— Ma-malinku? — buras widział cień niepewności w jego błękitnych ślipia, które jednak nawet podczas choroby lśniły radością z życia. — Rozchmurz się. Nic się nie stało — zdążył miauknąć tuż przed głośnym kichnięciem, skutkującym gwałtownym podskokiem schorowanego. Nieco oszołomiony pręgus lekko otrząsnął łebek i z mruknięciem wtulił się w okropne, szare futerko Malinka. — Co ja... a...nic mi nie będzie — uśmiechnął się ciepło, delikatnie szturchając brata łapką. — Powiedz może... Jak tam twój trening? Wszystko w porządku? Wujek już się na ciebie nie złości za tą rybę?
Rybę.
Cholerną rybę.
Na samo wspomnienie tamtego dnia, ciałem Malinowej Łapy wstrząsały dreszcze i odruchy wymiotne. Nadal nie mógł zrozumieć, jakim cudem dorosły wojownik potrafił zafundować mu taką traumę za kociaka? Ale potem uświadamiał sobie, że chodziło o Aroniowy Podmuch i wszelkie wątpliwości przemijały z chłodnym wiatrem.
— Ja... — zaczął strachliwie, z trudem powstrzymując słowa cisnące się na język. Nie mógł powiedzieć bratu, że z każdym dniem jest coraz gorzej! W końcu kocur właśnie wylądował u medyczki z powodu nieprzyjemnego wypadku na morzu śniegu, co już powstrzymywało syna Kaczki od dokładania mu zmartwień. Poza tym fakt, że Jesionowa Łapa nadal uważa wujka za jednego z najlepszych wojowników w lesie skutecznie trzymał z daleka chęci Malinka; nie chciał zaburzać tego obrazu prawdziwym obliczem bicolora.
— Może... spróbuj... nie wiem — westchnął w końcu czekoladowy, gdyż buras z powodu natłoku myśli zapomniał o odpowiedzi. — Złap dla niego rybę. Albo pochwal jego umiejętności łowieckie — zaproponował z uniesionymi brwiami, lecz kolejne drapanie w nosie przeszkodziło mu w wypowiedzi. Zanim niebieskooki zdążył się odsunąć, zielonkawe gluty zdążyły pokryć jego kitę, co było przyczyną niezadowolonego mruknięcia ze strony burasa. Stwierdzając, że mimo wszystko nie będzie się kłócił (tak, jakby w ogóle to potrafił), uniósł wzrok na skruszony pyszczek brata. — Yh... obsmarkałem cię. Przepraszam — jęknął, chcąc zetrzeć własną wydzielinę, jednak pręgowany prędko się odsunął.
— N-nic się n-nie s-stało — starał się nie zabrzmieć niemiło i chcąc jak najszybciej pozbyć się tego czegoś z ogona, wstał i przesunął nim po śniegu. Następnie dokładnie otrzepał kitę oraz wrócił na miejsce przy bracie, który wtulił się ponownie w jego futerko, mrucząc przy tym wesoło. Malinowa Łapa spojrzał z dozą rozczulenia na czekoladowego kocurka, chcąc powiedzieć coś na pocieszenie, jednak głośne chrapanie wydostające się z jego pyszczka, rozwiała plany burasa.
— M-mam na-nadzieję, ż-że szy-szybko w-wrócisz d-do z-zdrowia — westchnął ze zmęczeniem, po czym opuścił łeb, by choć na chwilę zapomnieć o wstrętnej mordzie Aronii.
***
Malinowa Łapa jednak nie chciał tym razem uciec z piskiem do legowiska. Pustymi oczami wpatrywał się w tłum zaczynający otaczać dumnego Jesionowy Wicher, który nawet nie wypatrywał w tym tłumie brata.
Stało się.
Największy lęk o opuszczeniu zaczynał wcielać się w życie, skutkując nowymi obowiązkami jego ukochanego Jesionka, nowymi kotami w życiu czekoladowego oraz nowym legowiskiem.
Czuł, że stracił najważniejszą osobę w swoim beznadziejnym życiu i nie będzie w stanie tego długo wytrzymać.
***
Nadal miał wątpliwości co do słuszności swoich czynów, jednak ze wszystkich sił usiłował sprawiać wrażenie przepełnionego dumą brata. Na drżących łapach skierował się do wnętrza opustoszałego legowiska wojowników, modląc się, by nie spotkać tam swojego mentora. Na szczęście Malinka, Aroniowy Podmuch nie chrapał na swoim posłaniu, a pierwszym kotem, na którego buras się natknął, był świeżo upieczony wojownik. Kocur kręcił się i wiercił na posłaniu, jednak zauważając gapiącego się na niego brata, obdarzył go ciepłym spojrzeniem zmęczonych oczu.
Tak, Malinowa Łapa był okropnym kotem. Momentalnie przestał się cieszyć z szczęścia brata na rzecz własnych fanaberii, których nawet nie starał się powstrzymywać.
— Hej — wymruczał na powitanie wojownik, głośno przy tym ziewając. — Co tam? — zagaił wesoło, zwijając się na wygodnym posłaniu, cały czas patrząc przy tym na burego.
— D-dobrze — skłamał syn Oblodzonej Sadzawki, spuszczając zawstydzony wzrok na masywne łapy. Tak bardzo chciał być nadal częścią życia Jesionka, pragnął, by na zawsze powrócili do kocięcych lat, gdy nie przejmowali się niczym oprócz nowych pomysłów na zabawę. — Ch-chciałem c-ci ty-tylko po-pogratulować, Je-jesionowy Wi-wichrze. T-to i-imię n-na prawdę d-do c-ciebie pa-pasuje — lekko się uśmiechnął, po czym z opuszczonym ogonem prędko wymknął się z legowiska. Nie zwracał uwagi na zaskoczone nawoływania brata, gdyż palące poczucie winy paliło go w poduszki łap, sprawiając, że całkowicie oddał się szaleńczemu biegu w las.
Och, dlaczego musiał być taką mysią strawą?
<Jesionku?>
Malinku, ty też? ;_;
OdpowiedzUsuńKlan Gwiazdy oświecił Malinową Łapę i uświadomił mu wielkość naszego cudu! Abba!
OdpowiedzUsuń