dawno
Czarny szwendał się po obozie, obserwując trening Łuski z ziemi. Widział, jak uczy się tworzenia legowisk odpowiednich do warunkach wśród liści. Zanim jednak zdążył porozmawiać z kotką tak szybko jak tylko skończyła, Łuska umościła się na swoim legowisku wygodnie. Nie chciał już jej przeszkadzać. Odszedł, by sam po długim dniu pójść nareszcie spać.
***
Nie rozchmurzał się. Ten spadek humoru utrzymywał się już długo. Gęgawa wpatrywał się w tętniący życiem obóz, samemu kryjąc pod powoli narastającą na nowo koroną liści w prawie całkiem opustoszałym legowisku wojowników. Wodził ponuro wzrokiem po rozmawiających w najlepsze kotach, cieszących się ostatkami ciepła, wylegującymi się na słońcu.
Czy to była... zazdrość? Ale czego mógł zazdrościć? Przecież inne koty nie różniły się od niego tak bardzo. Nie mieli nic takiego, o co mógł być zazdrosny. Przecież nie potrzebował takich rzeczy jak tłum przyjaciół, wysoka posada, popularność, czy nawet dzieci i partnerka... Coś nagle było nie tak. Czyżby brakowało mu właśnie drugiej połówki? Od dawna zdawało mu się, że jej nie potrzebuje. Był szczęśliwy taki, jaki był. Przedtem nie czuł żadnej pustki, a rzadko kiedy choćby przez myśl mu przechodziło, że mógłby chcieć być w związku. A nawet wtedy szybko odrzucał tą myśl. Czuł się samotnie szczęśliwy.
Gęgawa spojrzał na swoje czarne łapy. Duże, silne, umięśnione... męskie... Może dopiero zdał sobie sprawy z tego, czego potrzebuje? Kotki, która będąc jego przeciwieństwem idealnie by go dopełniała? Popatrzył się z gałęzi na wojowniczki w obozie. Faktycznie, smukła i delikatna sylwetka Daglezjowej Igły nagle stała się wyjątkowo piękna. Niewielki wzrost Winogrona również. Ich jedwabisty krok, sposób, w który opadała im sierść... Nagle znikąd pojawiło się to dziwne uczucie, którego nie potrafił opisać. Uwielbienie? To to pchało Bryzę do dawania głupich całusów przypadkowemu kocurowi na ich pierwszym zgromadzeniu? Mimo, że zdawało mu się, że to uczucie będzie przyjemne wcale takim nie było. Gęgawa nie lubił, gdy coś było obce.
— Ziemia do Gęgawy! — Poczuł mocne szturchnięcie, przez które zadrżał, wyciągnięty siłą z przemyśleń. Odwrócił głowę w stronę osoby, która raczyła to zrobić i ujrzał stojącą przy nim, rozbawioną Łuskę. — O czym tak myślisz?
Czarny parsknął cichym śmiechem, potrząsając głową, jak gdyby próbował z siebie strzepnąć wszystko, o czym wcześniej myślał.
— Niczym ważnym. Jak ci mija dzień? — machnął ogonem, zapraszając, by kotka położyła się przy nim na gałęzi, co też uczyniła. Otworzyła pysk, gotowa opowiedzieć o wszystkim, co dziś ją spotkało.
— Poranny patrol był strasznie długi, albo przynajmniej mi się tak dłużył. Musiałam słuchać jakiejś kłótni Śliwki i Gruszki, która chyba byłaby w stanie przestraszyć wszystkie lisy z okolicy. Nie dziwię się, że patrol łowiecki wrócił z niewieloma zdobyczami. Miałeś szczęście, że dziś cię nie przydzielono.
— Nie przydzielili dziś, przydzielą jutro. Jeszcze dużo się będę męczyć. Właściwie ty też — mruknął lekko rozbawiony, mierząc zwiadowczynię od łap po same czubki uszu. — One nigdy nie przestaną działać sobie na nerwy.
— Nie przepadam za Śliwką — przyznała Łuska, a jej ogon momentalnie zaczął podrygiwać. — Nie, żeby nie było tu innych energicznych kotów, ale czasami mam wrażenie, że zaraz wbiegnie na najwyższe drzewo i tak po prostu z niego zleci, szybciej niż ktokolwiek zdąży sobie zdać sprawę z tego, gdzie jest.
— Nigdy nie wiesz, kiedy wybuchnie. — Zgodził się z nią czarny. — Pamiętam, że kiedyś próbowała zjadać inne kocięta w żłobku. Całkiem... dziwne.
Łuska przytaknęła.
— Całkiem bardzo. Przynajmniej teraz tego nie robi.
— Jesteś pewna? — zapytał, utrzymując na pysku kamienny wyraz, która sprawiła, że Łusce na chwilę uśmiech zszedł z pyska, wyglądając na lekko przestraszoną ze względu na śmiertelną powagę przyjaciela. Ten jednak prędko uśmiechnął się delikatnie, widocznie rozbawiony. — Żartuję.
Niebieska odetchnęła z ulgą, również się śmiejąc.
— Wiedziałam, że tobie nie można ufać.
— Skądże? Nie znasz się na żartach — wzruszył ramionami, mrużąc zadowolony z siebie oczy. Niebieska jeszcze chwilę parskała śmiechem, zanim w końcu przestała.
— Ale prawda, o wiele bardziej lubię, gdy inne koty są spokojne. Mam wrażenie, że wtedy...
— ...łatwiej kontrolować sytuację. Rozumiem — przerwał kotce, z czego zdał sobie sprawę po chwili. — Och, przepraszam, powiedz co chciałaś.
— Nie, nie! To było to co chciałam powiedzieć — miauknęła zaskoczona Łuska. — Z grubsza. Po prostu ci, co nie umieją usiedzieć w miejscu potrafią zrobić w chwilę chaos, gdy tylko stracisz wzrok z nich na kilka minut.
— Wiem coś o tym — mruknął zwiadowca, mając w głowie nikogo innego niż Bryzę. Gdy w Klanie Wilka rozległ się pożar, zobaczony przez niego z czubka drzewa o mało by tam nie pobiegł, by na własne oczy zobaczyć ogień. Jakby szybko nie zszedł i go nie powstrzymał, może jakiś wilczak by go teraz wygrzebywał z popiołów lub bardziej same jego kości. Oczywiście, że kochał brata, ale z Świergotem czuł się bezpieczniej. Wiedział, że raczej gdy się odwróci to nie skończy w jakimś dole lub ścigany przez stado borsuków. Z resztą kotka była zielarką, więc to raczej świadczyło o tym, że była godna zaufania. Bryza był dobrym kotem, ale nigdy nie puściłby go do pełnienia żadnej ważnej roli. — Wiesz, Bryza czasami...
— Nie musisz nic dodawać. Wiem o nim dostatecznie dużo — potrząsnęła głową Łuska, jak gdyby przywoływała wspomnienia o wojowniku. — Jak w momencie, gdy zaczęły na patrolu gonić go pszczoły i wskoczył do rzeki, aby przed nimi uciec....
— Ale przypomniał sobie w połowie, że nie umie pływać i krzyczał tak głośno, że nawet jakieś burzaki przy granicy zaczęły się przyglądać. A Fretka musiała go stamtąd wyciągać! — wypalił nieco za głośno, przez co Łuska lekko się skrzywiła.
— Ćśś. Nie jesteśmy tu sami.
Gęgawa odwrócił się, by po raz kolejny popatrzeć na świecące pustkami legowisko wojowników. Jedyną osobą tutaj poza nimi był śpiący Lśniąca Tęcza, który mamrocząc coś do siebie z grymasem na pysku przewracał się na drugą stronę. Może powinni faktycznie być ciszej.
— Ciesz się, że nie jestem taki jak Bryza. Wtedy już dawno Tęcza by nas zrzucił z tego drzewa.
Kotka z widocznym trudem próbowała ukryć śmiech.
— Cieszę się. Nie wiem, czy bym tyle z tobą wtedy wytrzymywała. — Uśmiechnęła się i spojrzała w dal, na wiszące już nisko nad zachodem słońce. Nie było jeszcze tak późno, ale pora nowych liści dopiero się zaczynała, więc musiał jeszcze pocierpieć krótkie, chłodne dni i długie, zimne noce. Na taką też zanosiło się teraz. Siarczysty podmuch wiatru, osłabiony nieco przez drzewa, ale nie na tyle by nie dało się poczuć jego siły, zawiał, szczypiąc Gęgawę w nos i oczy. Zobaczył, że kotka zaczyna się chwiać, więc bez namysłu wyciągnął łapę i wsadził ją pod pierś kotki, by nie spadła. Poczuł ciepło z jej ciała, rozgrzewające jego lekko zmarznięte łapy i strąki jej futra, między którymi utkwiły jego palce. Znowu poczuł to samo, co przed rozmową z niebieską. Nadal nie potrafił tego wytłumaczyć. Czy to wszystko, co czuł i teraz, i wcześniej, to wina Łuski? Nie wiedział. Pośpiesznie zabrał łapę i wbił wzrok w ziemię pod nimi, wyglądając na zawstydzonego.
<Łusko?>
nie, gęgawa się nie zakochał, to tylko gender crisis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz