Złota Pręga zaciążyła. No cóż... To się zdarzało w naturze. Nie przejął się tym zbytnio, bo od jakiegoś czasu, męczyło go trajkotanie rudej. Jego dalszą nauką, postanowił zająć się sam Lamparcia Gwiazda, co było dla niego ogromnym zaszczytem. Dodatkowo lider wziął sobie pod skrzydła młodzika, Ciernistą Łapę. Dziwnie mu było iść z ledwo wyrośniętym kocięciem na trening, lecz nie zamierzał się czepiać. Taka była wola szefa.
Słyszał jak starszy kocur, opowiada o ich granicy, pokazując ją buremu. Dla niego to był zwykły teren łowiecki, oni za to ponazywali cechy charakterystyczne w okolicy, do których nazw musiał się przyzwyczaić, co kazało mu słuchać i zapamiętywać. To nie był w końcu już jego teren, na którym był panem i władcą, teraz należał do czarno-białego, który zaraz miał sprawdzić jego użyteczność.
— Upolujcie coś — padł rozkaz.
Szybko odszedł od tej dwójki, skupiając się na otaczających go zapachach. Nie miał trudności, by złapać zabłąkana mysz. Sama nawinęła mu się pod łapy, a on dość silnym uderzeniem, zakończył jej życie. Ciernista Łapa pewnie miał z tym problemy, bo gdy wrócił do Lamparciej Gwiazdy, zaobserwował, że młodzik w znacznym oddaleniu, skradał się do wywęszonej zdobyczy.
Położył piszczkę pod łapy mentora, na co ten skinął łbem. Po czym wrócił wzrokiem ku buremu, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Lecz on... nie potrafił tak. Był czujny, ponieważ wiedział, że niebezpieczeństwo mogło czaić się wszędzie. Zawsze lustrował okolicę wzrokiem, nasłuchując dźwięków z różnych stron, a nosem wyłapując zawirowania w zapachach. Świat był niebezpieczny, nawet jeśli wydawał się spokojnym i pięknym miejscem.
Może właśnie dlatego zauważył koci kształt, który przekradał się w zaroślach, pod wiatr, niewyczuwalny dla ich nosów. To była chwila moment. Nie myślał. Jego ciało samo zareagowało.
Rzucił się do czarno-białego, osłaniając go swoim potężnym ciałem, niczym tarczą. Obcy wbił w niego pazury, lecz na to nie zareagował. Przywykł do bólu. Nie walczył na poważnie pierwszy raz w życiu. Złapał samotnika za skórę na szyi, zrzucając go ze swojego boku. To nie był jednak koniec. Nigdy nie był. Nieznajomy, ponowił atak, przez co spletli się w uścisku. Gryzł i drapał, celując w odsłonięte partie ciała, nie siląc się na delikatność. Krew spłynęła, a charkot napastnika oraz coraz mniejszy chwyt, spowodował, że udało mu się przygnieść go do ziemi. Nie było mowy, by się uwolnił. Dociskał go łapami, których siła była godna jego imienia jakie otrzymał w tych stronach.
Lamparcia Gwiazda spojrzał na samotnika z obrzydzeniem i nutą wściekłości, gdy dotarło do niego, co mogło się zdarzyć, gdyby nie jego bohaterski czyn. Chociaż czy na pewno takim był? Dla niego podstawą była ochrona przywódcy, nieważne jaki był z charakteru, nieważne jakie podejmował decyzję. Tak kazał obyczaj.
— Zabij go. Tak by cierpiał — mruknął czarno-biały, oczekując na wykonanie rozkazu.
Znał cierpienie, widział jak je powodować. Był świadkiem jak współbracia dokonywali okropnych egzekucji, w których ofiara krzyczała jeszcze po swojej śmierci. Rybitwa kazał mu na to patrzeć i się uczyć, by niedługo później dokonać tego aktu bestialstwa. I dokonał. Znał wrażliwe miejsca. Jednak trzymając obcego, trzeba było podejść do sprawy inaczej. Musiał pilnować by nie uciekł. Wniosek był wiec prosty... Trzeba było pozbawić go tej możliwości.
*Uwaga! Gore, krew, skórowanie zwierząt*
Chwycił za łapę kocura, wyginając ją z trzaskiem. Wrzask rozniósł się po okolicy. To samo spotkało pozostałe kończyny, które łamały się niczym gałązki.
Ciernista Łapa wróciwszy z myszą, wypuścił ją z pyska, gapiąc się na to z szeroko otwartymi oczami.
Najpewniej był to pierwszy raz, gdy był świadkiem czyjejś egzekucji.
Wbił pazury w ciało ofiary, zagłębiając je mocno. Musiał omijać takie miejsca, które doprowadziłyby do przedwczesnego zgonu. Dlatego też, nie tykał ud, a skupił się na brzuchu i klatce piersiowej. Przejechał pazurami ku dołowi, nie czerpiąc żadnej radości ze słyszanych krzyków. Był pozbawiony empatii czy też takich chorych reakcji. Robił to z rozkazu. Być może, by zabawić też przyglądającą się widownie? Może wydawało się to litościwe, lecz wiedział co robił. Pochwycił w pysk jedno z uszu, odgryzając je, kawałek po kawałeczku. Wypluwał resztki na bok, robiąc to samo z drugim. Nie chciał jednak tracić czasu na takie... nudy. Wiedział co podobało się jego poprzedniemu szefowi i co mogło lub też nie, spodobać się Lamparciej Gwieździe.
Wysunął pazur i zaczął oskórowywać leżącego pod nim samotnika.
***
Futro leżało na boku, a ciało zostało zakopane gdzieś na granicy. Obmył się z krwi w rzece, a było z czego, bo czerwona posoka oblepiała mu łapy aż po pachy. Ciernista Łapa wyglądał tak, jakby zobaczył zjawę, bo pysk miał otwarty w wiecznym szoku. Miał nadzieję, że nikomu nie wygada, że potrafił takie... rzeczy. Lider chyba też nie spodziewał się, że pod nazwą "bolesna śmierć", wybierze coś takiego. Widział jednak, że mu się podobało. Jego wyraz pyska różnił się od tego ucznia, bo widać było na nim satysfakcję i niepokojącą nutę w oczach.
Wrócił do nich mokry, przez co jego sierść była znacznie cięższa. Nie przepadał za kąpielami właśnie z tego powodu. Odejmowało mu to zwinności, a tym bardziej szybkości.
— Na dzisiaj koniec treningu — powiadomił ich kocur. — Weźcie swoje zdobycze. Niedźwiedzia Siło, pozwól na bok.
Podszedł do lidera, obserwując kątem oka arlekina, który wracał po piszczki.
— Tak, Lamparcia Gwiazdo? — pochylił głowę w geście szacunku, oczekując jego słów.
— To futro nam się przyda, potrafisz je wyczyścić z tych... — Zmarszczył nos. — resztek? — Wskazał na przedmiot, który leżał okrwawiony niedaleko nich.
Czy potrafił? W zasadzie nie robił tego nigdy, ale mógł spróbować.
— Postaram się by wyglądało znośnie. — zapewnił.
— Przyjdź do obozu jak skończysz i ukryj je gdzieś. — wydał polecenie, kierując się za swoim uczniem, który oczekiwał na ich dwójkę niedaleko miejsca skąpanego we krwi.
— Postaram się by wyglądało znośnie. — zapewnił.
— Przyjdź do obozu jak skończysz i ukryj je gdzieś. — wydał polecenie, kierując się za swoim uczniem, który oczekiwał na ich dwójkę niedaleko miejsca skąpanego we krwi.
Westchnął. Chciał już nieco odpocząć, bo to nie była łatwa robota. Trzeba było ją jednak dokończyć. Złapał futro w pysk, zaciągając do rzeki. Obmył je, pozbył się resztek, wygładził jakimś kamieniem, po czym zawiesił wysoko na gałęzi wierzby do wyschnięcia. Na razie mogło tam się posuszyć. Później znajdzie inne miejsce, które nie zostanie odkryte przez niepowołane istoty.
Wątpił czy przez ten czas ktoś zechce się wspinać na drzewo. Może i Pora Opadających Liści się rozpoczęła, ale wierzba miała jeszcze ich dość sporo, przez co stanowiła idealną ochronę przed ciekawskimi spojrzeniami.
Zszedł z ostatniej gałęzi z sapnięciem, patrząc się znudzony na horyzont.
Od momentu wyjścia na trening, jego serce nie przyspieszyło ani przez chwilę.
Dalej biło wolno i równomierne, nieprzejęte tym co uczynił.
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz