Chryzantemowa przez ten cały czas stała w bezruchu, sparaliżowana nagłym strachem. Przez ten cały czas, gdy Wilcza Łapa i włóczęga walczyli nie ruszyła się ani o krok; jedynie jej źrenice podążały za dwójką kotów. W końcu krew trysnęła na trawę z gardła samotnika, który prędko opadł na ziemię, prawdopodobnie samemu nie rozumiejąc dobrze jak tak szybko został pozbawiony życia. Słyszała głosy pozostałych członków patrolu, jednak to dopiero słowa podchodzącej do niej Wilczej Łapy wyrwały ją z transu, gdy kotka wbiła w nią spojrzenie zielonych oczu, wbijające w ziemię, jak pal.
— Nie chciałam, żeby zaatakował ciebie — powiedziała ze spokojem i powagą w głosie, przez co Chryzantema poczuła, jakby jej serce się na krótki moment zatrzymało i równie szybko ruszyło, dwa razy szybciej niż przedtem. Przetwarzała nadal to, co powiedziała do niej przed chwilą uczennica.
— D-dziękuję — wymamrotała szybko, wciąż próbując ułożyć sobie w głowie co się stało zaledwie chwilę temu. Wilcza Łapa uśmiechnęła się nieznacznie, choć więcej z wyrazu jej pyska nie potrafiła wyczytać (nie żeby kiedykolwiek była w tym dobra, właściwie była całkiem koszmarna) nic więcej.
— Nie ma sprawy — odparła, po czym wszyscy zaczęli się zbierać, by dokończyć patrol. Wojowniczka nadal jednak myślała. Dlaczego prawie nieznana jej nowa członkini klanu nie chciała, by coś się jej stało? Zamordowała z zimną krwią jakby nigdy nic? Nie rozumiała tego. Nie potrafiła. Powtarzała jej słowa w głowie tak długo, że przestawały mieć sens i zaczynały brzmieć jak niezrozumiały bełkot. Parę razy może skinęły sobie na powitanie, ktoś wymruczał pod nosem jakieś "hej", gdy jedna przechodziła obok, być może na jakimś polowaniu powiedziała jej, na jakiej gałęzi siedzi wiewiórka... Ale ratować? "Nie chciałam, żeby zaatakował ciebie"? Co to miało znaczyć?!
Bum! Chryzantemowa Krew tak intensywnie myślała, że nawet nie zauważyła, gdy uderzyła głową w drzewo. Natychmiast wszyscy zwrócili się w jej stronę, gdy syczała cicho z gorącego bólu. Stresowało ją, że wszyscy na nią patrzą w takim głupim momencie.
— P-przepra... szam, coś m-mam zawroty w głowie... — wymamrotała, trąc łapą miejsce, które parę uderzeń serca temu zmierzyło się z twardą, sosnową korą.
— Może powinnaś iść do medyka? Wyglądasz, jakby Kunia Norka powinna cię zobaczyć. — Lwia Grzywa patrzył na szarą lekko podejrzliwym, ale też zmartwionym wzrokiem.
— Nie, zaraz mi przejdzie — zapewniła go Chryzantema, wstając i idąc w stronę obozu, tam, gdzie zmierzali już wcześniej. Wszyscy wzruszyli ramionami i poszli za nią. Już ani jedno drzewo nie stało się jej wrogiem.
***
Wpatrywała się beznamiętnie w mętną wodę. Wiatr powiewał miejscami mocniej, sprawiając, że kotka zaczynała drżeć na całym ciele, opatulając się jedynie cienkim ogonem. Pora nagich drzew skończyła się, lecz to nie znaczyło, że momentalnie odszedł mróz i śnieg.
Zdawała sobie sprawę, że od śmierci Mrocznej Gwiazdy minęły księżyce, pogodził się z tym kult, pogodziła się Bielik, Chłód, Wrona... Jednak rozpacz w jej sercu zdawała się być dla niej taka sama, jak w pierwszych dniach, gdy zabrakło jej ojca. Życie w Klanie Wilka toczyło się dalej i niebieska nie potrafiła zrozumieć albo jak wszyscy tak szybko się pozbierali, albo jak ona nie potrafiła tego zrobić. Czuła, że jej serce zostało złamane na tysiące małych kawałków i nikt nie potrafił wyleczyć tej rany. Już przestała płakać. Jej oczy były już puste, a mroźny wiatr gryzł w nie, sprawiając dodatkowy ból. Chryzantema miała wrażenie, że zaraz ślepia zajdą jej szronem. Klan Wilka nie trzymał się w tą porę nagich drzew najlepiej, a nawet po tym jak minęła jeszcze potrzeba było czasu, by się z tego całkiem wylizał. Czuła głód i tym samym wyczerpanie, ale szczerze to, w jakim stanie było jej ciało na ten moment było jedną z mniej ważnych rzeczy. Położyła się. Czuła się tak zmęczona, przytłoczona i samotna, że mogłaby zamknąć oczy i już nigdy się nie obudzić.
Szelest ją zaalarmował. Podniosła głowę zanim jeszcze zdążyła na powrót zatopić się w smutkach. Kto to? Nieczęsto koty zapuszczały się po same granice ich nowego terytorium, w obawie przed nieznanym niebezpieczeństwem i samotnikami. Chryzantemowej Krwi było wszystko jedno, była tu sama i czuła się tam bezpiecznie. O wiele bardziej wolała zostać pochlastana przez włóczęgę niż ujrzana słaba i zapłakana. Mroczna Gwiazda byłby zawiedziony, gdyby ją teraz zobaczył... ugh... Po raz kolejny usłyszała kogoś przemierzającego trawy. Nawet jeśli próbował poruszać się bezszelestnie widocznie na mokrej ziemi i resztkach śniegu nie było to takie proste. Wstała, jeżąc przybrudzone błotem i kurzem futro na grzbiecie. Przegoni tego samotnika i przyniesie jego ogon ze sobą do obozu jako trofeum — próbowała się przekonać, by dodać sobie otuchy. Wiedziała jednak, że szanse są raczej marne. Czuła się słabo na łapach stojąc, co dopiero walcząc... Zawsze musiała być wstydem. Może lepiej, że Mroczna Gwiazda tego nie zobaczy.
Nie potrafiła między drzewami dojrzeć tego, kto stawiał nieostrożne kroki. Wiedziała jednak dobrze, że się zbliżał i to zdecydowanie ona była jego ofiarą. Obracała się w stronę każdego dźwięku, jaki doszedł do jej uszu. Uderzała palcami o ziemię, czując strach w klatce piersiowej. Nie była w stanie przewidzieć, kiedy uderzy. Ukrywał się między drzewami. Otaczał, jak ofiarę.
— Przekroczyłaś granicę terenów Klanu Wilka. Tu samotnicy nie są mile widziani. — Zimny głos rozległ się zza jej pleców i zanim Chryzantema zdążyła się odwrócić, wyskoczyła na nią czarna kula, która bez problemu przybiła ją do ziemi. Odwróciła pysk w jej stronę i zamarła, podobnie jak druga, czarna kocica.
— Wilcza Tajga? — wydukała, zaskoczona. Mistrzyni czym prędzej zeszła z wojowniczki, widocznie skonfundowana.
— Chryzantemowa Krwi, co ty tu robisz? — zapytała, stojąc obok. — Nie rozpoznałam cię.
Niebieska spojrzała po sobie. Faktycznie pobrudzona sierść, starty zapach i tajemnicze zniknięcie wcześniej na długie godziny sprawiały, że mogła wyglądać na samotnika. Kotka odwróciła wzrok ze wstydem, że zapuściła się tak, że kotka uznała ją za zapchlonego włóczęgę.
— P-próbowałam polować, za...zapuściłam się z-za daleko — jąkała się, unikając przenikliwego spojrzenia, które czuła, że prześwietla ją z góry na dół. Ocenia ją. Myśli o tym, jak okropnym wojownikiem jest. Jaką hańbą dla Klanu Wilka. Oczy jej się zaszkliły, więc tylko bardziej odchyliła w tył głowę. Nie obchodziło ją już, że pomyśli, że jest dziwna. Nie mogła zobaczyć płaczu.
— Czy wszystko jest w porządku? — spytała Tajga, z perspektywy Chryzantemowej Krwi o zamglonych przez łzy oczach, łypiąc na nią okiem. Zadrżała. Nie mogła się przecież przyznać. Była taka głupia! Och, na Klan Gwiazdy...
— Tak. — Drżący, charakterystyczny dla niczego innego jak płaczu głos natychmiast zdradzał, że nic nie było w porządku. Maska, którą starała się założyć była zrobiona ze szkła.
<Wilcza Tajgo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz