przyjmijmy że to już się działo po tamtym zgro chronologicznie i dawno
— Coś się stało w Klanie Klifu, że tak wyglądasz? — spytała roztrzęsiona Tygrysia Smuga. — Potrzebujecie pomocy? Poza tym... Co ty tu robisz? Przyszłaś, by mnie spotkać, czy twoje cele są jednak inne i powinnam się obawiać?
Kremowa spojrzała na nią, nie do końca wiedząc jak jej wszystko wytłumaczyć. Sama nie potrafiła posklejać tych kawałków w swojej głowie. Nie chciała wracać do dawnych czasów, ale Tygrys nie wiedziała o tym wszystkim. Wciąż znała ją jako wojowniczkę Klanu Klifu, odważną Rysi Puch. Pokręciła smętnie głową na wspomnienie tego imienia, które wbijało jej w serce drewniany kołek. Minęło tyle czasu, a ona wciąż mogła ryczeć nad tym jak dzieciak. Żałosne.
— Wiele się zmieniło.
— Chyba mam czas, żeby wysłuchać.
— Jeszcze cię burzaki znajdą. Nie musisz sobie zaprzątać tym głowy.
— Jesteś moją siostrą, Rysi Puchu. Naprawdę nie wyglądasz dobrze. Widzę po tobie, że coś się wydarzyło.
Samotniczka spojrzała na nią z wyrzutem. Nie chciała jej niczego tłumaczyć. Otworzyła pysk, ale słowa nie potrafiły przejść jej przez gardło. Jak zacząć wywód? Jak powiedzieć tak ukochanej osobie jak Tygrysia Smuga, że jest się zdrajcą i mordercą?
Kolejny raz, kiedy emocje ściskały ją i szponami się wdzierały w skórę. Tak bardzo ich nienawidziła. Gdy już była o krok od zaczęcia, coś znowu rozszarpywało zaczęte już zdanie na kawałki. Przełknęła w końcu ślinę, nerwowo poruszając koniuszkiem ogona.
— Nie jestem już klifiaczką.
Zapadła głucha cisza, mętna i onieśmielona. Na pysku Tygrysiej Smugi malowało się zaskoczenie. Ogromne.
— Co? Jak?
Ryś speszyła się, wbijając wzrok w ziemię.
— Los się ode mnie odwrócił.
— Czy w Klanie Klifu dzieje się coś złego?
— Nie wiem. Już... nie moja sprawa. — mruknęła, owijając wokół łap bujny ogon.
— Próbujesz coś przede mną ukryć. — stwierdziła Tygrys, przez co Ryś zdębiała. Spodziewała się raczej, że zwyczajnie wojowniczka przestanie napierać. Jak widać, nawet we wciskaniu bujd nie była dobra.
— I co z tego? Nie w tym twój interes. — zawarczała szorstko kremowa. Mimo tego była bliska płaczu. I jak miała spojrzeć Tygrysiej Smudze choćby w oczy, jeśli była taką łajzą?
— Jesteśmy rodzeństwem! A ty wyglądasz jak ryba, która przeleżała na słońcu tydzień... przepraszam. To nie zmienia faktu, że-
— Jestem śmierdzącym włóczęgą bez dalszych perspektyw na życie. To jest ten fakt. — wymamrotała.
— Nieprawda. Nie jesteś... bez perspektyw na życie. Jesteś silną, świetną wojowniczką.
— Spójrz na mnie. Jestem teraz nikim. — miauknęła ponuro.
— Nie mów tak. — Tygrysia Smuga próbowała podejść bliżej, a Ryś odsunęła się gwałtownie.
— No a kim innym? — westchnęła głęboko samotniczka, ponownie wpatrując się w piach.
— Nie musisz być wcale zapyziałym włóczęgą. W Klanie Burzy na pewno znalazłoby się dla ciebie miejsce, jeśli chciałabyś dołączyć.
— Co?
— Zajęcza Gwiazda przyjąłby cię. W końcu nasz ojciec pochodzi stąd. Jesteśmy dziećmi z sojuszu. Masz naszą krew.
Jej słowa obijały się od jej uszu. To, o czym tak gorliwie próbowała zapomnieć. To, co sprawiło, że czuła się gorsza przez całe życie. Za co niejeden rzucał zgryźliwym komentarzem. Zacisnęła zęby.
— Wolę już być tym nikim.
— Jesteś cieniem siebie.
— I?
— W Klanie Burzy byłoby ci dobrze, naprawdę. Jesteśmy wyżywieni, bezpieczni, spokojni...
— Nic nie wiesz.
— O czym nie wiem?
— O wszystkim.
— Tylko dlatego, że nie chcesz mi o tym powiedzieć. — uniosła jedną brew podejrzliwie Tygrys.
— Bo to wszystko nie twoja sprawa! A ty dociekasz, jak uparty lis broniący swojej nory.
— Bo nie rozumiem, dlaczego to ukrywasz. Coś się złego stało, a próbujesz to uchować, jak trupa w norze. A trupy śmierdzą.
— A ja nie rozumiem, czemu cię to tak interesuje! — zasyczała już Ryś, cofając się, podchodząc bliżej skały. — Nie twoje problemy!
— Chcę pomóc.
— Nie chcę pomocy!
— Ale jej potrzebujesz!
— Nieprawda! Potrafię o siebie zadbać!
— Zachowujesz się niemoralnie.
— Nieprawda! Bujda! Wymysł! — kręciła łbem na boki w złości, wypluwając plugawie słowa.
— Spokojnie. — zamruczała Tygrysia Smuga, starając się samemu brzmieć tak łagodnie, jak to tylko możliwe. Ryś gwałtownie przestała i zamilkła. Zachowywała się jak durny dzieciak. Ale jednocześnie Tygrys traktowała ją jak nieporadną gówniarę, która nie potrafi obronić własnego tyłka! Jakby sama nie mogła sobie poradzić w życiu. Nigdy przecież się nie dowie jak to jest. Być wygnańcem, znienawidzonym przez wszystkich. Wbiła pazury w ziemię.
— Spokojnie? — miauknęła już wracając do pionu.
— Nie musimy się kłócić. Wśród nas, burzaków nie będziesz musiała się martwić o nic. Z resztą... miałabyś mnie. A ja miałabym ciebie. Nie musiałybyśmy łazić tak długo, bojąc się innych. To naprawdę dobre rozwiązanie.
— Nie potrzebuję was, by przeżyć.
— To byłoby o wiele prostsze. Widzisz, jak chuda jesteś. Ledwo łączysz koniec z końcem. Jesteśmy dorosłe, nie możemy się oszukiwać. A ja nadal nie wiem, czemu tak bardzo stawiasz opór. Sama wiesz, że to będzie dla ciebie dobre.
— Klan Klifu to mój jedyny Klan i dom.
— Chyba coś nie wyszło, skoro od jakiegoś czasu pomieszkujesz nielegalnie skałę, prawda?
— Przestań! — jej oczy zaświeciły się jak świeczki, gdy była już skłonna rzucić się na Tygrysią Smugę i wyrwać struny głosowe, by tylko zamknęła ryj. To nie byłby jednak dobry pomysł. Opanowała impuls, zaciskając jednak znowu szczęki, trąc o siebie kłami. Tygrys w żadnym stopniu jej nie pomagała, a tylko sprawiała, że czuła się gorzej. — Wiesz co? Mam dość. Stokrotnie dość. — wstała i machnęła ogonem.
— Co masz przez to na myśli?
— To, że nikt mi nie jest potrzebny. A ja poradzę sobie sama. I tylko sama. — odwróciła się od niej.
— Czyli?
— Odchodzę.
— Odchodzisz?
— Tak. Daleko. I zobaczysz, że uporam się ze wszystkim na mojej drodze. O ile w ogóle zobaczysz. — parsknęła.
— To nie jest dobry pomysł, Rysi Puchu.
— Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. I jestem Ryś! — syknęła, odwracając się po raz ostatni w jej kierunku, zanim nie szła dalej, przed siebie, w stronę granicy Klanu Nocy i Klanu Klifu. Ku jej zaskoczeniu, Tygrys nie biegła za nią, nie próbowała jej powstrzymać. Jeszcze się przekona... o czym? Właściwie, nawet Ryś nie była tego taka pewna. Ważne było to, że nie dała za wygraną, to się tylko dla niej liczyło. A świat wokół miała głęboko pod ogonem.
***
I w taki sposób skończyła w mieście. Dygocząc na całym ciele mijała ośnieżone drogi, którymi nieraz przebiegały potwory, które przedtem znała tylko z bajek. Tak bardzo chciała, by to jednak była bajka. Skręciła w miejsce, gdzie ogromne szare fortyfikacje rozciągały się aż do nieba. Tutaj śniegu było jeszcze więcej. Drżała, szukając ciepłego miejsca. Wszystkie wejścia do legowisk zawalone, że nie dało się przejść. Śnieg, który niegdyś oglądała z nienawiścią przez wejście do leża wojowników, teraz sypał na jej brudną sierść.
Gdyby tylko nie ta durna kłótnia, byłoby jak dawniej. Dostałaby może w spadku jakąś piszczkę czy dwie, miałaby do kogo otworzyć pysk. Kto wie, może nawet miałaby do kogo otworzyć pysk i postrzępić suchy język. Wdrapała się na niskie, mętne okno i położyła na niewielkim skrawku kamienia.
Niech Klan Gwiazd broni jej duszę, o ile można zwracać się do niego o pomoc po dokonaniu tylu zbrodni. Ironia losu, że tak kiedyś znienawidzone miejsce było tym, do którego wznosiła bezcelowe modły. Parsknęła, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Myślała. Tylko to jej zostało. Tak niewiele miała wcześniej, tak niewiele miała teraz. W każdej chwili mogła stracić wszystko, zostać zupełnie sama. To było przerażające.
Właściwie, co ją tutaj jeszcze trzymało, prócz lęku przed Ciemnym Lasem? Chyba jedynie jałowe wspomnienia tego, co było, a co nie mogło już wrócić. Choćby rozmowy z Tygrysią Smugą, ciepły oddech Mrocznego Omenu na swojej skórze. Albo sięgając jeszcze dalej, dziecięce przepychanki z Lamparcim Rykiem, moment, w którym Koguci Dziób był z niej dumny, może nawet treningi z Miętową Gwiazdą, po raz pierwszy poczucie się docenionym. A teraz zniknęli, daleko w środku lasu, który pozostawiła za sobą znienawidzona przez wszystkich, których miała okazję poznać. Kryła się gdzieś po cieniach, poza zasięgiem ich pazurów. Jak żałosny tchórz. Ważne było jednak, że żyła, a to jedynie otoczka miasta sprawiła, że jej łeb nie wisi teraz na jakimś drzewie. Żaden klanowiec nigdy z własnej woli nie wybrał się do tego gąszczu skały i metalu. Jednak wiedziała, że kiedyś ją znajdą i będą oczekiwać zemsty, jak ona wiele razy. A wtedy nie będzie już gdzie uciekać, bo sprawiedliwości nareszcie stanie się zadość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz