Postanowił trochę zwolnić tempa, stwierdził, że teraz chce iść trochę za całą grupą, by żywe i głośne dyskusje nie przeszkadzały aż tak. To, że zdanie o tym, w którym miejscu pochodu będzie człapał zmieniał co pół godziny, było już zupełnie inną sprawą.
Pozwolił więc wyprzedzić się współbratymcom, a gdy znalazł się w zadowalającej go odległości od reszty, kontynuował drogę. Przez jakiś czas szła mu ona aż za przyjemnie i spokojnie, chociaż miauknięcia były tu wciąż wyraźnie słyszalne. Przynajmniej nie przeszkadzały tak, jak w centrum wędrujących wojowników Klanu Klifu. Mógł chociaż trochę ogarnąć burzujące w łebku przemyślenia. No ale cóż, wszystko co dobre szybko się kończy.
Nagle pod jego brzuchem przebiegł szybciutko kociak, popiskując radośnie. Łabędzi Plusk prawie podskoczył z zaskoczenia.
— Żmija, wracaj tu! Nie odchodź tak daleko! — Posiadaczem tego głosu była rzecz jasna Zachodzący Promyk, wołająca swoją nieznośną córkę.
Mała kotka śmignęła pod nim raz jeszcze, o mało co nie potykając się o własne łapki. Zamrugał nerwowo. Żmija była jednym z kociaków Lisiej Gwiazdy i wspomnianego już wcześniej Zachodzącego Promyka. A skoro point unikał ojca tych maluchów, je same również starał się z reguły omijać. Po pierwsze, nie wydawały się szczególnie inne od tatuśka, uważał, że pewnie pójdą w jego ślady. Po drugie, obawiał się, że jeśli cokolwiek by im się stało w jego towarzystwie, rudzielec posłałby go wąchać kwiatki od spodu. W głębi duszy Łabądek podziękował więc, że koteczka nie zainteresowała się nim szczególnie. Niestety, podziękował zbyt wcześnie, wykrakał. Szylkretowy pocisk po chwili pojawił się ponownie tuż pod jego stopami.
— A ty, co idziesz taki sam? — miauknęła Żmija, uważnie mierząc go brązowymi, zbyt znajomymi oczami.
— J-ja? J-ja… — zaczął,co chwila przełykając ciężko. Jak bardzo było już z nim nie tak, że stresował go taki mały, całkowicie niegroźny kociak? — N-nie w-wiem, t-tak j-jakoś.
<Żmijo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz