— Przebaczone — wymruczała radośnie, powracając myślami do obecnej sytuacji. Gdy zimny wiatr zaatakował jej kruchą sylwetkę, mocniej przywarła do gęstego futra partnera, nie mając zamiaru nigdy wypuścić go z własnego uścisku.
***
Nieświadomie skierowała swe kroki w stronę żłobka, chcąc odwiedzić Borówkowy Nos i kociaki. Nie mogła uwierzyć, że jej ukochana przyjaciółka doczekała się potomstwa! Trzy małe kuleczki wierciły się u jej czarno-białego boku od rana do nocy, wydając z siebie przeurocze piski i miauknięcia. Wiedziała, że ich ojcem był zmarły Żurawinowe Bagno, wujek Żywicznej Mordki, który stracił życie tuż przed narodzinami kociąt, jednak Borówka nie załamała się po nagłej tragedii. Zamiast głębokiej rozpaczy czy żalu, kocica zdawała się przelewać całą swoją miłość na najmłodsze pokolenie klifiaków, na okrągło mrucząc opowieści o wspaniałości ich ojca.
— Cześć, Berberys — wymruczała na powitanie karmicielka, posyłając zastępczyni swój ciepły uśmiech. Calico podeszła, by usiąść niedaleko legowiska Macierzanki i również na jej pyszczek wkroczył wesoły wyraz.
— Jak się czujesz? — zapytała z troską w głosie szylkretka, zauważając zmęczenie w ślipiach bicolorki, która jedynie owinęła kitą chrapiące kociaki.
— Nie można przy nich zmrużyć oka, bo zaraz roznieśliby cały żłobek — westchnęła ciężko, ponownie przenosząc wzrok na trójkolorową wojowniczkę. Krótkowłosa nieco się spięła, widząc tajemniczy błysk w niebieskich oczach przyjaciółki, która z uśmieszkiem na nią spoglądała.
— Co się stało? — miauknęła zaniepokojona, również spuszczając wzrok na swoje ciało. Wszystkie łapy były na swoim miejscu, gęste futro, co prawda poprzecinane w paru miejscach bliznami, nie wyróżniało się niczym specjalnym, tak samo jak łaciaty ogon. — Borówko, o co ci chodzi? — dodała zestresowana dziwnym zachowaniem przyjaciółki, która jedynie uniosła brwi.
— Jak mogłaś jeszcze mi o tym nie powiedzieć? — żachnęła się udawanie, wlepiając w nią pełne radosnych iskierek ślipia. — Przecież to wspaniała nowina!
— Zaraz, powoli — rozkazała zdezorientowana córka Gronostajowego Kroku, kręcąc ze zrezygnowaniem łbem. — Jaka znowu nowina? Jesteś pewna, że zmęczenie nie odbiera ci powoli zdrowego rozsądku? — zaśmiała się ciepło, chcąc jakoś pozbyć się nieprzyjemnego uczucia spowodowanego podejrzeniami królowej.
— No taka, że spodziewasz się kociąt głuptasie — odparła w końcu z rozczuleniem starsza, powodując u calico cichy okrzyk pełen zaskoczenia. — Nawet nie udawaj, że nie widzisz, jak zaokrąglił ci się brzuszek przez ostatni księżyc! — kontynuowała dalej, jednak szylkreta dawno przestała jej słuchać.
Od momentu, w którym z czarno-białego pyska padło słowo "kocięta'', Berberysowa Bryza nie wierzyła własnym uszom. Jak to? Co to w ogóle za niedorzeczne teorie? Przecież jest zastępczynią! Skąd w głowie Borówkowego Nosa narodził się taki pomysł? To nie tak, że żółtooka nie chciała takich własnych, małych kuleczek, ale nie była jeszcze gotowa. Miała na głowie wystarczająco dużo obowiązków jako zastępca klanu i nawet wolała nie myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć w razie wylądowania w kociarni. Czując, jak łzy zbierają się w jej ślipiach, pokręciła z niedowierzaniem łbem. Prędko przeprosiła trajkotającą królową i opuściła żłobek, wlepiając pełne obawy oczęta w faktycznie nieco nabrzmiały brzuch.
— Nie nie nie, to nie może być prawda, nie teraz — mruknęła sama do siebie, usiłując przywrócić do normy przyspieszony oddech. Chociaż nigdy o tym nie myślała, słowa przyjaciółki mocno nią wstrząsnęły, pomimo, że nie wierzyła w te brednie. Przebierała łapami w zimnym śniegu, nie mając siły ruszyć się przez dziwne uczucie ogarniające jej serce i uniosła mordkę dopiero wtedy, gdy usłyszała dobrze znany głos.
— B-berberys? C-co s-się s-stało? — wyjąkał zaniepokojony Żywica, przesuwając ogonem po jej rozdygotanym boku. Spojrzała prosto w jego cudowne, pomarańczowe ślipia, próbując odnaleźć upragniony spokój. — W-wyglądasz, j-jakbyś m-miała za-zaraz się prze-przewrócić — dodał zmartwiony, przysuwając się delikatnie w stronę partnerki. Trójkolorowa zaczynała wyczuwać niepokój, który dopadł pręgowanego.
— J-ja — zaczęła, lecz szybko zamilkła, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Nie miała pojęcia, jak mogłaby powiedzieć kocurowi o dręczących ją myślach.
— M-może i-idź d-do m-medyka — zaproponował drżącym głosem, dziwiąc się na nieobecnym spojrzeniem kocicy, która ospale skinęła głową i niczym w transie podążyła do legowiska pełnego ziół.
***
Musiało minąć kilka wschodów słońca, zanim calico dopuściła do siebie słowa Sokolego Skrzydła. Wiedziała, że medyk nie miał wątpliwości co do swojej diagnozy, jednak... W jej brzuchu znajdowały się kocięta. Prawdziwe, żyjące maleńkie kocięta, które zamierzały w przyszłości wesoło tuptać wokół niej w kociarni. Gdy tylko usłyszała, jak niebieski kocur potwierdza przypuszczenia Borówkowego Nosa, wszystkie emocje momentalnie ją opuściły, dając miejsce zwykłemu zdezorientowaniu.
Spodziewała się własnych potomków i ogromnie się z tego cieszyła, jednak strach przed nieplanowanym macierzyństwem spędzał jej sen z powiek każdej nocy. Nie mogła uwierzyć, że ona i Żywiczna Mordka zostaną rodzicami i przez pewien czas w ogóle zapomniała o konieczności poinformowania go o tym. Kręciła się od rana do wieczora po terenach Klanu Klifu, starając się poukładać sobie wszystko w głowie, przez co nieco zaniedbała kontakt z innymi kotami. Mimo to wiedziała, że zanim komukolwiek o tym powie, będzie musiała sama całkowicie oswoić się z tym faktem.
Wracając z kolejnego wieczornego patrolu, doczłapała resztką sił do wygodnego posłania w legowisku wojowników i zdyszana opadła na świeżo wymieniony mech. Wyprostowała obolałe łapy, by rozluźnić spięte mięśnie, a następnie oczekiwała momentu, w którym liliowa mordka partnera pojawi się u wejścia. Nie musiała czekać długo; szczupła sylwetka kocura po jakimś czasie pojawiła się na posłaniu obok, a niepewne mruknięcie dotarło do niej natychmiastowo.
— C-co t-tam? — zaczął cicho, wiercąc się i kręcąc, by zająć wygodną pozycje. Po zwinięciu się w kłębek, uniósł łeb w stronę siedzącej sztywno calico i uniósł w oczekiwaniu brwi.
— Żywiczna Mordko — zaczęła poważnie, po raz pierwszy od dawna zwracając się do niego pełnym imieniem, jednak na sam dźwięk hardości w swoim głosie, porzuciła cały ten pomysł z przesadną wzniosłością tej chwili. — J-ja... — wyjąkała, a jej oddech znacznie przyspieszył. — T-t-ty... — żółte ślipia niebezpiecznie zalśniły gromadzącymi się w nich łzami. — M-my zostaniemy rodzicami — oznajmiła w końcu, patrząc zszokowanemu partnerowi prosto w oczy.
<Żywico? Nie zejdź na zawał>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz