(*) dla najcudowniejszej postaci na blogu
Pamiętał dzień, w którym zawitał do klanu klifu, niesiony przez Księżycowy Pył, wystraszony wszystkim, co dookoła niego się działo, nerwowo reagował na każdy, nawet najmniejszy szmer wyłapany przez uszy z pędzelkami.
Bał się.
Ukojenie przyniosło dopiero wtulenie się w szylkretowe, najbardziej miękkie na świecie futro, należące do jednej z wojowniczek. Pamiętał jej łagodne liźnięcia po główce, gdy kotka starała się go uspokoić. Dotknięcie dużym, ciepłym nosem jego puchatego policzka, czułe słowa i ten kojący, melodyjny głos, który wprowadzał kociaka w stan tak błogi, iż przestawał bać się wszystkiego.
Jej mruczenie, gdy starała się ułożyć go do snu. Historie, które opowiadała z tak żarliwym zapałem, którego jeszcze nigdy nie miał.
Kochał ją. Jak matkę, opiekunkę, strażniczkę... jak kogoś, na kim mógł polegać w każdej chwili.
Pamiętał jej łagodny uśmiech, gdy opowiadał jej o Cyprysowym Gąszczu z tak żarliwym zapałem, jak ona niegdyś opowiadała mu historie. Jej cichy śmiech, gdy nieśmiało przyznał się do uczuć względem calico. Przyjazne szturchnięcie zachęcające do ich wyznania.
Pamiętał, jak tuż obok niej łkał po utracie swojej pierwszej i największej miłości. Jak starał się być jakimkolwiek wsparciem, mimo iż sam był rozbity na drobne kawałki. Gdy byli sami, płakał, patrząc prosto w jej oczy, mówiąc, jak bardzo żałuje swoich decyzji. Błagał o wybaczenie jak nigdy przedtem.
Wiedział, że miał dwie twarze, drugą znali wszyscy, zaś ta pierwszą tylko ona.
Czuł, że widzi w nim zagubionego kociaka.
Pragnął jak nigdy wrócić do tamtych czasów, by znów być dzieckiem, słuchać jej opowieści, wtulać się w miękkie futro...
Przed oczami miał jej zmęczony życiem, zsiwiały pyszczek oraz zielone oczy, nadal pełne tych figlarnych iskierek, które tak uwielbiał. Dopiero gdy je otwierał, zdawał sobie sprawę, że to tylko wyobraźnia.
Nie ważne, jakim potworem się stawał, jak bardzo nienawidził reszty świata. Jej nie potrafił nawet obrazić. Była jedynym kotem, dla którego miał szacunek. Nie pokazywał jednak otwarcie, jak bardzo mu na niej zależy. Chciał, by była przy nim jak najdłużej...
Teraz nie potrafił ukryć swych emocji. Płakał, krzyczał, wrzeszczał, gdy miał przed sobą jej zimne ciało. Nie zasługiwała na taką śmierć! Nie zasługiwała! Wschodząca Fala była najwspanialszym kotem, który kiedykolwiek kroczył po tym świecie!
Wtulił pysk w jej szyję, nie potrafiąc uwierzyć, że... że to już koniec. Że już nigdy nie skrzyczy kogoś za to, że dał jej zbyt mało jedzenia, że za późno wymienił mech, że... że zwyczajnie nie będzie mógł się z nią przywitać.
Krew buzowała w jego uszach, pociągał nosem, szepcząc, by był to jedynie koszmar. Gdzieś obok wtulał się w nią Miętowy Strumień, cicho prosząc, by się nareszcie obudziła.
Świadomość, że już nigdy nie usłyszy jej głosu, doprowadzał go do szaleństwa. Chciał, by nazwała go nawet skretyniałym samolubnym kretynem, byleby choć raz dane mu było wsłuchać się w ta melodię dla uszu.
Przysiągł sobie, że zabije tego, który dopuścił się tego czynu. Czuł, jak nienawiść zżera go od środka.
Znajdzie tego potwora. Znajdzie i zniszczy mu życie. Choćby miało zając mu to tysiąc lat.
Odnajdzie.
Zabije.
Zniszczy.
Zamieni mu życie w piekło.
Wszystko, by pomścić Wschodzika...
Czuł, jak płuca płoną mu żywym ogniem, ciało drżało przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Łzy spływały po pysku, tworząc mokrą plamę.
- K-ktokolwiek to zrobił... Zniszczę go... Rozerwę gardło... wydrapię oczy... - szeptał niczym w amoku, starając się wziąć głębszy wdech.
Żegnaj Wschodząca Falo... Żegnaj...
Bał się.
Ukojenie przyniosło dopiero wtulenie się w szylkretowe, najbardziej miękkie na świecie futro, należące do jednej z wojowniczek. Pamiętał jej łagodne liźnięcia po główce, gdy kotka starała się go uspokoić. Dotknięcie dużym, ciepłym nosem jego puchatego policzka, czułe słowa i ten kojący, melodyjny głos, który wprowadzał kociaka w stan tak błogi, iż przestawał bać się wszystkiego.
Jej mruczenie, gdy starała się ułożyć go do snu. Historie, które opowiadała z tak żarliwym zapałem, którego jeszcze nigdy nie miał.
Kochał ją. Jak matkę, opiekunkę, strażniczkę... jak kogoś, na kim mógł polegać w każdej chwili.
Pamiętał jej łagodny uśmiech, gdy opowiadał jej o Cyprysowym Gąszczu z tak żarliwym zapałem, jak ona niegdyś opowiadała mu historie. Jej cichy śmiech, gdy nieśmiało przyznał się do uczuć względem calico. Przyjazne szturchnięcie zachęcające do ich wyznania.
Pamiętał, jak tuż obok niej łkał po utracie swojej pierwszej i największej miłości. Jak starał się być jakimkolwiek wsparciem, mimo iż sam był rozbity na drobne kawałki. Gdy byli sami, płakał, patrząc prosto w jej oczy, mówiąc, jak bardzo żałuje swoich decyzji. Błagał o wybaczenie jak nigdy przedtem.
Wiedział, że miał dwie twarze, drugą znali wszyscy, zaś ta pierwszą tylko ona.
Czuł, że widzi w nim zagubionego kociaka.
Pragnął jak nigdy wrócić do tamtych czasów, by znów być dzieckiem, słuchać jej opowieści, wtulać się w miękkie futro...
Przed oczami miał jej zmęczony życiem, zsiwiały pyszczek oraz zielone oczy, nadal pełne tych figlarnych iskierek, które tak uwielbiał. Dopiero gdy je otwierał, zdawał sobie sprawę, że to tylko wyobraźnia.
Nie ważne, jakim potworem się stawał, jak bardzo nienawidził reszty świata. Jej nie potrafił nawet obrazić. Była jedynym kotem, dla którego miał szacunek. Nie pokazywał jednak otwarcie, jak bardzo mu na niej zależy. Chciał, by była przy nim jak najdłużej...
Teraz nie potrafił ukryć swych emocji. Płakał, krzyczał, wrzeszczał, gdy miał przed sobą jej zimne ciało. Nie zasługiwała na taką śmierć! Nie zasługiwała! Wschodząca Fala była najwspanialszym kotem, który kiedykolwiek kroczył po tym świecie!
Wtulił pysk w jej szyję, nie potrafiąc uwierzyć, że... że to już koniec. Że już nigdy nie skrzyczy kogoś za to, że dał jej zbyt mało jedzenia, że za późno wymienił mech, że... że zwyczajnie nie będzie mógł się z nią przywitać.
Krew buzowała w jego uszach, pociągał nosem, szepcząc, by był to jedynie koszmar. Gdzieś obok wtulał się w nią Miętowy Strumień, cicho prosząc, by się nareszcie obudziła.
Świadomość, że już nigdy nie usłyszy jej głosu, doprowadzał go do szaleństwa. Chciał, by nazwała go nawet skretyniałym samolubnym kretynem, byleby choć raz dane mu było wsłuchać się w ta melodię dla uszu.
Przysiągł sobie, że zabije tego, który dopuścił się tego czynu. Czuł, jak nienawiść zżera go od środka.
Znajdzie tego potwora. Znajdzie i zniszczy mu życie. Choćby miało zając mu to tysiąc lat.
Odnajdzie.
Zabije.
Zniszczy.
Zamieni mu życie w piekło.
Wszystko, by pomścić Wschodzika...
Czuł, jak płuca płoną mu żywym ogniem, ciało drżało przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Łzy spływały po pysku, tworząc mokrą plamę.
- K-ktokolwiek to zrobił... Zniszczę go... Rozerwę gardło... wydrapię oczy... - szeptał niczym w amoku, starając się wziąć głębszy wdech.
Żegnaj Wschodząca Falo... Żegnaj...
Ból liska moim bólem:( ZABIJJJJ
OdpowiedzUsuńHalo, halo nie
Usuń(Wilczy właśnie zyskał kolejny powód żeby nienawidzić Lisa)
Pojdzka zwieje? DOBRA LIS NIE ZABIJAJ
UsuńCóż, to niezłym hipokrytą okazał się Wilczy. Skoro jak jego córeczka kogoś zabije to jest dobrze.
UsuńSmutne bardzo to jest :C szkoda mi Lisiej Gwiazdy
OdpowiedzUsuń