Przed śmiercią Poranku, epidemią wścieklizny, buntem Larwy
Zbudzona delikatnym dotykiem w okolicy barku, sennie zamrugała ślipiami. Jej oczom ukazała się nieszczególnie wysoka postać o mięciuteńkim i bujnym, jaskrawym futerku. Patrząca na nią para ciemnokasztanowych oczek lśniła w białym świetle księżyca. Na wpół przytomna, z początku nie rozpoznała, kim jest stojąca tuż nad nią koteczka. Po dłuższej chwili namysłu, zdała sobie sprawę, iż jest to nikt inny, jak Krucha. Dawna samotniczka, która od pewnego czasu wytrwale szkoliła się w Owocowym Lesie, się pod czujnym okiem córki Miodu i Ćmy, Sadzawki. Na jej płaski pyszczek w rudym kolorze wpłynął ciepły, szczery uśmiech. Mimo pory, niezwykle lubowała się jej wizytą w progach medycznego legowiska. Zamachawszy przyjaźnie końcówką ogona oplecionego licznymi pręgami, ospale uniosła swoje ciężkie ciało do góry, by móc usiąść i spytać kotkę o powód pojawienia się u niej w środku nocy.
— Przepraszam, że o tej porze, ale bardzo mnie boli w środku ucha i nie dotrwam do rana — wytłumaczyła szeptem, zanim jeszcze Plusk zdążyła otworzyć pysk i wydać z siebie jakikolwiek odgłos.
Zniżyła głowę, unosząc zad ku górze. Wyciągnęła kończyny przed siebie, rozprostowując zdrętwiałe, nie najmłodsze już i doświadczone przez różnorakie sytuacje z życia kości. Ożywionym motywacją do podniesienia się z wygrzanego posłania ruchem, zamachała ogonem w powietrzu, a towarzyszące mu ziewnięcie wydało się z jej pyska, wybrzmiewając w cichej wcześniej głębi zacienionej dziupli.
— Nie musisz przepraszać, to nie twoja wina, nie martw się — zapewniała łagodnie, próbując uspokoić uczennicę i sprawić, by poczuła się bardziej komfortowo w jej obecności. — Zaraz coś na to poradzimy, nie takie dolegliwości już leczyłam. Wszystko będzie dobrze — zalała pysk jeszcze szerszym i pogodniejszym uśmiechem, przecierając jednym ruchem łapy oba swoje żółte ślipia na raz.
Ociężałym krokiem wyminęła długowłosą kotkę, która niewątpliwie podążyła za nią wzrokiem. Miarowy stukot łap o powierzchnię legowiska odbijał się echem w jej drobnych uszach, sprawiając wrażenie przeraźliwie głośnego. Starając się iść ciszej, stawiała mniejsze i lżejsze kroki. Nie chciała obudzić smacznie śpiących już Borsuka i Witki. Oboje mieli za sobą okropnie ciężki dzień. Niebieskooki wojownik męczył się od rana spędzając czas poza obozem na polowaniu, gotując we własnym ciele. Ignorowanie przez niego wszelkich symptomów zaowocowało w przykrą scenę na środku obozowiska. Kocur zemdlał w piekielnym skwarze, przy pełnym, parzącym słońcu. Cudem jest to, iż nie wyzionął ducha. Na szczęście, w porę przyniesiony został do jej legowiska przez grupę przebywających akurat w obozie kotów. Jej asystentce natomiast, całe popołudnie minęło na leczeniu licznych chorych, zbieraniu brakujących ziół i obserwacji cierpiącego pacjenta, który w trosce o jego dobrostan, tymczasowo umieszczony został w ich legowisku. Obie miały ręce pełne roboty.
Nachylając się nad stertą różnorakich, pachnących roślinek o rozmaitych zapachach, zaczęła przebierać w niej łapą, w poszukiwaniu właściwej na przypadłość kremowej. Wkrótce, kły starszej medyczki zacisnęły się na złożonych w pęczek, zielonkawych łodygach zakończonych puchatymi kwiatuszkami w ognistych odcieniach. Odwracając się na pięcie, ruszyła w stronę czekającej na nią koteczki z niewielkim bukiecikiem trzymanym w rudawym, zabliźnionym pyszczku. Wróciwszy, usadowiła się u jej puszystym boku i ułożyła roślinę przy łapach.
— Musisz przeżuć je na papkę — poleciła, zerkając a to na nią, a to na przyniesione jej lekarstwo. — To najprawdopodobniej infekcja ucha. Zaraz wszystko powinno wrócic do normy. Czy potrzebujesz, żebym została z tobą do rana?
< Krucha? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz