Koty maszerowały powoli przez swoje tereny. Oddalały się od Czterech Drzew, miejsca, które jak dotąd było ich bezpieczną ostoją, czasem zawieszenia broni i rozejmu klanów. Liliowa Sadzawka maszerowała obok ojca. Podpierała Potokową Gwiazdę z prawej strony, z lewej przywódcy pomagała Lawendowy Strumień. Szli po płaskim terenie, zwartą grupą. Za sobą szylkretka słyszała jęki klifowiczów. Ktoś musiał nieść Klonową Sadzawkę, nie miała jednak sił, by się odwrócić i zobaczyć kto. Sama nie czuła się najlepiej. W głowie jej kołowało, po części przez rozmowę z Bladą Łapą, z drugiej strony, przez omdlenie i zbyt dużo dymu w płucach. Zacisnęła zęby, powstrzymując się od jęku. Dowlekli się do obozu i stanęli na jego środku. Z legowisk zaczęły wynurzać się koty. Większość stawała w przejściu i otwierała pyszczki w niemym proteście. Lider spróbował coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko kaszel. Ruchem głowy wskazał Liliową Sadzawkę, by ta mówiła w jego imieniu. Zielonooka spanikowała na moment, po uderzeniu serca zaczęła jednak opowieść. Częściowo bazowała na „raporcie” Bladego i Lawendy, a częściowo na własnych wspomnieniach sprzed utraty przytomności. Dostrzegła jeszcze chude ciało Głuszcowej Łapy, wyglądającej z kociarni. Po kolejnym uderzeniu serca, ukazały się również łebki Kózki i Baranka, ale ta dwójka została szybko zapędzona z powrotem. Westchnęła cicho i spuściła głowę, kończąc historię. Skierowała wzrok na ojca, który potaknął z uznaniem. Wzruszyła, więc barkami i ruszyła, po raz ostatni podzielić się z martwą, czekoladową wojowniczką językami.
***
Biegła raźnym tempem u boku swego ojca. Słyszała szum wiatru w uszach, delikatny powiew pieścił jej wąsy. Liliowa Sadzawka uśmiechnęła się do lidera. Czarny odwzajemnił uśmiech i pobiegł jeszcze kawałek. Stracił na wadze, poza tym, o ile kocica się nie pomyliła, miał mniej żyć. Oby nie pomyślała wojowniczka i uniosła nieco ogon, mrucząc cicho dla pocieszenia.
- Zapolujemy - oznajmił partner Wschodzącej Fali, rozglądając się po Słonecznej Polanie. Szylkretka nastroszyła radośnie sierść i zamruczała cicho.
- Dobrze.
Potokowa Gwiazda udał się na skraj klifu, ona sama została w głębi polany. Lilia aż za dobrze pamiętała irytujące mewy, które przysporzyły jej niemałych kłopotów, w czasie treningów z Wierzbowym Sercem. Odprowadziła ojca wzrokiem, o czym przypadła do ziemi, poszukując ledwo wyczuwalnego zapachu mysz. Znalazła gryzonia o długość lisa od siebie. Mysz siedziała przy ziemi, myjąc uszy i nie przeczuwając ataku ze strony kota. Wojowniczka jednym płaskim skokiem schwyciła zwierzątko i zacisnęła szczęki na drobnym ciele. Usłyszała cichy chrzęst, tak charakterystyczny dla odgłosu łamanego kręgosłupa. W następnym uderzeniu serca było już po wszystkim. Lilia nadstawiła uszu słysząc krzyk. Zdumiona zerknęła na mysz pod swoimi łapami. Nie, zdecydowanie to nie gryzoń krzyczał. Przecież niecałą minutę temu wykonał ostatnie tchnienie. Rozległ się kolejny, pełen bólu, jęk. Dopiero teraz wnuczka Zabluszczonego Futerka rozpoznała ten głos. Wrzasnęła dziko i puściła się pędem do skraju klifu. W ostatnim momencie zatrzymała się tuż przed krawędzią. Wbiła wszystkie pazury w ziemię, ale jej ciało chwiało się, to w przód, to w tył. W końcu odzyskała równowagę, wachlując ogonem. Ostrożnie zerknęła w dół i jej pyszczek zatrząsł się w okropnym grymasie. Ciało lidera spoczywało dwie długości lisa niżej. Potokowa Gwiazda uniósł głowę, spoglądając na córkę brązowymi oczyma.
- Już idę, tato! - krzyknęła szylkretowa kocica, wzrokiem poszukując jakiejś drogi w dół. Z boku klifu biegła wąska ścieżka. Lilia jęknęła cicho i ostrożnie ruszyła w dół. Droga była stroma, ale ku jej uldze, spokojnie pomieściłaby dwa koty. Zsuwała się jak najszybciej, ale jednocześnie usiłowała nie przelecieć nad krawędzią. Dotarła do ojca i zerknęła na niego z przerażeniem w oczach.
- Wyglądam aż tak źle? - zapyta lider, a ona delikatnie przejechała łapą po niezaschniętej smużce krwi na jego głowę. Skrzywiła się, czując metaliczny zapach.
- Trochę... - wzruszyła ramionami i pomogła mu się podźwignąć. Potok wsparł się na jej barku, a w głowie Lilii zaczynała tworzyć się straszliwa wizja. Czy... czy Potokowa Gwiazda utracił życie? Zerknęła na czarnego, któremu lekko drżały łapy. Chciała zapytać, naprawdę tego chciała, ale... wolała aby zachował siły na drogę powrotną do obozu. Liliowa Sadzawka naparła na przywódcę od tyłu i podpierając go lekko, ruszyli. Kocica starała się podróżować tak, aby to on był od ściany, chociaż cała się trzęsła, gdy tylko spojrzała w dół. W końcu dotarli na górę. Wojowniczka bała się, jak chyba jeszcze nigdy w życiu, jeżeli nie liczyć ostatniego zgromadzenia. Parła naprzód, pilnując, by posuwali się ze stałą prędkością, jednocześnie nie chciała jednak by ojciec się przemęczył. Nawet nie zauważyła, dy stanęli w wejściu do legowiska medyka. Wspierając Potokową Gwiazdę na swoim barku, przeszła przez wąskie przejście. Pierwszym co ujrzały jej oczy była urocza mordka Kózki. Syn Głuszcowej Łapy stał potulnie, żółte oczy wbijając w glebę i wysłuchując reprymendy z pyska Lśniącego Słońca. Na widok lidera, oraz młodej wojowniczki, liliowy kocur pokręcił głową. Liliowa Sadzawka dostrzegła również Głuszcową Łapę, siedzącą w kącie. Kózka ufnie, przesunął się bliżej Sokolego Skrzydła. Lilia poczuła, ze słowa ledwo przechodzą przez jej gardło.
- Ojciec spadł z klifu i... i... i - pokręciła głową. "Weź się w garść!" - Chyba stracił jedno życie.
Zamilkła przerażona i zerknęła w niebieskie oczy Lśniącego Słońca. Syn Poplamionego Piórka gderał przez kilka uderzeń serca, jednocześnie przejmując Potokową Gwiazdę i karząc mu się ułożyć na legowisku z mchu.
- Dobra, Liliowa Sadzawko, Głuszcowa Łapo, wyłaźcie.
Szylkretka zawróciła niemal mechanicznie. Słuchała rozkazów, zresztą Lśniące Słońce miał sporo wyższą rangę. Mimo to, nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać do tyłu na czwórkę kocurów, pozostałych w środku.
***
Ból... Nadszedł kompletnie niespodziewanie. jeszcze kilka uderzeń serca temu śmiała się wraz z Rubinową Łapą! Jeszcze kilka uderzeń serca temu żyła we wspaniałej niewiedzy. A teraz stała nad martwym ciałem Głuszcowej Łapy, którą widziała jeszcze wczoraj, żywą, w wejściu do żłobka. Liliowa Sadzawka zastygła w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć, ba, nawet co myśleć! Okrągłymi ze zdumienia, zielonymi oczyma obserwowała martwą córkę Żądlącego Języku. Jak przez mgłę usłyszała cichutkie łkanie ciotki i własnej mamy, poczuła, że jej również łzy napływają do oczu. Ujrzała zrozpaczoną Lawendowy Strumień, oraz zaskoczonego Potoka. Zacisnęła powieki, żeby nie widzieć już nic więcej, ale nie mogła zamknąć uszu. Szylkretka, poczuła, że jej pyszczek robi się cały mokry od łez, których nie mogła powstrzymać. Cofnęła się o jeden krok, potem o następny. Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z obozu, pozostawiając rodzinę pogrążoną w smutku. Ona sama była w rozpaczy, później do nich dołączy, póki co musiała to przemyśleć. Łkając cicho, ułożyła się, pod drzewem, o kilka długości lisa od wejścia do obozu. Wtuliła głowę między łapy. Czym Głuszcowa Łapa zasłużyła sobie na taki los?! Dobrze, miała kocięta w wieku uczniowskim, do tego z kotem, spoza klanu, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby odbierać jej życie! W głowie wojowniczki ukazała się pewna uporczywa myśl. Ona to zrobiła sama. Nie wytrzymała obciążenia psychicznego. Kociaki, śmierć mentorki, Klanowicze nie rozumiejący jej potrzeb? Ciałem Lilii wstrząsnął kolejny spazm, poprzedzający falę łez.
- Nie! - pisnęła cienko, po czym, położyła głowę na ziemi. W głowie kołatała jej jedna, przerażająca myśl.
Głuszcowa Łapa się zabiła.
***
- Nie! - krzyknęła, rozpaczliwie nabierając powietrza w płuca. Wyrwała do przodu, wprost z legowiska wojowników. Okropne uczucie powróciło. Znów to samo. Ile czasu minęło od śmierci Głuszki? Księżyc? Pół? Starała się nie liczyć minionego czasu. Całkowicie skupiła się na treningu Rubinowej Łapy. Po prostu zagryzła wargi i powróciła do swoich obowiązków. To tylko jeden kot, prawda?
Kłamstwo. Kogo ona oszukuje?
Mysz z trudem przecisnęła się przez jej ściśnięte gardło i wpadła do przełyku.
- Na Klan Gwiazdy, dlaczego?!
Ból. Był nie do wytrzymania. Ta wiadomość... Wprawiła cały Klan Klifu w osłupienie. Borsuk był cenionym wojownikiem, a teraz mądrym starszym. Z trudem łapała powietrze. Po co to robiła? Lepiej by było gdyby padła, tu i teraz! Ktoś inny miał jednak taki pomysł...
Zabluszczone Futerko nabrała ostatni rozpaczliwy świst. Było już za późno. Lilia wyraźnie widziała przerażenie na pysku starszej. Swojej babci.
- Zabluszczone Futerko! - krzyknęła rozpaczliwie. Spięła mięśnie tylnych łap i usiłowała wyskoczyć. Poczuła jednak, jak ktoś chwyta ją za kark. Zamachała łapami. Nie widziała kto ją trzymał. Zacisnęła powieki. Usłyszała głos, jakby z oddali.
- Zabierz ją do legowiska medyka.
Łkała cicho, gdy poczuła, że ktoś chwyta ją za grzbiet i ustawia w pozycji pionowej. To byli jej dziadkowie! Na Klan Gwiazdy, to oni wprowadzili ją w świat, jako kociaka! To dzięki nim, już za grzdyla, znała wierzenia, inne klany oraz Kodeks Wojownika! A teraz Borsuczy Cień był zaginiony, a Zabluszczone Futerko martwa...
***
- Przysięgam.
Głos rudego kocura, odbił się w całym obozie i trafił wprost do uszu szylkretowej kocicy. Szerzej otworzyła zielone oczy i nadstawiła uszu.
- A więc mocą nadaną mi przez Klan Gwiazdy, mianuję cię na wojownika. Makowa Łapo, od tej chwili zwać się będziesz Makowym Pazurem. Klan Gwiazdy ceni twą odwagę i lojalność oraz wita cię, jako pełnoprawnego wojownika Klanu Klifu.
Lilia zamruczała z dumą, zerkając na brata. Nie dało się ukryć, na mianowanie czekał dużo dłużej, niż siostry. Pszczele Żądło zyskał tytuł wojownika tak dawno... Lilia już niemal tego nie pamiętała. Uniosła głowę na syna Wschodzącej Fali i razem ze wszystkimi powitała go nowym tytułem.
- Makowy Pazur, Makowy Pazur!
Rudy uniósł dumnie głowę i dotknął nosem braku Pylistego Czoła, który jako pierwszy złożył mu gratulacje. Liliowa Sadzawka przećwiczyła uśmiech. Nie gościł on na jej pyszczku już od tak dawna... Jasne, że cieszyła się z sukcesu brata, ale... tak duża liczba śmierci jaka ich ostatnio spotkała, była wręcz przytłaczająca. Przedarła się na przód klifowiczów i podeszła do Makowego Pazura, stając tuż za Wschodzącą Falą. Ich matka przesunęła się lekko na bok, robiąc wojowniczce miejsce, co ta przyjęła z udawaną radością.
- Och Maczku! - pisnęła nieco sztucznie i wtuliła się w pierś kocura, dzięki czemu nie dostrzegła delikatnego grymasu na pyszczku brata. Jego zapach był taki znajomy! Bezpieczny... Zamruczała szczerze w jego szyję, z dumą szturchając ją nosem. - Gratuluję! W końcu się doczekałeś!
- Tak, w końcu - parsknął nieco niepewnie Makowy Pazur, przygryzając wargi.
Lilia cofnęła się, cała rozpromieniona, mrucząc głośno. Skąd miała wiedzieć, że dramatyczne przeżycia, które będą miały miejsce już za kilkanaście wschodów słońca, zmienią jej życie na zawsze?
***
Biegła raźnym tempem u boku swego ojca. Słyszała szum wiatru w uszach, delikatny powiew pieścił jej wąsy. Liliowa Sadzawka uśmiechnęła się do lidera. Czarny odwzajemnił uśmiech i pobiegł jeszcze kawałek. Stracił na wadze, poza tym, o ile kocica się nie pomyliła, miał mniej żyć. Oby nie pomyślała wojowniczka i uniosła nieco ogon, mrucząc cicho dla pocieszenia.
- Zapolujemy - oznajmił partner Wschodzącej Fali, rozglądając się po Słonecznej Polanie. Szylkretka nastroszyła radośnie sierść i zamruczała cicho.
- Dobrze.
Potokowa Gwiazda udał się na skraj klifu, ona sama została w głębi polany. Lilia aż za dobrze pamiętała irytujące mewy, które przysporzyły jej niemałych kłopotów, w czasie treningów z Wierzbowym Sercem. Odprowadziła ojca wzrokiem, o czym przypadła do ziemi, poszukując ledwo wyczuwalnego zapachu mysz. Znalazła gryzonia o długość lisa od siebie. Mysz siedziała przy ziemi, myjąc uszy i nie przeczuwając ataku ze strony kota. Wojowniczka jednym płaskim skokiem schwyciła zwierzątko i zacisnęła szczęki na drobnym ciele. Usłyszała cichy chrzęst, tak charakterystyczny dla odgłosu łamanego kręgosłupa. W następnym uderzeniu serca było już po wszystkim. Lilia nadstawiła uszu słysząc krzyk. Zdumiona zerknęła na mysz pod swoimi łapami. Nie, zdecydowanie to nie gryzoń krzyczał. Przecież niecałą minutę temu wykonał ostatnie tchnienie. Rozległ się kolejny, pełen bólu, jęk. Dopiero teraz wnuczka Zabluszczonego Futerka rozpoznała ten głos. Wrzasnęła dziko i puściła się pędem do skraju klifu. W ostatnim momencie zatrzymała się tuż przed krawędzią. Wbiła wszystkie pazury w ziemię, ale jej ciało chwiało się, to w przód, to w tył. W końcu odzyskała równowagę, wachlując ogonem. Ostrożnie zerknęła w dół i jej pyszczek zatrząsł się w okropnym grymasie. Ciało lidera spoczywało dwie długości lisa niżej. Potokowa Gwiazda uniósł głowę, spoglądając na córkę brązowymi oczyma.
- Już idę, tato! - krzyknęła szylkretowa kocica, wzrokiem poszukując jakiejś drogi w dół. Z boku klifu biegła wąska ścieżka. Lilia jęknęła cicho i ostrożnie ruszyła w dół. Droga była stroma, ale ku jej uldze, spokojnie pomieściłaby dwa koty. Zsuwała się jak najszybciej, ale jednocześnie usiłowała nie przelecieć nad krawędzią. Dotarła do ojca i zerknęła na niego z przerażeniem w oczach.
- Wyglądam aż tak źle? - zapyta lider, a ona delikatnie przejechała łapą po niezaschniętej smużce krwi na jego głowę. Skrzywiła się, czując metaliczny zapach.
- Trochę... - wzruszyła ramionami i pomogła mu się podźwignąć. Potok wsparł się na jej barku, a w głowie Lilii zaczynała tworzyć się straszliwa wizja. Czy... czy Potokowa Gwiazda utracił życie? Zerknęła na czarnego, któremu lekko drżały łapy. Chciała zapytać, naprawdę tego chciała, ale... wolała aby zachował siły na drogę powrotną do obozu. Liliowa Sadzawka naparła na przywódcę od tyłu i podpierając go lekko, ruszyli. Kocica starała się podróżować tak, aby to on był od ściany, chociaż cała się trzęsła, gdy tylko spojrzała w dół. W końcu dotarli na górę. Wojowniczka bała się, jak chyba jeszcze nigdy w życiu, jeżeli nie liczyć ostatniego zgromadzenia. Parła naprzód, pilnując, by posuwali się ze stałą prędkością, jednocześnie nie chciała jednak by ojciec się przemęczył. Nawet nie zauważyła, dy stanęli w wejściu do legowiska medyka. Wspierając Potokową Gwiazdę na swoim barku, przeszła przez wąskie przejście. Pierwszym co ujrzały jej oczy była urocza mordka Kózki. Syn Głuszcowej Łapy stał potulnie, żółte oczy wbijając w glebę i wysłuchując reprymendy z pyska Lśniącego Słońca. Na widok lidera, oraz młodej wojowniczki, liliowy kocur pokręcił głową. Liliowa Sadzawka dostrzegła również Głuszcową Łapę, siedzącą w kącie. Kózka ufnie, przesunął się bliżej Sokolego Skrzydła. Lilia poczuła, ze słowa ledwo przechodzą przez jej gardło.
- Ojciec spadł z klifu i... i... i - pokręciła głową. "Weź się w garść!" - Chyba stracił jedno życie.
Zamilkła przerażona i zerknęła w niebieskie oczy Lśniącego Słońca. Syn Poplamionego Piórka gderał przez kilka uderzeń serca, jednocześnie przejmując Potokową Gwiazdę i karząc mu się ułożyć na legowisku z mchu.
- Dobra, Liliowa Sadzawko, Głuszcowa Łapo, wyłaźcie.
Szylkretka zawróciła niemal mechanicznie. Słuchała rozkazów, zresztą Lśniące Słońce miał sporo wyższą rangę. Mimo to, nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać do tyłu na czwórkę kocurów, pozostałych w środku.
***
Ból... Nadszedł kompletnie niespodziewanie. jeszcze kilka uderzeń serca temu śmiała się wraz z Rubinową Łapą! Jeszcze kilka uderzeń serca temu żyła we wspaniałej niewiedzy. A teraz stała nad martwym ciałem Głuszcowej Łapy, którą widziała jeszcze wczoraj, żywą, w wejściu do żłobka. Liliowa Sadzawka zastygła w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć, ba, nawet co myśleć! Okrągłymi ze zdumienia, zielonymi oczyma obserwowała martwą córkę Żądlącego Języku. Jak przez mgłę usłyszała cichutkie łkanie ciotki i własnej mamy, poczuła, że jej również łzy napływają do oczu. Ujrzała zrozpaczoną Lawendowy Strumień, oraz zaskoczonego Potoka. Zacisnęła powieki, żeby nie widzieć już nic więcej, ale nie mogła zamknąć uszu. Szylkretka, poczuła, że jej pyszczek robi się cały mokry od łez, których nie mogła powstrzymać. Cofnęła się o jeden krok, potem o następny. Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z obozu, pozostawiając rodzinę pogrążoną w smutku. Ona sama była w rozpaczy, później do nich dołączy, póki co musiała to przemyśleć. Łkając cicho, ułożyła się, pod drzewem, o kilka długości lisa od wejścia do obozu. Wtuliła głowę między łapy. Czym Głuszcowa Łapa zasłużyła sobie na taki los?! Dobrze, miała kocięta w wieku uczniowskim, do tego z kotem, spoza klanu, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby odbierać jej życie! W głowie wojowniczki ukazała się pewna uporczywa myśl. Ona to zrobiła sama. Nie wytrzymała obciążenia psychicznego. Kociaki, śmierć mentorki, Klanowicze nie rozumiejący jej potrzeb? Ciałem Lilii wstrząsnął kolejny spazm, poprzedzający falę łez.
- Nie! - pisnęła cienko, po czym, położyła głowę na ziemi. W głowie kołatała jej jedna, przerażająca myśl.
Głuszcowa Łapa się zabiła.
***
- Nie! - krzyknęła, rozpaczliwie nabierając powietrza w płuca. Wyrwała do przodu, wprost z legowiska wojowników. Okropne uczucie powróciło. Znów to samo. Ile czasu minęło od śmierci Głuszki? Księżyc? Pół? Starała się nie liczyć minionego czasu. Całkowicie skupiła się na treningu Rubinowej Łapy. Po prostu zagryzła wargi i powróciła do swoich obowiązków. To tylko jeden kot, prawda?
Kłamstwo. Kogo ona oszukuje?
Mysz z trudem przecisnęła się przez jej ściśnięte gardło i wpadła do przełyku.
- Na Klan Gwiazdy, dlaczego?!
Ból. Był nie do wytrzymania. Ta wiadomość... Wprawiła cały Klan Klifu w osłupienie. Borsuk był cenionym wojownikiem, a teraz mądrym starszym. Z trudem łapała powietrze. Po co to robiła? Lepiej by było gdyby padła, tu i teraz! Ktoś inny miał jednak taki pomysł...
Zabluszczone Futerko nabrała ostatni rozpaczliwy świst. Było już za późno. Lilia wyraźnie widziała przerażenie na pysku starszej. Swojej babci.
- Zabluszczone Futerko! - krzyknęła rozpaczliwie. Spięła mięśnie tylnych łap i usiłowała wyskoczyć. Poczuła jednak, jak ktoś chwyta ją za kark. Zamachała łapami. Nie widziała kto ją trzymał. Zacisnęła powieki. Usłyszała głos, jakby z oddali.
- Zabierz ją do legowiska medyka.
Łkała cicho, gdy poczuła, że ktoś chwyta ją za grzbiet i ustawia w pozycji pionowej. To byli jej dziadkowie! Na Klan Gwiazdy, to oni wprowadzili ją w świat, jako kociaka! To dzięki nim, już za grzdyla, znała wierzenia, inne klany oraz Kodeks Wojownika! A teraz Borsuczy Cień był zaginiony, a Zabluszczone Futerko martwa...
***
- Przysięgam.
Głos rudego kocura, odbił się w całym obozie i trafił wprost do uszu szylkretowej kocicy. Szerzej otworzyła zielone oczy i nadstawiła uszu.
- A więc mocą nadaną mi przez Klan Gwiazdy, mianuję cię na wojownika. Makowa Łapo, od tej chwili zwać się będziesz Makowym Pazurem. Klan Gwiazdy ceni twą odwagę i lojalność oraz wita cię, jako pełnoprawnego wojownika Klanu Klifu.
Lilia zamruczała z dumą, zerkając na brata. Nie dało się ukryć, na mianowanie czekał dużo dłużej, niż siostry. Pszczele Żądło zyskał tytuł wojownika tak dawno... Lilia już niemal tego nie pamiętała. Uniosła głowę na syna Wschodzącej Fali i razem ze wszystkimi powitała go nowym tytułem.
- Makowy Pazur, Makowy Pazur!
Rudy uniósł dumnie głowę i dotknął nosem braku Pylistego Czoła, który jako pierwszy złożył mu gratulacje. Liliowa Sadzawka przećwiczyła uśmiech. Nie gościł on na jej pyszczku już od tak dawna... Jasne, że cieszyła się z sukcesu brata, ale... tak duża liczba śmierci jaka ich ostatnio spotkała, była wręcz przytłaczająca. Przedarła się na przód klifowiczów i podeszła do Makowego Pazura, stając tuż za Wschodzącą Falą. Ich matka przesunęła się lekko na bok, robiąc wojowniczce miejsce, co ta przyjęła z udawaną radością.
- Och Maczku! - pisnęła nieco sztucznie i wtuliła się w pierś kocura, dzięki czemu nie dostrzegła delikatnego grymasu na pyszczku brata. Jego zapach był taki znajomy! Bezpieczny... Zamruczała szczerze w jego szyję, z dumą szturchając ją nosem. - Gratuluję! W końcu się doczekałeś!
- Tak, w końcu - parsknął nieco niepewnie Makowy Pazur, przygryzając wargi.
Lilia cofnęła się, cała rozpromieniona, mrucząc głośno. Skąd miała wiedzieć, że dramatyczne przeżycia, które będą miały miejsce już za kilkanaście wschodów słońca, zmienią jej życie na zawsze?
Tak, wiem, że gniot :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz