Od niedawna wraz z dziećmi na chwilę zatrzymała się przy terenach Klanu Burzy. To był cud, że je odzyskała, że udało im się uciec i do niej wrócić. Niestety musieli odejść z tamtych terenów, bo Nocniaki tam przybyły. Dlatego zmyli się z tamtąd, choć Bylica chętnie poczekałaby jeszcze na Kminkową Łapę. Co mogła jednak zrobić? Liliowa wybrała swoją ścieżkę, a ona nie mogła czekać dłużej na to, czy się pojawi i zechce do nich z powrotem dołączyć. Zaniuchała w powietrzu, wyczuwając…oczywiście, że króliki i zające. Było ich tutaj jak makiem zasiał, przez co tłumiły zapachy innej zwierzyny. Srebrna nie chciała na nie polować, dalej miała uraz po wściekliźnie która dopadła klan Burzy, kiedy ta była uczennicą tuż po odbyciu swej kary. Przez tę wstrętną chorobę, przenoszoną bo jakże by inaczej przez kicające stworzenia, zginęła jej matka, potem przybrany ojciec. Dlatego wciąż jej zdaniem polowanie na króliki było ryzykowne. A co jak choroba jeszcze gdzieś była, w którejś z tych istot o puchatych ogonkach? Może i minęło od tego…hmm…ponad…ponad sześćdziesiąt księżyców, ale wciąż! Wciąż istniało ryzyko. Przynajmniej zdaniem błękitnej kocicy.
Bylica nagle zorientowała się, iż zapach burzaków nasilił się. Odwróciła głowę, aby dostrzec czarną kotkę, która pokazała jej szereg ostrych kłów. No pięknie. Burzak, no oczywiście, musiała spotkać burzaka poza ich terenami, żeby nie było za łatwo.
Niebieska samotniczka odsłoniła szereg ostrych zębów, patrząc prosto w zielone oczy drugiej kotki. Ta rzuciła się na nią, skacząc w jej stronę.
Dziko pręgowana nie miała zamiaru poddać się bez walki, o nie. Obie kotki potoczyły się. Raz to jednolita była na wygranej pozycji, raz to samotniczka. W końcu czarnej udało się przycisnąć do ziemi Bylicę, która charknęła wściekła.
— Czemu kręcisz się tak blisko terenów Klanu Burzy? Nie powinno cię tu być! — warknęła czarna. Po głosie rozpoznała Kamienną Agonię. Burzaczka rozszerzyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, kim była nieznajoma. — S-szepcząca Dusza?
- Blisko, nie na nich, Kamienna Agonio! - odwarknęła Bylica, zdenerwowana tym, że dała się powalić. - złaź ze mnie! – syknęła.
Czarna posłusznie z niej zeszła.
— Myślałam, że już dawno nie żyjesz. I... Ty mówisz? — rzuciła, chowając pazury.
- Nie żyję? Mam 85 księżyców, nie sto. - miauknęła już spokojniej niż wcześniej Bylica, wstając. - gadam, ale rzadko. Przynajmniej nie w Klanie Burzy, przepełnionym... ach, nie ważne. - mruknęła, nie dokończyła jednak ostatniej myśli, by nie zdenerwować swej rozmówczyni, liżąc się po klatce piersiowej z nerwów. To był pierwszy raz, kiedy gadała do burzaka, który był za jej czasów w Klanie. Czyła się z tym dziwnie, że odezwała się do kotki, która pewnie uważała ją za niemą. Przepełniało ją jakieś dziwne uczucie, któremu pozwoliła odejść na dalszy plan, słysząc następne słowa siostry Gliny.
— Ej, teraz jest trochę lepiej. — mruknęła jednolita, także siadając i oplatając ogonem swoje łapy. — To znaczy, było. Zajęcza Gwiazda mianował mnie na swoją zastępczynię, ale ostatnio... Powiedzmy, coś się spieprzyło. Teraz to Splątane Futro jest na mojej pozycji. — prychnęła. — Wciąż są rasiści, ale nie jest tak źle jak za czasów Piaskowej Gwiazdy. Dużo się działo przez ten czas.
Na pewno. To było w końcu kilkadziesiąt pożądnych księżyców, błękitna nie mogła wiedzieć, kto umarł a kto jeszcze żył spośród jej bliskich. Na wzmiankę o Splotce rozszerzyła nieco oczy.
