Powiedzieć, że następny ranek przebiegł niespodziewanie byłoby niedopowiedzeniem wielkości niedźwiedzia.
– Chodź, Gloniku, idziemy razem na polowanie – nie były słowami, których młody kocurek spodziewał się usłyszeć w tym życiu.
– Naprawdę?! – momentalnie podniósł się z posłania, podskakując w podekscytowaniu.
– Naprawdę. Zbieraj się szybko, zanim nie zmienię zdania – Łania uśmiechnęła się do niego. Specyficznie, jakby emocje w jej sercu mieszały się w rytmie jego uderzeń, jednak Glonik dostał takiego zastrzyku dopaminy, że nie potrafił zwracać uwagi na niuanse w wyrazie pyska kotki. Zatrzymał się zaraz w połowie kroku, prawie tracąc równowagę.
– A Rybka? Też może iść?
– Nie, Rybka zostanie. To będzie nasza wyprawa. Mamy z synem – miauknęła szylkreta, wychodząc z legowiska. Glonik ściągnął smutno brwi, zerkając na śpiącą za nim siostrzyczkę. Lekko, na paluszkach, by jej nie obudzić, podkradł się i przejechał czule językiem po jej czole.
– Przepraszam Rybko, że nie możesz iść. Przykro mi. Ale nie smuć się! Powiem mamie, żebyśmy wrócili szybciej niż ona zazwyczaj – obiecywał, położywszy swój łepek na jej główce. – Powiem jej, że nóżki mnie bolą i że musimy wracać – zachichotał, opowiadając swój sprytny plan.
Rybka zdawała się uśmiechnąć blado przez sen. Nie wiedział, czy to dlatego, że rzeczywiście go słyszała, czy dlatego, że akurat przyśniło jej się coś miłego. Uśmiech ten jednak rozjaśnił i jego pyszczek, gdy przysunął się bardziej do szylkretowego ciałka.
– Jak już wrócę to wszystko Ci opowiem. O zającach, myszach i jaszczurkach. A może nawet o strasznych mewach! Więc… więc poczekaj na mnie, dobrze? Niedługo wrócę znowu Cię przytulić – wymruczał, by zaraz ostatni raz uścisnąć ciepło siostrzyczkę, ostatni raz polizać jej szylkretowe czółko i wymaszerował śladami matki.
Gdy pierwszy raz wyłonił się z norki, zdziwiło go, jak mocno tutaj wiał wiatr. Zachybotało prawie całym jego ciałkiem, gdy powietrze chwyciło go w swoje porywiste objęcia. Powiew przyniósł za sobą różne zapachy, przeważnie traw i liści, a także parę dmuchawcowych spadochronów, które spoczęły na rdzawym karku.
– Chodź Gloniku. Pokażę Ci, gdzie zwykle poluję – chociaż Łania wymówiła jego imię, to samo zdanie zdawała się rzucać w przestrzeń, a nie w jego stronę. Glonik mimo zachwytu słońcem, które teraz delikatnie głaskało jego grzbiet, przekrzywił zaniepokojony łebek. Mama była na niego zła? Za to, że tyle się ociągał? Chciał się tylko pożeganąć porządnie z Rybką. Nigdy wcześniej nie zostawiał jej samej, zawsze byli razem. W jego niewielkiej główce tworzyli jedność, więc to chyba normalne, że potrzebował chwili, żeby zapewnić ją, że wróci?
– Mamusiu?
– Cicho – przerwała mu zaraz z sykiem. – Posłuchaj jak ptaki śpiewają. Jak wiatr im gra na złotym zbożu. Glonik usłuchał polecenia i nastawił uszu, zaraz zapominając, o co chciał zapytać. Ptaki rzeczywiście kwiliły chórem, przelatując raz po raz nad ich głowami. Czasami słyszał ich rytmiczny trzepot skrzydeł, jak obniżały się w locie by złapać wypłoszone z traw owady. Z każdym krokiem Glonik chłonął coraz więcej świata zewnętrznego, który tak bardzo różnił się od niewielkiej wnęki w ziemi. Wszystko tu było jasne, wszystko pachniało świeżością. Mimo jaśniejącego na niebie krągu, wciąż między trawami mógł dostrzec gdzieniegdzie krople rosy. Ich błyski raz po raz kradły wzrok Glonika. Kocurek dreptał pomiędzy zaroślami ostrożnie, wciąż co jakiś czas upewniając się, że kita Łani jest w zasięgu wzroku. Marsz nie dłużył mu się wcale dzięki świerszczom, które zaskakiwały zabawnie z jego drogi, by zniknąć gdzieś w nieprzebytej zieleni. Szybko stracił poczucie czasu. Odurzony zachwytem wrócił do siebie dopiero, jak uderzył w tylną łapkę szylkrety, która spojrzała na niego z politowaniem.
– Teraz zamknij oczy. Nie chcesz przecież znać wszystkich sekretów już na pierwszej wyprawie, prawda? – zamruczała, chwytając kociaka za luźną skórę na karku. Z głośnym wydechem powietrza podniosła młodego, po czym znów zaczęła iść. Glonik tylko czuł, jak delikatnie kiwa się na boki, a zapach zdawał się coraz bardziej zmieniać. Pachniał specyficznie, słono. Niepodobnie do tego, jak pachniała ich norka. Jak daleko mama wychodziła polować? Nic dziwnego, że tyle czasu zajmowały jej wypady! Może następnym razem poradzi jej, żeby wybierała jednak krótsze ścieżki.
– Daleko jeszcze? – miauknął zniecierpliwiony Glonik, ziewając szeroko. Powolne kołysanie zaczęło go w końcu usypiać, a przecież miał zaraz wracać do Rybki! Ostatnimi resztkami przytomności próbował powstrzymać się od kolejnego ziewnięcia, jednak i tak wydarło mu się ono z pyszczka. Nie mógł jeszcze iść spać… nie teraz… za… chwilkę…
***
Obudził się, opatulony przez źdźbła pszenicy. Wiatr poganiał nad nim chmury, które powoli się zbierały na nieboskłonie. Rudzielec, mimo wyjątkowo wygodnego posłania i przyjemnego zapachu łaskoczącego go w nozdrza, szybko rozciągnął się i rozdziawił pyszczek w ziewnięciu. Prędko przetarł oczy i z przyzwyczajenia wymamrotał szybkie, zaspane “dzień dobry”. Jednak nie dostał odpowiedzi od żadnej znajomej istoty. Nawet poruszenia się siostrzyczki obok. Jedynie cykanie świerszczy nad uchem i czyjeś kroki, które nagle ustały.
– No… no dzień dobry robaczku – usłyszał obcy, jednak przyjazny głos za sobą. Glonik zaraz się odwrócił i wytrzeszczył oczy. Nie widział jeszcze innego kota niż mama czy Rybka. Nieznajomy najwidoczniej też nie, sądząc po jego wypowiedzi.
– Nie jestem robaczkiem… – mruknął rudzielec, nadymając policzki. – Jestem Glonik.
Przybysz nie wyglądał wrogo ani strasznie, jak zbóje z betonowego świata o którym opowiadała mama. Miał ładne, żółte ślepia, które delikatnie skrzyły się w promieniach słońca i gęste futro, na pierwszy rzut oka w lepszym stanie niż te u Łani. I był wysoki. Glonikowi wydawało się, że gdyby chciał, to uszami sięgnąłby nieba.
– Dobrze. To co taki Glonik tu robi? I to sam, jak mniemam? – kocur delikatnie rozejrzał się naokoło, co kociak również uczynił. Rzeczywiście, nie widział nigdzie w pobliżu znajomego szylkretowego futerka. Zawęszył w powietrzu, szukając ukochanego zapachu - nic. Normalnie byłby przerażony, jednak miły uśmiech na pyszczku czekoladowego delikatnie koił jego nerwy. Mama na pewno po niego szybko wróci. Szczególnie gdy jego nowy kolega był tak wysoki. Pewnie zajęła się polowaniem i na chwilę zgubiła drogę, ale teraz na pewno ich dostrzeże.
– Czekam na mamę. Poszliśmy razem polować. Miałem szybko wracać do Rybki, żeby nie było jej smutno, ale… chyba jednak trochę nam zeszło… – odpowiedział, próbując zorientować się, jaka jest pora dnia. - Och, i Rybka to moja siostra, nie jedzonko. Ani zwierzątko. Tak dla uściślenia – dodał szybko, zerkając na nieznajomego. – A… Pan? Kim jest? Pan też ma jakieś imię jak ja, Rybka albo mama? – zagaił, przekrzywiając rudą łepetynę. Nie będzie przecież rozmawiał z nieznajomym za długo, a jak już się poznają, to nie będzie problemu. Może mama będzie chciała go bliżej poznać? Ostatnio bywa smutna, więc więcej towarzystwa jej się przyda. Ba, miał wrażenie, że im wszystkim brakowało kogoś nowego, żeby dotrzymywał im towarzystwa w norce. Tylko… Glonik jeszcze raz zmierzył kocura wzrokiem bardzo widocznym gestem, od łapek aż po czubek głowy - czy on się w ogóle zmieści do ich domku?
– Hm… – wydał z siebie zaraz cichy pomruk, nie dając kocurowi odpowiedzieć na poprzednie pytanie. – Jest Pan dość… gibki? Albo… o, kompaktowy? Umie się Pan składać jak żółwiki? – Glonik zamrugał parę razy ślepiami, tym razem w stanie gotowości na odpowiedzi.
< Misiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz