Pierwszym jego celem było zinfiltrowanie domu Jafara. Mogły znajdować się tam poszlaki, które mogłyby mu pomóc ustalić, gdzie też Bastet mogła się skryć. Zapewne nie była głupia, aby kręcić się w pobliżu, ale ostrożności nigdy za wiele. Nie znał zbyt dobrze Czaszki. Wszystko co o niej usłyszał było opowieściami samotników, którzy ją widzieli czy też spotkali. Dlatego też był gotów na wszystko.
Zakradł się w pobliże Gniazda Wyprostowanych, które znajdowało się w bliskim sąsiedztwie jego celu, stąpając powoli i ostrożnie. Wyostrzał swe zmysły, lecz ulice były ciche. Większość żywych istot już dawno spała, niechętnie wyściubiając nos poza ciepłe legowiska na ten mróz. To nieco komplikowało, jak i też ułatwiało mu sprawę. Po pierwsze nie spotka na swojej drodze niedogodności, a po drugie jeśli było cicho, jeden błąd, jeden głośny odgłos mógł spalić jego przykrywkę. Dlatego też trzymał się płotów i wszelkiego rodzaju krzewów, które mogły go zakryć. Jeśli Bastet znajdowała się na okolicznych dachach, mogła łatwo go wypatrzeć. Nie mógł popełnić błędu. Betonowy Świat ich nie wybaczał.
Wspiął się na najbliższy budynek, sąsiadujący z jego celem i schował się w oparach komina, który kopcił dość mocno, sprawdził czy okolica była wolna od ciekawskich spojrzeń. I coś rzuciło mu się w oczy. Czyżby to była jego ofiara?
Kocia sylwetka stała praktycznie w całkowitym bezruchu, wpatrując się w rozpościerający się przed nią dom. Zdawało się, że nawet nie brała pod uwagę tego, że ktoś mógłby zagrozić jej bezpieczeństwu, tu, na dachach. Wtem usłyszała odgłos przypominający nieco stukanie o blaszaną powierzchnię dachu, który ucichł praktycznie tak szybko, jak się pojawił. Obróciła się przez ramię, a brązowe oczy zmrużyły się podejrzliwie. Nie poruszyła się, nie chcąc wydać żadnego niepożądanego odgłosu. Skrzyżowała łapy oparte wyłącznie na palcach, które zgrabnie utrzymywały jej ciało. Zniżyła głowę, a jej nozdrza rozszerzyły się, usiłując wywęszyć coś lub kogoś, co wydało ten dźwięk. Nie wyczuła jednak nic - zapach musiał być bardzo rozmyty, a cały fetor miasta dodatkowo utrudniał wyselekcjonowanie spośród tylu woni tej konkretnej.
— Pokaż się, jeśli tu jesteś — mruknęła, ale ton jej głosu brzmiał, jakby nie do końca wierzyła, że mogło to być coś innego niż jakiś ptak - jakby nie wierzyła, że jakiekolwiek większe nieuskrzydlone stworzenie mogło się tu dostać bez łamania sobie nóg.
Tak... To ona. Bastet. Nie wierzył, że miał takie szczęście, że trafił na nią za pierwszym razem. Dobrze, że tu przysiadł, aby się rozejrzeć, ponieważ miał zamiar zaraz zejść i przeszukać podwórze oraz sam dom, aby znaleźć jakieś poszlaki, które mogłyby mu się przydać. Gdyby to zrobił, ta by go od razu wypatrzyła i zapewne uciekła, a on by nawet o tym nie wiedział.
Nie odpowiedział jej, dalej zachowując milczenie. Mroźny wiatr zawył, lecz cofnął się wraz z nim, by dym wciąż po nim spływał, nie zdradzając jego obecności. Czekał, aż kocica uzna, że jest tu sama. Że nic jej nie grozi.
Nie słysząc żadnego odzewu, Bastet odwróciła się, choć jej ciało było wyraźnie dużo bardziej spięte. Nie zrobiła jednak obchodu wokół dachu budynku, a zamiast tego zbliżyła się do jego krawędzi i skoczyła wprost na drugi, znajdujący się nieco bliżej domu Jafara. Ten był pochyły, więc obchodziła się z nim ostrożnie, bez problemu zachowując równowagę na kolejnych jego fragmentach. Cały czas nie spuszczała z oczu bogatego domu, rejestrując każde drobne poruszenie w jego okolicy. Widać było, że chciała wiedzieć, czy kręciły się tu koty Białozora. I cóż... nie myliła się. Tuż za nią czaił się jeden. Zapewne nie spodziewała się ataku od tyłu, dzięki czemu mógł wykorzystać moment zaskoczenia. Na razie jednak obserwował ją jeszcze chwilę, gdy szła po ostrym wierzchołku dachu. Zauważył, że robiła to tak, jak się spodziewał - krzyżując łapy, robiąc krok za krokiem bez chwili zawahania. Co chwila odwracała się za siebie, ale nie widząc tam nikogo lub niczego podejrzanego, dużo się rozluźniła. Cały czas zerkała w stronę ulicy, jakby nie mogła zdecydować się, czy zaryzykować i dotrzeć do domu dołem, czy szukać przejścia wśród dachów, co również było niebezpieczne, bo wiele z nich dzieliła zbyt duża odległość, by można było między nimi skakać i nie roztrzaskać swojej czaszki o twardą ulicę.
Musiał wymyślić plan. Na pewno nie będzie to proste. Jednakże samotniczka coraz bardziej zbliżała się do domu swojego włodarza. Oceniając dystans, nie mieli do niego daleko. Bastet była ostrożna, odwracała się i lustrowała teren. Dlatego też po cichu zszedł z komina i ześlizgnął się powolutku z dachu na ziemię. Idąc górą na pewno go zauważy, a skąpany w mroku, czołgając się pod żywopłotem miał szansę przeciąć jej drogę. Na dodatek wiatr był po jego stronie, bo niósł się wokół budynków, wyjąc. Zapewne niedługo zacznie się śnieżyca. Mógł ją w niej zgubić, dlatego też nie było czasu do stracenia. Z pamięci odtwarzał kierunek, w którym podążała i gdy uznał, że się z nią zrównał, wdrapał się sprawnie na kolejny budynek, wychylając ledwo oko ponad krawędź. Położył po sobie nawet swe uszy, by nie wystawały i ocenił otoczenie.
Widział ją. Nie zauważył, by go dostrzegła. Wpatrywała się w coś przed sobą. Spłaszczył się jak mógł i zaczął się wolno czołgać w górę dachu. Cicho i spokojnie, tak, aby podejść najbliżej, nim go zauważy. A zauważy to na pewno, dlatego liczył się jego refleks.
Kocica zbyt długo oczekiwała na podjęcie decyzji, dalej trwając na szczycie dachu. Usłyszała jednak szuranie za swoimi plecami i odwróciła się błyskawicznie, a na jej oczach rozbłysło na moment zaskoczenie. Ledwo zdążyła skinąć palcem, a Myszołów rzucił się na nią, i mało brakowało, a nie zrzuciłby jej z krawędzi dachu. Była jednak dobrze wytrenowana, a jej ciało przygotowane na każdą utratę stabilnego gruntu. Odskoczyła z wierzchołka dachu na osuwający się w dół spadek i pozwoliła, by jej tylne łapy zabezpieczyły ją przed zsunięciem się z niego.
— Każdy, kto kiedykolwiek próbował ze mną walczyć, wie, że nie pokona mnie moją własną bronią — splunęła chłodno.
Oho! Jak na Czaszkę przystało. Jej ruchy były niesamowite. Wręcz z podziwem przyglądał się temu z jaką gracją osunęła się i zatrzymała na krawędzi. Mógł się od niej wiele nauczyć. Jednakże miał zadanie, które należało wykonać i nie liczył, że dzisiaj wyjdzie z tego zwycięsko. Wszak to było tylko rozeznanie się w terenie. Nie spodziewał się pojedynku. Musiał jednak spróbować swych sił w starciu, by wiedzieć na czym stoi, by wymyśleć odpowiednią zasadzkę.
— To prawda — odparł wchodząc na szczyt dachu, gdzie miał idealny widok na kocicę. — Osiągnęłaś w tym mistrzostwo, ale... każdy mistrz zapomina o jednym... Upływający czas jest tu wrogiem — Uderzył łapą o podłoże, wyczuwając gdzie znajdowały się luźne dachówki. Strącił je łapą w kierunku Bastet, licząc na to, że jeśli jakaś ją trafi to ta spadnie.
Samotniczka jednak zsunęła się pod ich naporem, ale w odpowiednim momencie odskoczyła, patrząc przez ramię, jak z dźwiękiem łamanej blachy spadają w dół ulicy. Następnie znów wymierzyła wzrok ciemnych oczu w kocura. Parsknęła, jakby chciała przez to powiedzieć: "Taki młodziak będzie mnie pouczać w moim fachu?".
— Nie jestem najmłodsza, ale daleko mi do starczej niedołężności — odpowiedziała cierpko, choć po pozornie beznamiętnej minie widać było, że uderzył w czuły punkt. — Zapominasz, że nie tylko czas jest wrogiem. Na nic młodość, jeśli masz połamane nogi — miauknęła i rzuciła się w przód, odpychając się tylnymi łapami od wysuniętych fragmentów dachówki i ruszając w górę. Gdy stanęła przednimi łapami opierając się na szczycie, a tylnymi na pochyłej części, nie zachwiała się ani razu. Rzuciła się na kocura i oba koty potoczyły się w dół. — A nawet, gdy będę stara i niedołężna... Moja córka poznała wszystkie tajemnice moich umiejętności, których ty nigdy się nie dowiesz. Ja mogę umrzeć, ale moje dziedzictwo - nigdy.
Jego ciało zareagowało instynktownie, tak jak zwykle, gdy leciało na spotkanie z ziemią. Ustawiło się odpowiednio, rozszerzając kończyny tak, by objąć nimi większą powierzchnie i zmniejszyć działanie grawitacji. Zahamował tuż nad krawędzią, szybko przeturlawszy się w bok, zgniatając tym sposobem kotkę, która na nim była, a która puściła go, widząc że zaraz spadnie. Kto chciał w końcu lecieć na spotkanie z ziemią ze swym wrogiem? Ku jednak jej zdziwieniu, rzeczywiście jego dolne kończyny poszybowały w nicość, ale górne mocno się zahaczyły i sprawnie podciągnął się za deszczówkę, pewnie stojąc na wykrzywionej powierzchni. Nie po to tyle trenował mięśnie łap, by te nie wciągnęły całego jego ciężaru z powrotem. Widząc, że kotka znajdowała się blisko krawędzi, szybko ruszył w jej stronę, nawet się nie wahając. Popchnął ją mocno z barku, wbijając pazury w szczeliny dachówek, by przypadkiem nie polecieć wraz z nią. I czekał. Czekał na jej ruch.
[1387 słów]
28%
<Bastet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz