Naprawdę nie pojmował jej sposobu myślenia. Czuł się tak jakby traktowała go jak małe kocię, które nie zna życia. Czy go przerażała? Niezbyt. Porównywał ją do takiej natrętnej muchy, która przyczepiła się do niego z przypadku. Wierzył jednak, że po jakimś czasie się odczepi widząc, że nie robiła na nim żadnego wrażenia.
— Różne są oblicza kotów. Nikt nie jest bez wad, a tym bardziej niewinny — wyjaśnił jej, obserwując ją z uwagą i chłodem w oczach.
Trudno było pojąć co siedziało jej w głowie. Na dodatek nie wiedział o co chodzi z tym całym byciem "uroczym". Nie znał tego określenia. Było obce i nieznane, jak zresztą większość padających w tym miejscu słów.
— No dobra, skoro nie wyglądam ci na niewinną, to czy chociaż jestem według ciebie urocza? — zamruczała z ciekawością.
Nie wiedział jak jej na to odpowiedzieć. Powinien przyznać się do swojej niewiedzy? Raczej to było racjonalne wyjście. Nie urazi tym Aksamitnej Łapy, jeżeli popełniłby tym sposobem nietakt.
— A co to znaczy? — zadał pytanie, czekając na jej odpowiedź.
— Ee... — wydukała. — No że jesteś ładny, sympatyczny i przyciągasz do siebie innych pozytywną aurą, którą roztaczasz. Wiesz, taka pocieszna mordka, na której widok jest ci od razu lepiej — stwierdziła.
Pocieszna mordka? Nawet nie chciał dopytywać. Zbłaźniłby się tylko, gdyby znów zadał pytanie, stawiając się naprawdę na równi z kocięciem, które nie rozumie prostych słów.
— Twój widok nie sprawia we mnie tego co mówisz. Nie czuje... zupełnie nic, patrząc na ciebie. Jesteś zwykłym kotem. Nie ma w tobie nic szczególnego — powiedział, nie rozumiejąc o czym ona w ogóle mówiła. Kot, który swoim usposobieniem uszczęśliwia? To brzmiało jak jakaś bajka opowiadania kociętą. Nie istniało coś takiego.
— Co? — Zdziwiła się, przekrzywiając łebek. — Ale jesteś dziwny. Jesteś antyuroczy, bo sprawiasz, że innym będzie przykro. Czy coś się stało, że jesteś taki smutny? Zobaczysz, pocieszę cię misiu!
Jaki misiu? Naprawdę czuł, że kotka urwała się z innego świata. Była inna od samotników, z którymi miał styczność. Wesołość i optymizm z niej tryskały, dodatkowo ta upartość i zachowanie godne pożałowania. Lekka irytacja zaczęła się w nim powoli tlić, bo czuł, że uczennica nie brała go na poważnie. Naprawdę wyglądał tak żałośnie, że chciała go pocieszać?
— Nie jestem smutny. Jestem taki od zawsze — Spojrzał na nią ze spokojem. — Nie potrzebuje pocieszenia. To słabość. Miłe słowa zaburzają postrzeganie rzeczywistości i ranią.
Taka była jego prawda. Pamiętał jak miał przyjaciela o imieniu Proch, z którym za kocięctwa spędzał dni. Gdy mentor się o tym dowiedział, ukarał ich obu. Aż do jego śmierci, nie powiedzieli do siebie nic, co budziłoby radosne odczucia. Wyzwiska, bójki i życzenie sobie śmierci, to była ich rzeczywistość. No bo jak mieli się przyjaźnić i kojarzyć to z czymś miłym, gdy wciąż czuł te pazury orące jego ciało, za każdym razem, gdy Rybitwa słyszał z ich pyska śmiechy? Wybił mu porządnie ze łba przyjaźnie, ucząc zasad jakimi rządzi świat. Nie mógł mieć nikogo bliskiego, bo mógł narazić tak gang na stracenie. Ile było głupców, którzy zdradzali współbraci, goniąc za zemstą i ocaleniem przyjaciela, dokonując głupich decyzji. A tak? Gdy zginął nie przejął się jego losem. Jak zresztą wszyscy.
— O czym ty pleciesz? Pszczołę chyba zjadłeś, że takie głupstwa gadasz — stwierdziła. — Niby wojownik, a jakiś niedoinformowany w prostych sprawach...
Wojownik? Przecież nim nie był. Ceremonia w jakiej brał udział mówiła, że był uczniem. Miał mentorkę, która odbębniała z nim ich plan szkoleniowy. Czy naprawdę nikt nie słuchał tego, co mówił lider? Sądził, że mieli tu do niego szacunek. Przewodził w końcu im wszystkim. Zasługiwał na to.
— Nie jestem wojownikiem tylko uczniem, mam mentora. To nie są głupstwa, tak mnie wychowywano. Ciebie najwyraźniej nie, skoro rozsiewasz słabość i do niej zachęcasz.
— Nie możesz być uczniem. Masz wojownicze imię — zauważyła, uśmiechając się. — Aleś ty niemądry, jak małe kocie! Gdybyś nie był taki niemiły, też byłbyś uroczy jak ja — stwierdziła.
No i potwierdziła co o nim myślała. Gdyby nie to, że przywykł do wielu obraźliwych określeń, to może by to go ruszyło. No nic... Stało się. Został mlekopijcą. Kolejna potwarz rzucona mu w pysk. Przeżyje.
— Jestem uczniem — powtórzył. — Tak mi mówiła mentorka. Też nie rozumie czemu dostałem imię dla wojownika. Nie za bardzo rozumiem jak to się tu odbywa i czemu w ogóle zmieniacie sobie imiona — wyznał.
— Niesamowite, jesteś inny od wszystkich — wydusiła. — Takie są po prostu zasady. Na swoje imię trzeba zapracować, dlatego jak jesteś kociakiem, to masz takie krótkie i urocze, a jak zostajesz uczniem to dokładają ci "Łapa" do imienia. No a wojownicy to wiadomo, oni zawsze mają fajne imiona — mruczała.
A tak. Coś Złota Pręga o tym wspominała, lecz był z nią taki problem, że zaraz rzucała żartami, przez co trudno było mu połapać się, kiedy mówiła na poważnie.
— Rozumiem... Ale i tak dla mnie jest to niezrozumiałe. Wolałbym zostać przy swoim jednoczłonowym. Szybciej się je wypowiada.
Dla niego było niepraktyczne mieć aż tyle imion. Rodzisz się z jednym i zostaje do końca życia, a tak? Trzeba uczyć się na nowo jak zwracać do takiego kota. A jeszcze weź przekręć coś i miej niezadowolonego wojownika na karku, bo z Pachnącego Fiołka został Pachnącym Fikołkiem.
— Ale Niedźwiedź to i tak długie określenie. Na pewno nie mogę ci mówić Misiu? — spytała z nadzieją w głosie.
A ona znowu o tym? Misiu nie brzmiało groźnie. Niedźwiedź to była siła. Czuć było to w dźwięku, który wydawało się, by je wypowiedzieć. A to zdrobnienie... opiewało w żałość. No i dawało wydźwięk jak dla kogoś, który żył z Wyprostowanymi pod dachem.
— Nie. Misiu brzmi... Jak imię dla małego kocięcia. Nie jestem jak widzisz, kimś w tym wieku. — mruknął, mając nadzieję, że zakończył temat swojgo imienia.
— Oj tam marudzisz bez sensu, czasem trzeba sobie jakoś osłodzić życie — stwierdziła zalotnie. — Masz jakąś rodzinę? Ja mam na przykład piątkę rodzeństwa, chcesz ich poznać?
Och, to dużo. Więcej ich matka nie miała? Jeżeli każde z nich było jak Aksamitna Łapa, to nie chciał mieć z nimi styczności. Nie zależało mu na zawieraniu przyjaźni i tych innych bzdetach.
— Nie trzeba — burknął chłodno. — Ja nie mam rodzeństwa. Urodziłem się sam. — Próbował zrozumieć co tak naprawdę kotka od niego chciała. Wydawała się dziwna i nie potrafił jej przejrzeć. Czyżby to był jakiś podstęp? Bo wątpił, że jakiś kot, był tak nachalny bez powodu.
— Ojej, jedynak? To już wiem, dlaczego jesteś taki smutny. Musiałeś mało się bawić, ale nie martw się. Ja się z tobą chętnie pobawię. Co wolisz, berek czy chowanego? — trakjotała.
Posłał jej spojrzenie jakby była niespełna rozumu. Zabawa? Przecież był na to za stary! Naprawdę uważała go za jakieś wyrośnięte kocię? Napuszył się urażony.
— Nie jestem kocięciem, by się bawić, Aksamitna Łapo. Nie jestem smutny, już ci to tłumaczyłem.
<Aksamitko?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz