— Szybciej, szybciej! — zawołała wyderka, a kotka posłusznie przyspieszyła. Cieszyła się, że może wyręczyć Żurawinowy Krzew chociaż na chwilę. Królowa na pewno była zmęczona ciągłym zabawianiem swojego młodszego miotu i odpowiadaniem na ich pytania.
To śmieszne, ale gdyby nie śmierć Toni, Łezka pewnie prychałaby jedynie na widok dwójki maluchów, które wyrzuciła z siebie jej matka. Zawsze miała poczucie, że to ona jest najważniejsza i powinna być na pierwszym miejscu dla wszystkich, a te "nowe" dzieci to przecież konkurencja dla niej! Można jednak powiedzieć, że śmierć niebieskiej otworzyła jej oczy, pokazała, że rodzinę należy kochać bo nie wiadomo, kiedy się ją straci. I tak, chcąc nie chcąc, pokochała te maluchy o wiele bardziej, niż planowała.
Zakręciła się jeszcze raz, zachwiała i padła na ziemię tuż obok Bobra, śmiejąc się wesoło. Zdezorientowane kocięta pochyliły się nad nią i zaczęły tykać starszą siostrę łapkami, lub ciągnąć za uszy, ale kiedy tylko ta otwierała oczy, cały świat wirował, co wywoływało u niej kolejną salwę śmiechu.
— Deszczyku! Zepsuliśmy Łezkę! — zawołała zmartwiona Wyderka w kierunku niebieskiego. Bóbr położył się na brzuchu i odetchnął z ulgą.
— Może to i dobrze? Padam z łap — burknął, jednak na jego pyszczku widać było delikatny uśmiech.
— O ty, leniu ty! — pisnęła bura, i już miała ruszyć się w jego kierunku, aby dorwać te jego leniwe futro i wytargać je, kiedy się zatoczyła. — Rozprawię się z tobą innym razem — prychnęła wesoło, wspierając się na wspomnianym wcześniej Deszczu, który zaśmiał się, widząc "wstawiony" stan swojej siostrzyczki. Na szczęście Wyderka wyręczyła ją i poczęła męczyć swoją osobą rozleniwionego braciszka.
— Pamiętasz, jak my tacy byliśmy? — szepnął rozbawiony kocur. Łezka uśmiechnęła się szeroko.
— Ja tam dalej taka jestem, staruchu jeden! — odsunęła się, aby pokazać mu język. Kocur już otwierał pysk, aby coś jej odpowiedzieć, kiedy usłyszeli, jak Żwirowa Gwiazda wzywa Klan pod wielki kamień. Wymieniając pytające spojrzenia zawołali kocięta i ruszyli w tamtym kierunku.
W pierwszej chwili Łzawa miała cień nadziei, że może szylkretka zamierza mianować Gołębia? Przecież, po to właśnie się wzywa uczniów, prawda? Aby ich mianować! Jej myśli jednak szybko sczarniały, kiedy zobaczyła niepewny krok kocura. Położyła uszy po sobie, szykując się na najgorsze, chociaż w duchu błagała tych okropnych gwiezdnych, którzy zabili jej siostrę, aby zlitowali się chociaż nad nim, jej kochanym, pierdołowatym przyjacielem, do którego chyba żywiła głębsze uczucia. Wbijała pazury coraz głębiej w ziemię, czując, że zaraz zemdleje. Nawet nie wiedziała, kiedy pojawiła się przy nich ich matka i opatuliła mocno kocięta. Stała, jak ten głaz, nie będąc w stanie się poruszyć i czuła tylko łzy żalu i bezsilności, wzbierające się w jej oczach. W końcu uczeń odszedł, a Łzawa kątem oka dostrzegła, jak Szron cicho pochlipuje, podobnie jak ona najpewniej nie mogąc się ruszyć. Deszczowe Futro poszedł w jej kierunku, a Łezka ani myślała go zatrzymywać. Nie dzisiaj.
Cała reszta przypominała trochę sen, który tylko oglądała. Słyszała, że przywódczyni zwraca się w jej kierunku, ale nawet nie słuchała. Zakodowała, że ma nowego ucznia, przywitała się z nim w tradycyjny sposób i tyle. Była pewna, że coś do niej zawołał, entuzjastycznym, wesołym głosem, ale nie miała nawet mglistego pojęcia, co. Skinęła mu smutno, wręcz machinalnie głową i gwałtownie się obróciła, aby pobiec za przyjacielem. Z jej oczu spływały łzy, których nie umiała zatrzymać. Nawet już nie próbowała. Po prostu biegła, rozglądając się na boki, pełna nadziei, że go znajdzie. Gdzieś musiał być ten przeklęty wypłosz! Nie mógł po prostu zniknąć! Nie bez pożegnania! Na szczęście, czarno-biała plama na jasnym śniegu była dość widoczna, tym bardziej, że prowadziły do niej ślady.
— Gołąbku! — zawołała, a niewiele niższy od niej kocur stanął dęba. Wojowniczka dobiegła do niego w dwóch susach i wtuliła się w ośnieżone, ciemne futerko, drżąc. Przez krótką chwilę nic nie mówiła. Żadne z nich nie odezwało się nawet słowem, a cisza w towarzystwie tej vanki była wręcz zjawiskiem epizodycznym! W końcu jedna, wydukała z siebie jedno, ciche słowo. — Dlaczego?
Kocur westchnął cicho, a powietrze, jakie wypuścił z płuc, na zimnie zamieniło się w dymek, który pospiesznie uleciał do góry, jakby nie chciał być częścią tej smutnej rozmowy.
— Tak będzie lepiej... — mruknął cicho, ale w jego głosie brzmiała pewna ponura pewność — Dla nas wszystkich...
Kotka odsunęła się od niego i spojrzała nań, jakby nie mogła uwierzyć w to, co mówił.
— Wcale nie! Ty taki nie jesteś! Musiałeś... musiałeś mieć jakiś powód! Nigdy nie uwierzę, abyś... — mówiła bardzo szybko, a przy tym można było odnieść wrażenie, że plączę się we własnych słowach. Ciepłe łzy powoli spływały po jej futerku, kiedy ona desperacko starała się powiedzieć coś więcej. Cokolwiek.
— Po prostu... Musicie o mnie zapomnieć, jasne? Nie chciałem się taki stać, ale teraz tego nie cofnę. Nie cofnę tego, że jestem mor...
— Nie jesteś mordercą! — wręcz wrzasnęła, a sowa, śpiąca gdzieś na sąsiednim drzewie poderwała się nagle i odleciała w przerażeniu. Syn Spienionej Fali wzdrygnął się delikatnie.
— Teraz to już bez znaczenia, prawda? — powiedział, spuszczając swój wzrok na ziemię. Bura pokręciła głową, jednak chyba zabrakło jej słów. Ani płacz, ani krzyk, ani jej bezsensowne gadanie nie dałoby efektu, jakiego pragnęła. Nie zatrzymałoby jej przyjaciela tutaj, w Klanie Nocy. — Dbaj o siebie, Łezko — szepnął kocur, po czym liznął ją za uszkiem i odwrócił się, aby odejść.
— Czekaj! — pisnęła nagle. Chciała mu powiedzieć, co czuje. Że przez ostatnie księżyce był kimś więcej, niż tylko przyjacielem. Że pragnęła od niego czegoś więcej, niż tylko wspólnego śmiechu i wzajemnego wsparcia. Jednak kiedy otworzyła pysk, uderzył ją fakt, że wcale nie była tego taka pewna. Nie wiedziała, czy go kocha, czy może było to tylko chwilowe zauroczenie, a w dodatku przed oczami przeleciał jej obraz wojownika Klanu Lisa i poczuła się jeszcze bardziej rozbita, niż dotychczas. Westchnęła cicho. Nie. Jeśli nie jest pewna, nie ma sensu mieszać mu w głowie. — Będzie nam ciebie brakować. Mi... No, i Szron. Ty też o siebie dbaj, jasne? Uduszę cię, jeśli dowiem się, że znowu pozwoliłeś zrobić sobie coś takiego. — Przy ostatnim zdaniu miała na myśli bliznę, która przecięła jego pyszczek. Kocur uśmiechnął się smutno, po czym pokiwał głową, chociaż był chyba dość zdziwiony, że bura wspomniała o swojej odwiecznej rywalce. — Że-żegnaj... — dodała cicho, spuszczając wzrok.
— Tak, Łezko. Ty też żegnaj — rzekł. Zrobił kilka kroków przed siebie, po czym cofnął się gwałtownie i mocno przytulił przyjaciółkę. Zupełnie tak, jakby chciał ją przeprosić za to, co się zaraz stanie. Buraska zaszlochała, zupełnie niespodziewanie, czując, jak jej serce rozdziera dziwny ból. A później kocur powolnym, smętnym krokiem zniknął z jej pola widzenia. Natomiast ona została w tym miejscu na jeszcze wiele, długich chwil, obserwując, jak jego ślady znikają pod kolejnymi warstwami śniegu i pochlipując cicho. Dopiero, kiedy znalazł ją patrol klanu, wróciła wraz z nimi do obozu, wciąż roztrzęsiona.
~*~
Nazajutrz zwlokła się ze swojego leża i unikając śniadania poczekała na swojego nowego ucznia. Nie znała go dobrze, ale czasami bawił się z jej rodzeństwem i odniosła wrażenie, że jest to wesoły, pełen życia kociak. Cóż, może się dogadają? Miała tylko nadzieję, że nie będzie musiała uczyć go tak długo, jak uczyła Maślaka. Poważnie, ta mała już dawno powinna być wojowniczką! Kiedy zauważyła, że kocur skończył jeść, wzięła kilka głębokich wdechów i ruszyła w jego kierunku.
— Dobry, dobry. Dzisiaj mamy w planach zwiedzanie terenów, gotowy? — powiedziała, jednak mimo wesołego kontekstu wypowiedzi brzmiała trochę smętnie. W nocy ciężko jej było zasnąć, ciągle obracała się z boku na bok, wiedziała jednak, że musi wypełnić swój obowiązek. Nawet, jeśli czuła, że jej głupie serce pękło na kawałki.
< Lewku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz