— Myślisz, że przeżył? — zapytała niepewnie czarna, usiłując odnaleźć wzrokiem płomienne futro wojownika.
— Nie sądzę i szczerze mówiąc, mam to głęboko w nosie — westchnęła pospiesznie, jak najszybciej chcąc pobiec w nieznane strony. Widząc jednak, że nie udało jej się przekonać calico, zniecierpliwiona dodała. — Och, Konopio daj spokój! Nie widzisz, co właśnie się stało? — zanim siostra zdążyła odpowiedzieć, podekscytowana tortie wykrzyknęła. — Możemy robić, co chcemy! Możemy nawet uciec na terytorium innych klanów!
— Klanu Klifu też? — miauknęła z nadzieją w głosie calico, kierując się za siostrą, która już czmychnęła w upragnioną stronę. Pierwsze kroki stawiała nieco niepewnie, jednak fascynacja historią Pszczółki i Leśnej przezwyciężyła obawę o życie wojownika.
— Oczywiście, że tak — odparła w końcu tortie, grubiutkimi łapkami przeskakując nad niewielkimi kamyczkami, by nie wywinąć orła. Nie chciała wyjść przed siostrą na jakiegoś palanta, zaraz po zaproponowaniu wyprawy w nieznane.
— W takim razie gdzie on jest? — dopytywała radośnie zielonooka, według Ostróżki za bardzo popadając w marzenia o poznaniu jakiegoś kochasia. Dla liliowej miłość była sprawą nieważną i niewartą aż tak wielkiej uwagi jak na przykład wycieczki! Nowe, pachnące świeżością obszary, nigdy dotąd nieznane koty albo magiczne portale do szyszkowego świata - to dopiero była zabawa.
Nagle jakieś poruszenie w krzakach obok przykuło jej uwagę i kotka natychmiastowo się zatrzymała, by następnie z uwagą wyszukiwać najmniejszych oznak ruchu.
— Odpowiesz mi wreszcie czy nie? — parsknęła trochę obrażona Konopia, gdy dogoniła pędzącą wcześniej siostrę, która obecnie zastygła w bezruchu. Zmarszczyła nosek, nie za bardzo wiedząc, co się stało, jednak wszelkie wątpliwości rozwiało nagłe pojawienie się "zmarłego" wojownika tuż przed nimi.
— Wracać... do... obozu! — ryknął rozjuszony, a krople lodowatej wody skapywały z niego z każdym oddechem. Ruda kita kołysała się na boki niczym niebezpieczna, jadowita żmija, a zmoczone pazury jeszcze mocniej odbijały blask słońca. Zielonymi ślipiami groźnie wpatrywał się w córki, które po chwili z krzykami rzuciły się do ucieczki.
— To by okropny pomysł! — fuknęła do liliowej Konopia, jednak tortie skomentowała to jedynie przewróceniem oczu. Czy ona naprawdę zamierza jej teraz truć o coś takiego? Musiały się gdzieś i schować i to w tym momencie, bo inaczej ryzykują zjedzeniem przez wściekłego wojownika, który siedzi im na ogonach.
— Skręcaj za ten kamień — poleciła stanowczo zielonookiej, po czym sama skryła się za ogromnym kamulcem, rzucającym równie wielki cień na zalesioną polankę. Gdy obu koteczkom udało się skoczyć i wturlać do jakiegoś starego, pustego konara, Ostróżka postanowiła ostrożnie rozejrzeć się dookoła. Wychyliła nieznacznie ciemny nosek na zewnątrz i niemal nie zeszła na zawał, zauważając zmierzający w ich stronę patrol. Zrozpaczona Bazylia darła się, idąc na przedzie grupki, w której skład wchodziła też Perła, Bursztyn oraz Muszelka.
— Konopio — odwróciła przerażony pyszczek w stronę wiercącej się siostry. — Mamy problem.
<Konopio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz