Pójdźka otworzyła oczy. Wciąż lekko uśmiechnięta, spojrzała przed siebie, ze zdziwieniem odkrywając, że nie zna tego miejsca.
Zaraz po umyśle, z uśpienia otrząsnął się lęk.
Niepewna, powoli i ostrożnie podniosła się z ziemi. Jej łapka nagle straciła oparcie. Ledwo utrzymując równowagę, odzyskała pion. Zaskoczona, poszukała wzrokiem śniegu, na którym się poślizgnęła, ale nic takiego nie ujrzała. A jednak, jej poduszka była mokra.
Stała w kałuży krwi.
Widziała, ale jej umysł jeszcze się bronił, nie przyjmując tego, co widziała, jako rzeczywiste. Szeroko rozwartymi ślepiami, w których odbijało się nocne niebo, rozejrzała się. Jej wzrok padł na drzewo, z jakiegoś powodu niezwykle jej bliskie. Wyrastało tuż przed nią, zasłaniając, mniej pełny niż podczas zgromadzenia, księżyc.
Na drzewie wisiała ciemna sylwetka. Zapach złożony z wielu, mieszających się ze sobą woni, wydawał się znajomy, choć nie identyczny z tym, co już kiedyś czuła.
Pracujący na najwyższych obrotach umysł nie mógł już dłużej się bronić. Bańka pękła.
Zewsząd zaatakował ją duszący zapach krwi. Przed sobą, na tym samym drzewie, które parę księżyców temu zmieniło jej życie, wisiał martwy kot. Kocica.
Jej serce próbowało wyrwać się z piersi, ale ona sama nie potrafiła się ruszyć. Strach ścisnął ją za gardło i osadził w miejscu, nie pozwalając nawet odwrócić wzroku.
Krzyczała. Długo i przeraźliwie. Jej łzy mieszały się z krzepnącą krwią, brudząc jej łapy. Zacisnęła powieki, ale obraz, który przed sobą miała, zdążył wypalić się na ich wnętrzu.
Dusząc się oddechem, z całą jasnością zrozumiała to, co umykało jej przez ostatni księżyc.
- To ja.
Zalały ją poszarpane urywki wspomnień mieszkających na dnie jej umysłu, tam, gdzie nie miała wstępu. Zrozumiała. Mały szary ptaszek się nie bał. Był absolutnie szalony.
- Powinnam umrzeć!
Rzuciła się przed siebie, biegnąc na oślep. Zakrwawione łapy ślizgały się na zroszonej rosą trawie, ale nie zwracała na to uwagi. Zatrzymała się tylko na moment, żeby zwymiotować.
Dzierzba i jej nabita na gałąź ofiara. To ona. To ona była temu wszystkiemu winna, to ona zabijała, to przez nią krew, wszędzie krew, łapy, zmęczenie, ból. Jej wina! Jej!
Ona. Ja. Ja. Ona. Ona? Czy ja?
Kim ja jestem?
Krew. Tylko tego była pewna. Krew, krew plamiąca jej futro, krew na jej języku, krew na zębach i łapach.
Upadła, uderzając pyskiem o ziemię. Płakała. Płakała, ścigana przez obrazy, które wyrzuciła już z pamięci, a które wróciły, żeby ją prześladować. Płakała, bo się bała. Bała się tego, co w niej wyrosło. Bała się, że właśnie tamto mogło być Pójdźką. Bała się, że jest Dzierzbą.
Płakała, dopóki nie straciła świadomości.
O ty kurwa :o
OdpowiedzUsuń