Zachód stęknęła cicho, gdy Węgorzowy Grzbiet zadał jej cios
w pysk i powalił ją na ziemię. Upadła, wzbijając tumany kurzu. Starała się
kopnąć go tylnymi łapami w brzuch, jednak sześć księżyców zmarnowanych w
kociarni zrobiło swoje. Machnęła wściekle ogonem i przycupnęła na ziemi, udając
pokonaną. Gdy jej braciszek szykował się do wymierzenia jej kolejnego ciosu,
rzuciła się na niego desperacko od dołu i przeorała mu pysk. Zdyszana usiadła
na ziemi, starając się doprowadzić zmierzwione futerko do porządku.
Chociaż tym razem wygrała, była naprawdę przerażona. Gdzie się podziały jej umiejętności? Jej kondycja? Już jako uczennica walczyła lepiej. Spanikowana przygryzła wargę i wróciła do mycia futra.
Mimo wszystko, tego właśnie potrzebowała. Porządnego kopa. Nie zważając na protesty Węgorzowego Grzbietu, zaciągnęła do na tył obozu i kazała na siebie skoczyć. Chciała po prostu zobaczyć, ile zostało w niej z prawdziwej wojowniczki, a ile z nieudolnej matki. Swoją drogą miała nadzieję, że Lisia Gwiazda szybko mianuje ich kocięta. Co prawda kodeks wojownika przewidywał dla niej jeszcze co najmniej dwa księżyce tej katorgi, jaką było grzanie posłania karmicielki, ale… Ona i jej brat też zostali mianowani wcześniej, prawda? I żyli. Nic im nie było. Kochała swoje kocięta, a jednocześnie uwielbiała posadę wojowniczki. Odliczała tylko dni do powrotu do normalności.
― Nieźle, jak na kogoś, kto ostatnie księżyce grzał to lamerskie stanowisko ― rzucił łagodnie Węgorz. Zachód uśmiechnęła się do niego krzywo.
― No jasne, że było nieźle, głuptasie ― odburknęła i polizała braciszka czule za uchem. Nie była gotowa, by podzielić się z nim swoimi wątpliwościami. Jednak jeśli za te dwa księżyce przyjdzie jej stanąć do walki, ewentualny nieprzyjaciel napluje jej ze śmiechu w twarz. Ta myśl nie była bynajmniej pokrzepiająca.
― Ciekawe, kiedy mianują te twoje bachorki ― rzucił niby ot tak sobie Węgorzowy Grzbiet. Zachód poczuła ciepłą falę sympatii dla brata.
― A co, masz apetyt na któregoś? ― spytała z uśmiechem. Węgorz zaczął oczywiście zaprzeczać słowom siostry, a jego rzeczywiste zamiary zdradzał jedynie nerwowy ruch ogona.
Prawdę mówiąc, jej brat był w zasadzie jedynym kotem godnym jej dzieci. Mógłby wziąć Nocka i trochę utemperować jego charakter. Nieźle byłoby mu też ze Żmijką u boku – jej córka była taką beksalalą, że aż żal. Trzeba by trochę wyostrzyć jej osobowość, bo miała potencjał. Byle tylko żaden, ale to ŻADEN z jej potomków nie dostał się Berberysowej Bryzie, szlachetnej i cudownej zastępczyni, która na oczach całego klanu zamordowała jej matkę. Jej mina zrzedła, gdy kotka uświadomiła sobie, że ma tu w zasadzie najmniej do gadania.
Jej oczom ukazał się jej ukochany czarny syneczek, który podbiegł do nich slalomem. Uwielbiała go, był taki niewinny i pełen kocięcej nieporadności. Oczywiście do momentu, aż się odezwał, ale tego w życiu by nie przyznała. Uśmiechnęła się do synka ciepło.
― O, zdechlak! ― rzucił bez najmniejszych skrupułów Nocek. Zachodzący Promyk wciągnęła głośno powietrze, starając się być możliwie jak najbardziej łagodna.
― Nie… Nocku, to jest twój wujek, Węgorzowy Grzbiet. I… Chciałabym, żebyś zaczął go szanować, bo być może to on będzie twoim mentorem ― powiedziała z nutką nadziei w głosie. Odwróciła spojrzenie w kierunku brata i posłała mu słaby uśmiech. Chyba młody jej posłuchał.
Noc jednak tylko wzruszył nonszalancko chudziutkimi ramionami.
― Nie ma sprawy, śmierdziele. Dobra, ja już i tak się zmywam ― powiedział, po czym ruszył zygzakiem w kierunku żłobka.
Szczęka Zachodzącego Promyka lekko zadrżała, ale królowa zaraz pokręciła głową. Nie no, niedługo zostanie uczniem i trochę się poprawi… nie? Bardzo chciała w to wierzyć, bo jej synek był dobrym kociakiem. Gdyby tylko trochę ją szanował…
Zdenerwowana pożegnała się z Węgorzowym Grzbietem, liżąc braciszka po głowie. Szybkim krokiem skierowała się w stronę legowiska medyków. Była, jak zwykle, wyprostowana, a ogon i głowę trzymała wysoko w górze. Od środka umierała. Gdy tylko dostrzegła płaski, nasłoneczniony kamień i na nim małą stertę nasionek maku… Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Ona i mak rozumieli się doskonale. Zlizała wszystko i przełknęła, po czym chwiejnym krokiem udała się przed legowisko. Po tak dużej dawce powieki same jej się zamykały, ale jakimś cudem nie spała. Ukryła pyszczek w łapach i zachlipała cicho. Nocek to dobry kociak, tylko potrzeba czasu, żeby zaczął obdarzać innych należytym szacunkiem, prawda? Gdyby tylko jej mama żyła, Berberysowa Bryza nie była zastępczynią, a ona sama radziła sobie trochę lepiej z kociakami…
No ale w życiu nigdy nie masz tego, czego chcesz.
<Again, ktoś z Klifu chce sesję?>
Chociaż tym razem wygrała, była naprawdę przerażona. Gdzie się podziały jej umiejętności? Jej kondycja? Już jako uczennica walczyła lepiej. Spanikowana przygryzła wargę i wróciła do mycia futra.
Mimo wszystko, tego właśnie potrzebowała. Porządnego kopa. Nie zważając na protesty Węgorzowego Grzbietu, zaciągnęła do na tył obozu i kazała na siebie skoczyć. Chciała po prostu zobaczyć, ile zostało w niej z prawdziwej wojowniczki, a ile z nieudolnej matki. Swoją drogą miała nadzieję, że Lisia Gwiazda szybko mianuje ich kocięta. Co prawda kodeks wojownika przewidywał dla niej jeszcze co najmniej dwa księżyce tej katorgi, jaką było grzanie posłania karmicielki, ale… Ona i jej brat też zostali mianowani wcześniej, prawda? I żyli. Nic im nie było. Kochała swoje kocięta, a jednocześnie uwielbiała posadę wojowniczki. Odliczała tylko dni do powrotu do normalności.
― Nieźle, jak na kogoś, kto ostatnie księżyce grzał to lamerskie stanowisko ― rzucił łagodnie Węgorz. Zachód uśmiechnęła się do niego krzywo.
― No jasne, że było nieźle, głuptasie ― odburknęła i polizała braciszka czule za uchem. Nie była gotowa, by podzielić się z nim swoimi wątpliwościami. Jednak jeśli za te dwa księżyce przyjdzie jej stanąć do walki, ewentualny nieprzyjaciel napluje jej ze śmiechu w twarz. Ta myśl nie była bynajmniej pokrzepiająca.
― Ciekawe, kiedy mianują te twoje bachorki ― rzucił niby ot tak sobie Węgorzowy Grzbiet. Zachód poczuła ciepłą falę sympatii dla brata.
― A co, masz apetyt na któregoś? ― spytała z uśmiechem. Węgorz zaczął oczywiście zaprzeczać słowom siostry, a jego rzeczywiste zamiary zdradzał jedynie nerwowy ruch ogona.
Prawdę mówiąc, jej brat był w zasadzie jedynym kotem godnym jej dzieci. Mógłby wziąć Nocka i trochę utemperować jego charakter. Nieźle byłoby mu też ze Żmijką u boku – jej córka była taką beksalalą, że aż żal. Trzeba by trochę wyostrzyć jej osobowość, bo miała potencjał. Byle tylko żaden, ale to ŻADEN z jej potomków nie dostał się Berberysowej Bryzie, szlachetnej i cudownej zastępczyni, która na oczach całego klanu zamordowała jej matkę. Jej mina zrzedła, gdy kotka uświadomiła sobie, że ma tu w zasadzie najmniej do gadania.
Jej oczom ukazał się jej ukochany czarny syneczek, który podbiegł do nich slalomem. Uwielbiała go, był taki niewinny i pełen kocięcej nieporadności. Oczywiście do momentu, aż się odezwał, ale tego w życiu by nie przyznała. Uśmiechnęła się do synka ciepło.
― O, zdechlak! ― rzucił bez najmniejszych skrupułów Nocek. Zachodzący Promyk wciągnęła głośno powietrze, starając się być możliwie jak najbardziej łagodna.
― Nie… Nocku, to jest twój wujek, Węgorzowy Grzbiet. I… Chciałabym, żebyś zaczął go szanować, bo być może to on będzie twoim mentorem ― powiedziała z nutką nadziei w głosie. Odwróciła spojrzenie w kierunku brata i posłała mu słaby uśmiech. Chyba młody jej posłuchał.
Noc jednak tylko wzruszył nonszalancko chudziutkimi ramionami.
― Nie ma sprawy, śmierdziele. Dobra, ja już i tak się zmywam ― powiedział, po czym ruszył zygzakiem w kierunku żłobka.
Szczęka Zachodzącego Promyka lekko zadrżała, ale królowa zaraz pokręciła głową. Nie no, niedługo zostanie uczniem i trochę się poprawi… nie? Bardzo chciała w to wierzyć, bo jej synek był dobrym kociakiem. Gdyby tylko trochę ją szanował…
Zdenerwowana pożegnała się z Węgorzowym Grzbietem, liżąc braciszka po głowie. Szybkim krokiem skierowała się w stronę legowiska medyków. Była, jak zwykle, wyprostowana, a ogon i głowę trzymała wysoko w górze. Od środka umierała. Gdy tylko dostrzegła płaski, nasłoneczniony kamień i na nim małą stertę nasionek maku… Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Ona i mak rozumieli się doskonale. Zlizała wszystko i przełknęła, po czym chwiejnym krokiem udała się przed legowisko. Po tak dużej dawce powieki same jej się zamykały, ale jakimś cudem nie spała. Ukryła pyszczek w łapach i zachlipała cicho. Nocek to dobry kociak, tylko potrzeba czasu, żeby zaczął obdarzać innych należytym szacunkiem, prawda? Gdyby tylko jej mama żyła, Berberysowa Bryza nie była zastępczynią, a ona sama radziła sobie trochę lepiej z kociakami…
No ale w życiu nigdy nie masz tego, czego chcesz.
<Again, ktoś z Klifu chce sesję?>
Myślę czy nie klepnąć Barwinkiem. Chcesz sesje z wiecznym uczniem? XD
OdpowiedzUsuńW sumie dawaj xD
Usuń