- Spolotka? - miauknęła zdziwiona - ugh, chętnie bym jej pyskiem wyszorowała błoto – mruknęła. Dalej pamiętała, co szylkretka do niej powiedziała w żłobku, będąc jeszcze małym pchlarzem. Że też córka Trzciny śmiała nazwać ją słabą! Phi! - nieźle walczysz poza tym. – rzekła zgodnie z prawdą. Widać, że czarna nieźle sobie radziła. - I na twojej pozycji? Zostałaś zastępczynią wcześniej? Gratulacje! - wymruczała staruszka.
— Dziękuję — odparła Kamienna Agonia w kierunku starej znajomej. — Wciąż jest okropnie, ale nie mogę zostawić mojego domu. – sama Bylica na jej miejscu by się wyniosła, tak jak to miała w zamiarze. Chciała sama odejść, ale Piasek ją wygnała, nim zwiała. - Nie mogę zostawić braci. Tylko oni mi pozostali po rodzinie, której Piasek oczywiście musiała się pozbyć — warknęła z wściekłością jednolita. — Nie jest ci tęskno do Klanu Burzy? Mimo wszystko?
- Trochę. Do wkładania Dzikiemu Gonowi śniegu w legowisko – zachichotała, przypominając sobie stare dobre czasy męczenia wrednego i gburowatego brata, którego dalej zwała lisem w ciele kota - a co tam u mojej famili? Żyją? - spytała, starając się ukryć zmartwienie - a Narcyzowy Pył? Jelonek? - spytała. - jak się miewają?
Ta krótka chwila, po której Kamień przemówiła, sprawiła, iż do głowy Bylicy od razu napłynęły czarne myśli.
— Przykro mi — powiedziała tylko czarna. Czyli faktycznie ten krótki moment był zastanowieniem się nad tym, jak powiedzieć jej o śmierci bliskich…— Narcyz umarł ze starości, ale był szczęśliwy. Umarł u boku mojego dziadka, swojego ukochanego. – słysząc to, mimo smutku i delikatnej chęci uronienia chociaż jednej łzy, którą szybko zbyła, bo nie chciała pokazywać takiego rodzaju smutku, zrobiło jej się cieplej na sercu. - A Jelenie Kopytko... Nie żyje. Zmarł na wojnie. — westchnęła. — Ale przynajmniej Dziki Gon i Słonecznikowa Łodyga wciąż żyją. Mają się dobrze, chociaż Dziki zdążył stracić łapę.
- Szkoda że na niego i przyszła pora, ale przynajmniej umarł ze starości... - kiedy informację o śmierci Jelonka przedostała się do jej świadomości, kotka zamarła. Słysząc to, szok wkradł się do głowy Bylicy. Je…jelonek? Ale…ale on był młodszy od niej…ten kochany kocurek, nie spodziewała się, iż on też odszedł na tamten świat - wojna?! - miauknęła głośno. Jelonek zginął… przez tę głupią, kretyńską wojnę?! - cholerne nocniaki! Nie dość że mi wcześniej kociaki porwali to jeszcze to! – warknęła wściekła. Grabili sobie, nie ma co. Dobrze, że przynajmniej Słonecznik żył.
— Masz kocięta? – spytała czarna.
- Tak. Są dość młode. Mają 10 księżycy. Na szczęście czwórka z nich uciekła od tych jadących rybą gnojów - miauknęła - niestety jedna z nich została tam, ale niech ma, to jej wybór.
Dalej tęskniła za Kminek. Za jej kochaną Kminek, którą znalazła i przygarnęła razem ze Skowronek. Małą, liliową kuleczkę słodyczy, którą karmiła swym mlekiem, która bawiła się z rodzeństwem w ich małym domku, jakim była ich kłoda…
— Nie spodziewałam się, że masz kocięta. — stwierdziła bratanica Niebiańskiego Kwiatu — Ja też mam swoje. Chociaż nigdy ich nie planowałam... Nie w ten sposób. — kotka wysunęła pazury, co nie umknęło uwadze srebrnej kocicy, która już chyba wiedziała, co doprowadziło do ich powstania...
- Przykro mi, że cię to spotkało. Niech ten kto ci to zrobił cierpi za to wieczności - miauknęła - ja też nigdy się nie spodziewałam, że się ich dorobię, aż do pewnego momentu... - tu zatrzymała się, po czym zmieniła temat. - Nocniaki panoszą się na terenach, więc odeszliśmy z ich pobliża- mruknęła .
— Och. Rozumiem. — odparła. — Cóż, życzę wam powodzenia. I tobie w wychowaniu swoich dzieci. Mam nadzieję, że wyrosną na dobrych samotników. Masz doświadczenie z klanu, więc pewnie będą silniejsze. — miauknęła, na co na pysku Bylicy pojawił się uśmiech. — Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek cię spotkam. Już byłabym mniej zdziwiona widząc Wiewiórczego Pazura na oczy... Właśnie. On i Drżąca Ścieżka zostali wygnani. Ciekawe, gdzie teraz przebywają i czy wciąż żyją. Ostatnio też umarł Bycza Szarża. — prychnęła na myśl o kocurze. — Nie jestem w stanie mu wybaczyć. Przyniósł moją matkę pod łapy Piaskowej Gwiazdy i pozwolił, by pozbyła się jej jak pchły. Nie powinna była wyganiać cię z klanu.
Ostatnie zdanie sprawiło, że ciepło zrobiło się na serduszku błękitnej. Nie wiedziała jak dotąd, co sądziła Kamień o jej wygnaniu. W końcu to w sumie właśnie przez błękitną…ta została ukarana. Przez jej głupi pomysł. Oczywiście nie mogła wiedzieć, że Piasek się przyczepi do wyjścia w trakcie zgromadzenia, bo nie złamała zakazu – nie poszła na zebranie klanu. Ale najwyraźniej każdy pretekst dobry do wywalenia z klanu buntowniczej kocicy takiej jak ona.
- Zaraz, zabili Króliczy Sus? - spytała zaskoczona srebrna - wiedziałam, że tam się działo wiele złego, ale nie wiedziałam, że zrobili coś twojej matce.
Czarna wysunęła pazury.
— Tak! — warknęła, ku zaskoczeniu i jednocześnie współczuciu błękitnej. Musiała to bardzo przeżywać. Z oczu Kamiennej popłynęły łzy — Piaskowa Gwiazda zamordowała ją na moich oczach! A potem... Potem nierudzi ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Kolejny plan Piasek by nas zastraszyć. I jednym z tych nierudych był mój ojciec. Skrzywdziła też mojego brata, zrobiła mu bliznę na całe życie. Skrzywdziła też mnie — powiedziała, nie wspominając, że chodziło jej o gwałt. Z goryczą w głosie zbliżyła się do niebieskiej, opierając czarny łeb na jej ramieniu. — Skrzywdziła wszystkich. Całą moją rodzinę.
Widząc jak smutno było czarnej kotce, Bylicy zrobiło się jej bardzo żal. Jak ona jej współczuła… Kiedy Kamień oparła na niej swą głowę, błękitna owinęła wokół niej swój długi ogon, po czym zaczęła uspokajająco mruczeć.
- Tak mi przykro...gdybym tam była, to chętnie bym ją za to wypatroszyła. – miauknęła zgodnie z prawdą. Nie wspomniała jednak o tym, że miała już pewne doświadczenie w patroszeniu wrogów. - to okropne, co cię spotkało... - przytuliła Kamień - jesteś silna, sam fakt że nadal tu stoisz po tym wszystkim to potwierdza.
Po takich wydarzeniach nie jeden kot by się załamał, może nawet popełnił samobójstwo. Kamienna Agonia była jednak silną buntowniczką. Bylica czuła to, odkąd wnuczka Cętkowanego Kwiatu dostała swą pierwszą karę. Widziała w niej tą cząstkę, która je mocno łączyła, bo wielu jej po prostu nie miało i nie rozumiało.
— Tak. Zajęcza Gwiazda się jej pozbył, a ja mu w tym pomogłam. — powiedziała czarna. — Chodzi o to, że ona wciąż jest w Klanie Burzy. Nie tak dosłownie, ale wciąż... dyskryminacja wciąż istnieje, wciąż jest wiele kotów, które ją popierają i nie wiem czy to się skończy... Kiedykolwiek. Może umarła, ale to co wprowadziła do klanu nie znikło i nie zapowiada się, żeby w bliskiej przyszłości tak się stało — westchnęła, wtulając się w futro samotniczki. Czyli rudokremosizm był u nich ciągle na porządku dziennym…jak widać na załączonym obrazku różne wydarzenia odbijają mocne piętna nie tylko na każdym kocie z osobna, ale także na całej społeczności, co było do przewidzenia.
- Niestety, koty mają tendencję do podążania za nie tym, co trzeba - miauknęła cicho starsza - pewnie jednym z tych rasistów jest Żar, ten dzieciak Pszczelego Pyłku. Mały demon jeden - wciąż pamiętała to małe, rude kocię, pomiatające wszystkimi po obozie, które pewnie teraz było wojownikom - niestety, rudym to na łapę, więc nie będą się buntowali. Zabawne, Moja matka i babka były szylkretami, bracia są rudzi, tylko ja nie mam ani kapki tego koloru, ale to dobrze. Przynajmniej się tak nie rozleniwiłam za czasów Piasek, której ideologia powinna gryźć piach razem z nią.
— Moja cała rodzina jest nieruda. I jestem z tego dumna — miauknęła, zgadzając się z błękitną kotką. — Teraz w Klanie Burzy większość to rudzielce. A Żar... Ostatnio, o dziwo, się skruszył. Przez jego niedoszłą miłość. — prychnęła, wywracając oczy. — Zaatakował mnie i groził życiem Wilczej Zamieci, ale jego dawny partner przekonał go do zmiany zdania. Zdradziłam mu coś, czego nie powinnam mu mówić.
Zdziwiona kocica odmiauknęła:
- Ciekawe. Dobrze mu tak, lisi bobek z niego. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. I chciałam, abyś wiedziała, że mimo wszystko życie samotnika nie jest takie złe. Jest się wolnym jak ptak, niektórzy nawet żyją w mniejszych czy większych grupkach. Na przykład ja, z gromadką kociaków - rzekła, starając się pocieszyć kotkę - jeśli będziesz chciała, to zawsze jesteśmy otwarci na nowego członka grupy. A jak nie chcesz, to pamiętaj, że zawsze służę radą i pomocą. W końcu mimo wszystko część z tych kotów to moja rodzina, nie chcę, żeby cierpieli, albo podążali za głupimi ideami kolorystycznymi.
— Dziękuję. Chyba jednak pozostanę przy klanie. Urodziłam się tu i nie chcę go zostawiać aż do końca mojego życia. Nie mogę zostawić go, gdy najbardziej potrzebuje kogoś, kto jeszcze nie stracił łba przez rasizm. — prychnęła. — Jednak chętnie kiedyś odwiedzę ciebie i twoje dzieci. Ale od razu mówię, że kiepska ze mnie matka. Nie mam doświadczenia w opiekowaniu się młodymi.
Słysząc propozycję kotki, uśmiechnęła się promiennie, po czym odparła:
- Ja też nie miałam. Ale dzieci potrafią być fajne, można się z nimi bawić. Za wiele dorosłych kotów jest sztywnych. - rzekła - a, i co z Jeżową Ścieżką? Żyje cz-czy też przeszedł na tamten świat? – delikatnie się zająkała, co postarała się ukryć. Tęskniła za Jeżykiem. Zależało jej na starym medyku. Był taki kochany, pełen ciepła i dobroci, tolerancji, zrozumienia… uleczył nawet dla niej kamień.
— Umarł... Nie tak dawno. Teraz naszą medyczką jest Wiśniowa Iskra. Na razie nie ma ucznia, ale nie trzeba się martwić. Jest młoda, więc nie grozi nam zostanie bez medyka. — stwierdziła. Wiśniowa Iskra…nie pamiętała żadnej Wiśni w ich klanie, pewnie urodziła się lub dołączyła do burzaków dopiero po jej odejściu — Dzieci to jednak... Nie dla mnie. Po tym wszystkim co przeżyłam chyba wydoroślałam z zabaw. Nie potrafię rozmawiać z dzieciakami, bo nie można z nimi rozmawiać na trudne tematy. Ale wciąż mam w sobie tego ducha, jak za czasów uczennicy. — zaśmiała się cicho.
- Szkoda, że Jeżyk nie żyje... a moje dzieciaki to nietypowe kocięta, porwanie odbiło chyba na nich piętno – miauknęła. Biedne jej kociaki, ale może przynajmniej…przynajmniej się wzmocniły…chociaż to na pewno nie rekompensowało oddzielenia od matki na tyle księżyców - nawet kiedyś walczyły z jednym samotnikiem, jeszcze przed incydentem z rybojadami. Chciał zabić moją córkę, zaatakowałam go, a potem nagle z drzewa zeskoczyły moje dzieci i go podrapały.
— Widać, że są odważne. To dobrze o nich świadczy. I o tobie też. — powiedziała czarna — Jak sobie radzicie z leczeniem, bez medyka?
- Wiesz, Jeżyk mi trochę pokazał. – miauknęła. Pamiętała, jak opowiedział jej o podbiale i innych ziołach, kiedy to jako malutki kociak zachorowała na kocięcy kaszel… - sama też trochę się nauczyłam od jednej uzdrowicielki. Byłam też w siedlisku dwunogów, nie wyobrażasz sobie, jakie rośliny tam mają! Ogromne kwiaty, niektóre miały czerwone liście, a inne wyglądały jak zielone skały z kolcami...
Fascynacja naturą i roślinami nigdy jej nie przeszła. Podobnie jak jej szaleństwo.
— Nie sądziłam, że takie w ogóle istnieją — zdziwiła się jednolita. — To aż... Dziwne. Podróżujecie tak daleko, odkrywacie nowe rzeczy. My tylko siedzimy i... Jakoś to mija. Czas leci tak szybko. Ledwo byłam uczennicą, a tutaj już ponad sześćdziesiąt księżyców na karku...
- A co ja mam powiedzieć? Jestem stara - miauknęła, śmiejąc się. - niektórzy w moim wieku pewnie są już w starszyźnie. – dodała.
Kamień uśmiechnęła się lekko.
— Po tym wszystkim, co każdy z nas przeżył, po tych tragediach i brutalności... Nie wiem, czy jestem w stanie wierzyć, że Klan Gwiazdy chce dla nas dobrze. Staram się, ale nie potrafię. Niby widzą co się tu dzieje, a siedzą na dupach i nie reagują. — westchnęła. Od razu w głowie Bylicy zaświeciła się lampka na ten temat. Czyli nie tylko ona to zauważyła! — Życie to wieczny cykl. Rodzimy się w klanach i umieramy w klanach. Nowe pokolenia przejmują stery. I tak ciągle.
- Ja od kąt pamiętam wiedziałam, że z gwiezdnymi jest coś nie tak. Mają żyjących pod ogonem, puki ci się nie buntują. Mówi się, że są święci, ale to też kiedyś były koty takie jak my, śmierć nie daje im jakiejś wielkiej mądrości. Ale faktycznie, ostatnimi czasy coś jest z nimi nie tak. Na jednym zgromadzeniu w końcu z nieba spadał deszcz krwi i martwe ptaki. To nie ich styl.
— Pamiętam je. — przytaknęła. — Coś złego się tu dzieje i nietrudno to zauważyć. Skoro są tak dobroduszni, dlaczego niby nam nie pomagają?
Dlaczego nie zesłali piorunów na Piaskową Gwiazdę, cokolwiek? Dlaczego moi rodzice z Klanu Gwiazdy wciąż mnie nie odwiedzili? Wszystko to nie ma sensu. Nie wiem już, w co powinnam wierzyć. — westchnęła.
Jak ona ją rozumiała! Czuła dokładnie to samo względem Gwiezdnych już od księżycy. Wstrętne umarlaki, ot co. Chcą tylko władzy i swojego wyimaginowanego, idealnego porządku, który tylko krzywdzi klanowe koty.
***skip nie pytajcie czemu w tak nagłym momencie XD***
Niedawno przenieśli się do lasu, by nie naprowadzić Gangu Ości na swoje tereny w mieście. Bylica była sfrutrowana tym wszystkim, ale starała się odepchnąć te myśli. Teraz przechodziła niedaleko granicy Klanu Burzy, poszukując jakiejś nornicy. Nie wiedziała nawet, czemu tak daleko zaszła...ale w sumie to było nie istotne. Była tu i liczyło się tylko to, by znaleźć coś do jedzenia, albo przynajmniej jakieś zielsko. Wtem na horyzoncie dostrzegła czarne futro. Zmrużyła oczy, dzięki czemu rozpoznała Kamienną Agonię. Już chciała do niej podejść, kiedy to dostrzegła jakiegoś samotnika, czającego się niedaleko jednolitej. Dostrzegając, jak ten przygotowuje się do skoku na burzaczkę, niczym strzała rzuciła się na niego, ku jego zdziwieniu. Wgryzła się w jego grzbiet. Niespodziewanie została przez niego odepchnięta, co skończyło się bliskim spotkaniem z pobliskim głazem. Srebrna trafiła łbem prosto w skałę, przez co aż mroczki jej przed oczami się pojawiły, a do tego zakręciło jej się mocno w głowie, przez co poległa na ziemi.<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz