Nie spodziewała się, że już na samym wejściu do legowiska medyków zostanie “zaatakowana” przez Makowe Pole, która wygłaszała niestworzone rzeczy na temat jednego z jej kociąt. Wiedziała, że starsza kotka od momentu, gdy pierwszy raz miała okazję zobaczyć na własne oczy jej syna nie pałała do niego miłością, jednak nie sądziła, że kocica będzie go oskarżać o próbę morderstwa.
— Co ty wygadujesz?! — syknęła poirytowana, że też Makowe Pole miała czelność wygadywać takie bzdury na temat Krakwiej Łapy przy innych kotach znajdujących się w legowisku medyka — Mój syn wie, że nie powinien się do ciebie zbliżać i nie w głowie mu usiłowanie zabicia starszej kotki. Może twój stan to sprawka innego kocura, któremu się naraziłaś… albo kara od Klanu Gwiazdy?
— Ja dobrze już wiem czyja to wina! Nie mieszaj w to Klan Gwiazdy. Nie potrafię uwierzyć, że ty dalej jesteś nim tak zaślepiona! Powinnaś już dawno zrobić z tym czymś porządek! Dzisiaj ja, jutro Pszczółka i kto jeszcze? — prychnęła zła.
— Czy ty słyszysz co mówisz? Od kilku kwadr całe dnie spędza w moim towarzystwie na treningach, a po nich pomagał w poszukiwaniach Niesfornej Łapy i Rusałkowej Łapy. Kiedy miał niby znaleźć czas na to o co go oskarżasz! — Ukazała kły. — Może jeszcze powiedz, że to jego wina, że zaginęły…
— Ekhm. Chciałabym przypomnieć, że znajdujecie się w legowisku medyka. Nie jesteście tu same. — Wtrąciła się spokojnym głosem Strzyżykowy Promyk, przyglądając się kotkom.
Makowe Pole prychnęła.
— Niech wiedzą jakiego ma syna! Żeby się do tego czegoś przyznawać! Wstyd! — nie dodała nic więcej, odwracając dumnie łeb.
Rozmowa z Makowym Polem była jak rozmowa ze ścianą, czy też lepszym stwierdzeniem byłoby z odbiciem w wodzie. Czarna nie była w stanie przemówić jej do rozumu. Dziwiła się ciotce Sroczej Gwieździe, że też czarno-biała tolerowała zachowanie srebrzystej wojowniczki. W końcu kocica była chodzącym zagrożeniem nie tyle co dla wszystkich kocurów, ale przede wszystkim dla członka rodziny liderki.
***
Krakwie Skrzydło nie wrócił z patrolu granicznego, mimo że reszta jego członków od jakiegoś czasu spędzała czas na odpoczynku w legowisku wojowników. Pchli Nos, jeden z kotów, który towarzyszył niebieskiemu na patrolu z tego co się dowiedziała, zajęty był pielęgnacją swej białej sierści, a na pytania zmartwionej wojowniczki tylko wzruszył ramionami.
— Nie jest już kociakiem, jest przecież wojownikiem, Kawcze Serce. — W rozmowę wtrąciła się Borsuczy Język, łypiąc na czarną kocicę. W jej oczach dało się dostrzec iskierki rozbawienia z powodu zachowania młodszej. — Nie powinnaś się tak martwić. Na pewno zaraz wróci. Może postanowił po drodze zapolować, albo… spotkać się potajemnie z ukochanym z innego klanu? Sama powinnaś to zrozumieć.
Łatwo jej było mówić. W przeciwieństwie do Krakwiego Skrzydła, ona była kotką i nikt jej nie nienawidził, a przynajmniej otwarcie tego nikt nie okazywał. A widząc o co tak niedawno oskarżyła jej syna Makowe Pole, wolała mieć pewność co takiego niebieski kocur wyrabia, aby w razie czego po prostu go obronić przed kolejną falą oskarżeń z jej strony. To była dla jego dobra. W końcu może i był wojownikiem, jednak wiedziała, że jego siostry będące jeszcze uczennicami prześcigały go niemalże ze wszystkim, a poza tym zdawała sobie sprawę z tego, że był jeszcze o wiele słabszy od szylkretek.
— Tak. Pewnie postanowił zapolować dla królowych — miauknęła w odpowiedzi kotka. Mogła to być prawda, w końcu Krakwie Skrzydło od narodzin Cytrusa odwiedzał częściej kociarnie, aby móc przywitać kolejnego członka ich rodziny - małego kocurka będącego małą kopią Mglistego Spojrzenia. Być może wziął sobie za cel obronę tego szkraba przed kotami pokoju Makowego Pola.
Sama Kawcze Serce często zaglądała do żłobka. Czuła się jednak nieco dziwnie, gdy odwiedzała swojego tak właściwie jakby nie patrzeć kuzyna, który leżał wtulony w bok niewiadomej karmicielki. A to wszystko przez sporą różnicę księżyców. Wątpiła, że z przyszłym wojownikiem będzie miała relację taką jaką udało jej się zbudować z córkami Sroczej Gwiazdy. Prędzej dogada się z jej dziećmi, a ona będzie dla niego pewnie ciocią.
Była samotniczka miała rację - Krakwie Skrzydło skrzydło faktycznie zdecydował się zapolować dla Mglistego Spojrzenia, ale i również dla Kotewkowgo Powiewu. Udało jej się złapać kocurka, gdy ten właśnie opuszczał kociarnie. Widok rozgniewanej i zmartwionej matki sprawił, że z jego pyska zniknął uśmiech na dosłownie uderzenie serca.
— [...] Nie jest królową i nie musi karmić kociąt, ale głupio przyjść do kociarni i ją tak pominąć, prawda? — Uśmiechnął się do matki ukazując białe ząbki
— Prawda — odparła z ulgą Kawka, ciesząc się, że jej jedyny syn był cały i zdrowy. Borsuczy Język miała rację, niepotrzebnie się zamartwiała. Nachyliła się do syna i czule go polizała po sierści na głowie.
— Mamo… Nie jestem już kociakiem. Jestem wojownikiem.
— Dla mnie zawsze będziesz kociakiem, ty i twoje siostry. — miauknęła, a ton jej głosu z przyjemnego zmienił się na poważniejszy — Następnym razem uprzedź kogoś o tym gdzie idziesz. W szczególności, jak masz zamiar wybrać na na samotną wyprawę, dobrze?
— Dobrze.
***
tw: śmierć, krew, smutno ogólnie
Z gardła Makowego Pola wydobył się charkot, by już moment później kocica wydała z siebie ostatnie tchnienie. Kawcze Serce rozluźniła uścisk szczęki upuszczając ciało wojowniczki do rzeki i cofnęła się do tyłu, by móc po raz ostatni spojrzeć na srebrną kocicę. W tym stanie już nikomu nie zagrażała, przynajmniej za życia. Wciąż znajdowały się przy brzegu, dlatego zbyt słaby nurt nie zdołał zabrać ze sobą ciała starszej.
Pomimo posiadania prawie stu księżyców na karku, Mak udało się zranić siostrzenicę Sroczej Gwiazdy. Nim czarnej udało się ją zabić, Makowe Pole pozbawiła wojowniczki fragmentu lewego ucha wraz z pędzelkiem z czego na dobrą sprawę czarna nie zdawała sobie jeszcze sprawy; wiedziała tylko, że została ranna.
Pokasływanie Krakwiego Skrzydła wyrwało z otępienia wojowniczkę, która brodząc po płyciźnie dopadła do skulonego przy przewróconym drzewie na brzegu syna. Był przemoczony, a jego futro było umazane od błota i krwi wypływającej z ran zadanych przez martwą wojowniczkę.
— Krakwku… — Załkała widząc do jakiego stanu doprowadziła jej syna kocica, która od jego narodzin za nim nie przepadała. Była pewna, że Makowe Pole nie jest taka głupia, aby spróbować skrzywdzić, któreś z jej dzieci, w szczególności Krakwka. Myliła się.
— Nic mi nie jest mamo — wymamrotał zdobywając się na uśmiech, by już po chwili znowu zakasłać
Gdyby nie Bratkowe Futro, której wojownik wyznał gdzie ma zamiar łowić ryby, najprawdopodobniej nie udałoby jej się na czas dotrzeć do syna, aby móc jeszcze widzieć go żywego. Gdyby tak się stało, Makowe Pole kolejny raz starałaby się zatuszować morderstwo do którego się przyczyniła, a Krakwek podzieliłby los Jagodowego Gąszczu. Dokładnie w tym samym miejscu, co srebrny, w ten sam sposób.
— Nie kłam! — wykrzyknęła, starając się opanować targające jej sercem emocje.
Nie musiała być medykiem, aby wiedzieć, że pozostały czas niebieskiego kocurka zbliżał się ku końcowi, a sącząca się krew z sporej rany na jego szyi dobitnie jej o tym przypominała.
Miała ochotę krzyczeć, była wściekła na… na dobrą sprawę na wszystkich.
Na Makowe Pole i te jej gierki, w które uwikłała dużą ilość kotów.
Na Pszczelą Dumę przez fakt, że szylkretka była w stanie pokochać takiego potwora i pomimo przyczynia się do przedwczesnego odejścia Jagodowego Gąszczu, potrafiła się nadal uśmiechać.
Na swojego ojca przez fakt, że gdy tylko przestała mu odpowiadać władza w klanie podwinął ogon i odszedł - bo może nie był idealny, ale gdyby tu był to by nie pozwolił skrzywdzić swojego wnuczka.
Na swoją ciotkę, Sroczą Gwiazdę, za to, że nie wzięła poważnie jej obaw i pozwoliła Makowemu Polu, pomimo krzywd jakie wyrządziła kotom, dalej żyć w Klanie Nocy.
Na Klan Gwiazdy, na wspaniały Klan Gwiazdy, który pomimo swojej wspaniałości pozwolił na zabójstwo niczego niewinnego kota.
A przede wszystkim na siebie, że nie udało jej się go uchronić przed krzywdą.
Zaczęła żałować, że stłumiła pewną myśl, która zrodziła się w jej umyśle parę księżyców temu i nie udała się do ciotki, aby prosić ją żeby Krakwie Skrzydło wraz z Muszelką przeniósł się do Klanu Wilka pod pretekstem bycia strażnikiem księżniczki. Być może by go uratowała przed śmiercią, jednak nie była w stanie zgodzić się koniec końców sama z sobą na taką rozłąkę z jednym ze swoich dzieci. Chociaż, może by mogła. Przynajmniej by żył, lecz czasu nie mogła cofnąć.
Postanowiła stłumić swój gniew, aby spędzić ostatnie chwilę z synem w przyjemny sposób. Nie chciała, aby jej syn się bał śmierci. Już i tak zbyt dużo wycierpiał w ciągu swojego krótkiego życia.
Obeszła kocurka, zajmując miejsce tuż pomiędzy nim, a przewróconym pniu drzewa na płyciźnie. Ostrożnie ułożyła się mokrej ziemi i piasku, pozwalając, aby głowa kocurka opadła na jej ramię. Przez ten cały czas mówiła do niego, ktoś by móc rzec, że tak naprawdę o głupotach, jednak Krakwie Skrzydło uważnie przysłuchiwał się temu co mówi. Mówiła, że go kocha i, że jest z niego dumna - ona oraz Poranny Ferwor i Księżycowy Blask, bo udało mu się zostać wojownikiem jako pierwszemu z rodzeństwa. Chwaliła go za jego postawę, opiekuńczość i dobre serce. Pomimo złości na Gwiezdnych, zdecydowała się porównać jego niebieskie futerko do Srebrzystej Skóry, mówiąc, że to właśnie niebieskie koty są najwyjątkowsze ze wszystkich. A kiedy zdała sobie sprawę, że się powtarza, zaczęła cicho nucić kołysankę, którą śpiewała swoim kociakom oraz kociakom Śnieżnego Wspomnienia, kiedy ci byli mali.
W pewnym momencie poczuła, jak głowa Krakwiego Skrzydła bezwładnie osuwa się po je boku. Jej głos się załamał, a z oczu pociekło jeszcze więcej łez, w chwili, gdy dotarło do niej, że jej syn odszedł.
R.I.P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz