. Brak mentora w zasięgu wzroku nieco go stresował, choć wiedział, że ten szedł zaraz za nim. Odepchnął od siebie te myśli. Pf! Da radę! Bo kto jak nie on?
Szedł, omijając drzewa lekkim, lecz prędkim krokiem. Podążał za zapachem, który unosił się w powietrzu, a który z każdym uderzeniem serca był coraz mocniejszy. W końcu zobaczył swój cel – była to nieduża sikorka o przytłumionych kolorach piórek. Dreptała po ziemi, podskakując z każdym krokiem. Szałwik wiedział, że nie miał dużo czasu, aż ta odleci. Przybrał łowiecką postawę i zaczął podchodzić do zdobyczy. W głowie miał wszystkie rady, od nauczyciela, wojowników i Kuniej Łapy – "opuść zad", "utrzymuj równowagę", "rozłóż masę na uda", "krocz lekko i delikatnie". To wszystko pozwoliło mu na zbliżenie się do zwierzyny na odpowiednią odległość, by skoczyć.
Jego zdobycz nawet nie był świadoma obecności drapieżnika, aż nie przygniotły jej do ziemi kocie łapy. Zanim jednak Szałwiowa Łapa zacisnął na nim szczęki, by pozbawić go życia, przerażony ptaszek wzniósł głośny, ale szybko ukrócony przez ucznia alarm.
— Następnym razem musisz ją prędko dobić — wymruczał Sum zza jego pleców. Szałwiowa Łapa odwrócił się w jego stronę, w pysku trzymając już świeżą zwierzynę — zanim zacznie piszczeć i powiadamiać wszystkich w okolicy o twojej obecności.
— Będę o tym pamiętał — obiecał. — Co teraz?
— Zakop ją w ziemi. Jedna drobna ptaszyna klanu nie nakarmi — polecił mu mentor i wskazał na jedno z drzew. Ziemia pod nim była w miarę sucha, a nikt nie chciał, by zwierzyna przesiąkła błotem. Kiedy po wykopaniu dołka Szałwiowa Łapa upuścił swoją zdobycz na ziemię, zdał sobie sprawę, że już kiedyś widział podobne okazy.
— Co to za ptak, tak w ogóle? — zapytał, odwracając się w stronę Sumowej Płetwy. — Wygląda jak jakaś sikorka.
— Bo to sikorka. Czarnogłówka, dokładniej. Często pojawia się w lasach przy wodzie takich jak ten.
— Ładna — wymamrotał uczniak, zakopując ciałko ptaka.
— I smaczna. Szkoda tylko, że ma niewiele mięsa. Nieważne. — Przerwał ich pogaduchę. — Kontynuujmy polowanie. Zbiera się na deszcz.
Szałwiowa Łapa skinął głową na znak aprobaty, odchodząc od schowanej piszczki.
***
Choć łowy tą porą nie były zwykle zbyt owocne, im udało się wrócić do obozu z całkiem pokaźnymi zdobyczami. Oprócz sikory, w zębach kocurek niósł także rdzawą ziębę, a jego mentor okrągłego nornika. Niestety, nie umknęli w pełni przed ulewą – mieli szczęście, że ich futra nie nasiąknęły jeszcze całkiem wodą, gdy weszli do obozowiska. Po pozostawieniu części zdobyczy na stercie Szałwiowa Łapa zdecydował się zabrać jedną z nich na posiłek. Złapał ziarnojada i czym prędzej popędził w zbite trzciny stanowiące legowisko uczniów.
Otrzepał się z wody i usiadł na własnym legowisku. Było tu wyjątkowo tłoczno – nie dość, że ogółem Klan Nocy miał w tym okresie mnóstwo uczniów, większość z nich uciekła tutaj, by nie zmoczyć grzbietów. Prawie wszyscy byli jednak zajęci rozmowami z przyjaciółmi lub odpoczynkiem, w czym nie chciał im przeszkadzać. Po przywitaniu się z rodzeństwem wzrok kocura osiadł na leżącej na swoim legowisku Kuniej Łapie, która jedynie przysłuchiwała się rozmowom innych, samej w nich nie uczestnicząc.
— Hejka! — miauknął przyjaźnie, podchodząc do starszej od siebie kotki. — Właśnie wróciłem z polowania.
— Widać — odpowiedziała Kunia Łapa i zaśmiała się, wskazując na jego wciąż wilgotną sierść. — I widzę też, że upolowałeś coś dobrego.
— A żebyś wiedziała! Skusisz się?
— To dla mnie? — zapytała z małym zdziwieniem.
— Dla nas. Możemy się podzielić! — Uśmiechnął się szeroko Szałwik, na co jego towarzyszka wzruszyła ramionami.
— Czemu nie. Nic nie jadłam od śniadania.
Położył się przy niej i oboje zajęli się rozpracowywaniem zdobyczy. Po paru długich uderzeniach serca wokół leżało mnóstwo rozrzuconych puchowych piórek, ale w tamtej chwili byli (a przynajmniej Szałwik był) zbyt głodni, by zwracać uwagę na bałagan. Gdy niebieski zatopił zęby w zwierzynie, ta przyjemnie rozpłynęła się mu po języku. To była dobra zdobycz...
— A ty? Co robiłaś dziś na treningu? — zapytał po chwili ciszy, by kontynuować rozmowę.
— Nie byłam na treningu. Wyznaczyli mnie na patrol o wschodzie słońca — mruknęła Kunia Łapa. Przeżuła kawałek zwierzyny i dodała: — Byliśmy na granicy z Klanem Klifu i Klanem Burzy, ale szybko wróciliśmy. Nic specjalnego.
— Chciałbym móc chodzić na patrole! — jęknął pomiędzy mlaśnięciami. — Rzadko kiedy mnie na jakieś zabierają. Ciągle tylko trenowanie i trenowanie...
— Tak już jest na początku. Spokojnie, niedługo się to zmieni — zapewniła go.
Jedna zięba nie była wystarczająca dla ich dwóch. Kiedy wyłuskali spomiędzy kostek wszystkie skrawki mięsa, oboje czuli niedosyt.
— Nie najadłem się — przyznał Szałwiowa Łapa, oblizując pysk. — Mogę pójść do sterty po coś jeszcze! — zaproponował.
<Kunia Łapo?>
[1493 słów]