Zimny podmuch wiatru wkradł się do wnętrza żłóbka i przeniknął przez grubą warstwę futro. Chłód ogarnął ciało vanki na wskroś. Nieprzyjemne uczucie zbudziło ją. Zaspana ledwo co uchyliła oczy, bo powieki wydawały się na tyle ociężałe, że nie potrafiła utrzymać ich w górze. Mrugała intensywnie, powoli rozglądając się po otoczeniu i starając się rozpoznać tożsamości tych niewyraźnych, rozmazanych plamek, znajdujących się tak niepokojąco blisko niej.
Oparła głowę o bok matki, spoglądając niemrawo na czekoladowego kocurka tuż za jej ogonem. Jesionek cicho pochrapywał i gdyby nie ten dźwięk, a także powolny ruch klatki piersiowej, uznałaby go za martwego. Na ogół nie przywiązywała do niego zbytnio uwagi. Ciągle wpychał swój nos nie tam, gdzie powinien, a do tego z jakiegoś powodu lubił ich ojca. Nawet przypominał go tym swoim błotnistym kolorem. Pewnie wyrośnie na równie głupiego zdrajcę.
Powędrowała wzrokiem dalej, tym razem osiadając go na liliowym futrze. Jasną barwę przecinały ciemniejsze, tygrysie pręgi. Również miała na ciele trochę bieli, ale nie tak wiele, jak sama Zając.
Do tego różniły się ślepiami. Z jednej strony można było dostrzec między nimi to siostrzane podobieństwo, a z drugiej wydawały się różnić ze sobą pod każdym względem. Żółtooka zdążyła już poznać lepiej charakter siostry, jak i jej zamiłowanie do natury. Niezbyt wiedziała, co jest niezwykłego w zielonych chwastach, ale skoro Lilka czuła nimi zafascynowanie, to ona je akceptowała i wspierała.
Widząc, że siostra otwiera pyszczek, uśmiechnęła się. Poczekała, aż ta skończy ziewać, a następnie wesoło pomknęła ku niej, ocierając się na powitanie noskiem o jej czubek głowy. Zmierzwiła jej z lekka sierść na głowie, a potem usiadła blisko niej.
— Dzień dobry! Mam nadzieję, że miałaś same kolorowe sny — wymruczała cicho, nie chcąc zbudzić reszty towarzystwo. W żłobku było z początku bardzo tłocznie, jednak teraz szóstka kociąt została mianowana na uczniów, więc zrobiło się luźniej. Prócz ich trójki siedziały tu jeszcze dzieciaki samej liderki.
— Może i nie miałam, ale koszmary też mnie nie dręczyły — mruknęła pręgowana, lekko otrzepując futro. — Oh, jak zimno — zauważyła, drżąc lekko.
— Prawda! Straszna ta pogoda, ale patrz, mam tyle bieli, że pewnie zniknęłabym w tym całym śniegu! Śmieszny jest, to tak, jakby ziemia miała futro, tylko jakieś miększe i w ogóle dziwne, bo kiedyś znowu zniknie — rzuciła, podejmując się z pewnym ryzykiem tematu przyrody. Wiedziała, że jeśli zacznie o tym mówić, to Lilka może przejąć inicjatywę i sama lepiej poprowadzi tę rozmowę.
Oparła głowę o bok matki, spoglądając niemrawo na czekoladowego kocurka tuż za jej ogonem. Jesionek cicho pochrapywał i gdyby nie ten dźwięk, a także powolny ruch klatki piersiowej, uznałaby go za martwego. Na ogół nie przywiązywała do niego zbytnio uwagi. Ciągle wpychał swój nos nie tam, gdzie powinien, a do tego z jakiegoś powodu lubił ich ojca. Nawet przypominał go tym swoim błotnistym kolorem. Pewnie wyrośnie na równie głupiego zdrajcę.
Powędrowała wzrokiem dalej, tym razem osiadając go na liliowym futrze. Jasną barwę przecinały ciemniejsze, tygrysie pręgi. Również miała na ciele trochę bieli, ale nie tak wiele, jak sama Zając.
Do tego różniły się ślepiami. Z jednej strony można było dostrzec między nimi to siostrzane podobieństwo, a z drugiej wydawały się różnić ze sobą pod każdym względem. Żółtooka zdążyła już poznać lepiej charakter siostry, jak i jej zamiłowanie do natury. Niezbyt wiedziała, co jest niezwykłego w zielonych chwastach, ale skoro Lilka czuła nimi zafascynowanie, to ona je akceptowała i wspierała.
Widząc, że siostra otwiera pyszczek, uśmiechnęła się. Poczekała, aż ta skończy ziewać, a następnie wesoło pomknęła ku niej, ocierając się na powitanie noskiem o jej czubek głowy. Zmierzwiła jej z lekka sierść na głowie, a potem usiadła blisko niej.
— Dzień dobry! Mam nadzieję, że miałaś same kolorowe sny — wymruczała cicho, nie chcąc zbudzić reszty towarzystwo. W żłobku było z początku bardzo tłocznie, jednak teraz szóstka kociąt została mianowana na uczniów, więc zrobiło się luźniej. Prócz ich trójki siedziały tu jeszcze dzieciaki samej liderki.
— Może i nie miałam, ale koszmary też mnie nie dręczyły — mruknęła pręgowana, lekko otrzepując futro. — Oh, jak zimno — zauważyła, drżąc lekko.
— Prawda! Straszna ta pogoda, ale patrz, mam tyle bieli, że pewnie zniknęłabym w tym całym śniegu! Śmieszny jest, to tak, jakby ziemia miała futro, tylko jakieś miększe i w ogóle dziwne, bo kiedyś znowu zniknie — rzuciła, podejmując się z pewnym ryzykiem tematu przyrody. Wiedziała, że jeśli zacznie o tym mówić, to Lilka może przejąć inicjatywę i sama lepiej poprowadzi tę rozmowę.
<Lilka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz