Komar zwołał zebranie klanu. Zaciekawione koty stanęły przed drzewem, na które wkrótce wskoczył niebieski. Wspiął się na jedną gałęzi i z każdym kolejnym susem był na coraz wyzszej. W końcu zatrzymał się na jednej z najwyższych i wyprostował się. Lukrecja zaś, dokończył swój posiłek i ruszył za gromadą zgromadzonych. Stanął niedaleko Fretki, która posłała mu lekki uśmiech. To się nie kleiło. Fretka, która nie narzeka na wszystko i nie morduje go wzrokiem? To brzmiało zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Kremowy rozglądnął się, ciekawy odczuć innych kotów. Wszyscy z przejęciem patrzyli na lidera, który wodził wzrokiem po tłumie. Może z wyjątkiem jego mentorki, która ciągle spoglądała na niego. Dziwnie się z tym czuł.
— Owocowy Lesie, zebraliśmy się tu, aby zakończyć trening jednego z uczniów i przyjąć go jako wojownika — miauknął żołtooki nagle, po chwili niepokojącej ciszy.
Wbił wzrok w jego oczy. Serce zabiło mu szybciej. Tak bardzo pragnął zostania wojownikiem. Trenował tak ciężko. Nie rozumiał, dlaczego taka Miodunka była od niego mianowana szybciej. Umiała zdecydowanie mniej. To wszystko było cholernie nie sprawiedliwe.
— Lukrecjo, wystąp — rzucił i strzepnął ogonem.
To nie mogła być prawda. To się nie działo. Nie dowierzał. To zdawało się być zbyt piękne, aby było prawdą. Ten moment wydawał mu się zbyt cudowny. Nie sądził, że w końcu nadejdzie. Tracił nadzieję. Wręcz opadła mu szczęka. Zdziwiony, przez chwilę nawet nie wiedział co zrobić. Gdy tylko zrozumiał, co właśnie się stało, zrobił trzy kroki do przodu i uniósł łeb do góry, spoglądając nerwowo na lidera.
— Nadszedł czas, abyś dołączył do grona wojowników. Wykazałeś się determinacją i odwagą. Czy przysięgasz pozostać lojalny naszej społeczności i walczyć o jej dobro? — spytał, machając lekko ogonem.
Arlekin przełknął ślinę, nieprzerywanie wpatrując się w ślipia Komara.
— Przysięgam — zawołał głośno, chcąc pokazać swoją waleczność. Serce waliło mu okropnie. Czuł się, jakby za chwilę miało mu wyskoczyć z gardła.
— Witamy cię zatem jako nowego wojownika Owocowego Lasu — oznajmił glośno niebieski.
Czuł się wspaniale. Jakby nastał dla niego ratunek. Szczęście. Nowa chęć do życia. Uśmiechnął się szeroko i zamachał ogonem, w głębi serca skacząc z radości i piszcząc jak kocię. Nareszcie jego marzenie się spełniło. Dostał tego, czego pragnął. To było wspaniałe. Kochał to uczucie. Trenował ciężko i zasłużył na ten tytuł. Był wojownikiem Owocowego Lasu. Prawdziwym wojownikiem.
— Gratulacje, Lukrecjo — miauknęła do niego Fretka. — Zasłużyłeś.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz