Prychnął, wbijając pazury w ziemię.
— Tak. Byłoby ci lżej. Ale oni przestawili ci umysł. Musisz na nowo się tu wychowywać. To wszystko przez twoją pojebaną starą — warknął. Jego spojrzenie złagodniało gdy spojrzał na syna. — Nie opowiadałem ci tak dużo o niej, prawda?
— Niezbyt. Wiem tylko, że była morderczynią, przez co wygnano ją z Klanu Klifu i przez nią straciłem przyjaciela, którego kochałem — mruknął rudy z gniewnym błyskiem w oku. — Nienawidzę jej za to. Za to, że nas zostawiła w tym lesie świadomie klifiakom. Gdyby zorientowali się, to... przecież by nas zabili...
Kocur westchnął.
— Właśnie dlatego jej nienawidzę, mój drogi. Twoja matka byłaby dobrym kotem, niezwykle użytecznym, gdyby nie to co zrobiła. Popierała Lisią Gwiazdę. Opowiadała mi, jak to bardzo chciałaby żyć w jego czasach — zamruczał, uśmiechając się. — Więc widzisz, miała też swoje plusy. Pomógłbym stać się jej kimś więcej. — zacisnął zęby, patrząc z wściekłością na swoje łapy. — Ale zmarnowała tą szansę. Idiotka. Dostała od życia taki dobry początek i zamiast stać się dobrą morderczynią, oddała się w imię uczucia. I wiesz gdzie wylądowała? Jako włóczęga, która błąka się teraz gdzieś po mieście — splunął. — Była tchórzem. Podwinęła ogon i uciekła, porzuciła was, sprawiła, że przez tyle księżyców nie widziałem was na oczy. Lamparci Ryk był jej przyjacielem. Mówiła, że wszyscy w klanie uważali ich za parę. Była naprawdę ładna. Miała białe futro w kremowe srebrne łaty, jasnoniebieskie oczy i bliznę na oku. Nigdy nie chciała mi powiedzieć szczegółów swojego morderstwa — prychnął. — Łatwo było się dostać do jej serca. Dlatego tak cię bronię od zbędnych uczuć, Chłodny Omenie. Spójrz na swoją matkę. Gdyby nie stchórzyła, gdyby się nie poddała, być może byłaby teraz moją zastępczynią. Zrobiłbym z niej kogoś więcej. Zamiast tego wolała poddać się emocjom, zbędnym uczuciom, wierzyła w zgubną i żałosną miłość. I stąd silna wojowniczka Klanu Klifu, która mogła odmienić ten klan i owiać się sławą podobną jak Lisia Gwiazda, skończyła na samym dole, jako nienawidzona przez wszystkich zdrajczyni. Uważaj na uczucia, młody. Są zgubne i przynoszą tylko nieszczęście. To dobrze, że kochasz Gęś, ale nawet miłość musi mieć swoje granice. Gdy zaczniesz komuś za bardzo powierzać swoje uczucia, ten ktoś wykorzysta to przeciw tobie. Ja tak zrobiłem z Rysią Pogonią.
Nie chciał, by jego syn się stoczył. By skończył jak swoja głupia matka. By się zmarnował. By uczucia obróciły się przeciw niemu.
— Rozumiem... Nie chcę być jak ona — rudy van wysunął pazury. — Zniszczyła mi życie, nie pozwolę by przez te uczucia, które najwidoczniej pozostawiła mi w spadku, mnie bardziej dobiła. Nie chcę skończyć jak ona. Jak zdrajca... — syknął to z obrzydzeniem. — Szkoda, że uciekła. Z chęcią odpłaciłbym się jej za to wszystko. Za ten ból... — westchnął. — Ty już wiele razy wykorzystałeś moje uczucia przeciwko mnie — zauważył.
— Dokładnie. Bo widzisz, synu - uczucia są łatwą drogą do manipulacji. Gdy kot jest zrozpaczony, zdesperowany, wyniszczony przez życie, łatwiej nakłonić go do zemsty. Przerodzić smutek w gniew. Dlatego uczucia są tak niebezpieczne — wytłumaczył. — Wykorzystałem twoje uczucia, to fakt. Więc widzisz... Zawsze są jakieś granice. — na wieść o odpłaceniu się czarny van uśmiechnął się psychodelicznie i polizał po głowie syna. — Oh, nie martw się, synu. Odpłacimy się na niej. Jeszcze odpłacimy. Smak zemsty jest słodki.
— Jak chcesz się na niej odpłacić, jak nie wiadomo gdzie jest? Może już dawno nie żyć. — mruknął, lekko się uśmiechając na gest ojca. — Cóż... czułem się tak jak wymieniłeś. Możliwe, że nadal czuję, ale jest lepiej... Więc możesz spróbować mnie "naprawić", skoro jestem podatny.
— Och, mój drogi, mylisz się. Ona wciąż żyje — wysyczał. — Bylica widziała ją w mieście. Jest tam niebezpiecznie, ale całkiem możliwe, że skoro tyle księżyców przeżyła, to żyje i teraz. To dlatego jej nie zabiłem i nie chciałem, byś jej atakował, Chłodzie. Jest mi... Potrzebna. Zawarliśmy układ. Ja znajdę jej córkę, jeśli ona znajdzie Ryś. Oczywiście nie zamierzam jej oddawać córki, nawet gdybym ją znalazł — wymruczał. — Nie, nie, Chłód. Żeby naprawiać koty w ten sposób, muszą być nieświadome. Nieświadome manipulacji koty są na nią podatne. Ty doskonale znasz moje umiejętności i nie zdziwiłbym się, gdybyś potrafił rozpoznać, kiedy tobą manipuluję. Tutaj przyda się tobie odpowiednia socjalizacja i chęć zmiany. To wszystko.
Na wzmiankę o matce, pysk syna otworzył się w szoku. Uniósł głowę, niezdolny machnąć nawet łapą.
— Jak to?! Ona... Czy ona wie? Ale... jak to? Wykiwasz tą samotniczkę i jeszcze porwiesz jej córkę wbrew jej woli? — zamrugał. — Przecież nasz klan jest liczny, po co ci jakiś obcy z zewnątrz? A myślałem, że ty i ona... macie się ku sobie i będę miał kolejne rodzeństwo — skrzywił się, po czym opadł z powrotem głową na mech. — Mam socjalizację. Irga mi pomaga... — zdradził kocurowi.
— Owszem, jest liczny, ale klan potrzebuje silnych wojowników. Jeśli ta cała córka Bylicy okaże się słaba i niepotrzebna, to ją oddam. Jeśli jednak okaże się silniejsza - zatrzymam. Podobno szkoliła swoje dzieci i rozwieszała flaki po ziemi, by zwabić ptaki. A to znaczy, że jej dzieci mogą być dobrym materiałem na kultystów — podzielił się swoimi wnioskami. — Spokojnie, synu, nie rucham się z byle jakimi staruchami napotkanymi w lesie. Bylica jest co najmniej ciekawą osobniczką, ale nie na tyle, bym polazł z nią w krzaki. — wymruczał. — To dobrze, że Irga wzięła sprawy w swoje łapy. Ona zna się na tym lepiej niż ja.
— Wasza rozmowa wyglądała mi na inną... I jeszcze cię dotknęła zwodniczo ogonem — przypomniał mu. — Dobrze... nie będę się wtrącał w to co robisz. Jesteś teraz liderem, więc możesz porywać kogo chcesz. Byle nie było z tego dzieci. Nie chcę niańczyć kolejnego rodzeństwa — burknął.
— Nie musisz ich niańczyć, mój drogi. Nie musisz ich nawet uznawać — wytłumaczył. — Nie do końca mogę porywać i jest to właściwie dość ryzykowne, bo gdyby jakiś przywódca nie był tak miękki i żałosny jak Cętkowana Gwiazda, mógłby wypowiedzieć mi wyzwanie. Ale nie boję się, synu. Nasz klan powoli się dożywia kocim mięsem. Założę się, że reszta jest osłabiona z powodu powszechnego klanu. — uśmiechnął się sardonicznie. — Twoja siostra nie dojadła zwłok Leśnego Futra. Trzeba będzie przynieść po kawałku i dać się im pożywić.
Syn skrzywił się na to, czego nie był w stanie ukryć.
— Czy mogę... nie jeść swojej ciotki? — zapytał, zerkając na niego niepewnie. — Wiem, jest głód, nie ma zwierzyny i to jedyne co możemy zrobić, by przeżyć, by nie paść jak muchy, ale... Możemy zapolować na kogoś innego... — mruknął.
— Oczywiście, mój skarbie, nie musisz jeść tej wroniej strawy. Damy ją innym na pożarcie, a tobie znajdziemy jakiegoś dobrego samotnika — miauknął. — Ważne, żebyś jadł. To tak jak piszczka, tylko... większe. Ale to to samo, jakbyś jadł mysz czy wiewiórkę. Musimy jakoś przeżyć.
Młodszy położył po sobie uszy.
— Już przecież jadłem... kota. Wiem jak smakuje — przyznał niechętnie. — Teraz... nie mamy wyboru, dlatego rozumiem... rozumiem, że chcesz dla nas dobrze. Inni będą osłabieni i głodować, a my będziemy silni.
— Dobrze, że zaczynasz uczyć się na swoich błędach. — uśmiechnął się. — Tak... Ta zima to dla nas okazja.
— Chcesz kogoś zaatakować? — zadziwił się.
— Może. — na pysk lidera wpadł chytry uśmieszek. — Muszę sprawdzić, jak ciężka pora nagich drzew odbiła się na poszczególnych klanach. Wiadomo... na zgromadzeniu wszyscy zgrywają, że jest dobrze, by nikt tego nie wykorzystał, ale zazwyczaj to tylko kłamstwa.
— Nie podoba mi się to. Nie chciałbym później szukać twoich zwłok, gdyby doszło do bitwy. Nie atakuj pochopnie — miauknął, po czym trącił jego łapę swoją łapą z uśmiechem. — Chyba mi wraca czucie. Jednak się mnie nie pozbędziesz staruszku
— Nie dałbym się tak łatwo zabić. Nie doceniasz mnie — prychnął, chociaż z nutą rozbawienia. — Wygląda na to, że nawet zimne temperatury nie są dla ciebie straszne. Jestem na ciebie skazany do końca mojego życia. — potarmosił go po łbie.
— Mam taką nadzieję — wibrysy mu zadrżały. — Beze mnie twoje życie byłoby nudne i puste, a tak masz szczypte przygody — zamruczał.
Starszy przewrócił lekko oczami, uśmiechając się.
— Ta, zdecydowanie trochę namieszałeś w moim życiu. No cóż, bywa — mruknął. — Jak twoje zdrowie? Możesz łazić, czy nogi ci się odmrażają?
— Trochę przyguchłeś, bo mówiłem, że wraca mi czucie. Czyli jeszcze nie odmroziłem się dobrze, skoro nie mogę się podnieść, wiesz? — miauknął, nadal leżąc jak taka kłoda. — Ale jest lepiej. Mech działa — spojrzał na posłanie, którym był przykryty.
— Cieszę się. Mówili ci ile jeszcze będziesz tak siedział? — miauknął. — Przynajmniej teraz nie możesz mnie zaczepiać — dodał, trącając go łapą w jego inną łapę.
— Jutro powinienem być w stanie wrócić do pełnienia obowiązków. Przepraszam, że sprawiłem ci problem i tyle niepotrzebnych nerwów. Wiem... jestem głupi. — uśmiechnął się, gdy ten trącił go w łapę. — Widzę, że teraz ty przejawiasz moje zachowania. Czyli coś mi się udało osiągnąć.
Czarnobiały prychnął, uśmiechając się pod nosem.
— Masz mnie, synku — miauknął. — Wybaczam ci moje słońce. Bywasz głupi, ale i tak cię kocham, mój mały idioto — zamruczał, ocierając się o niego, na co syn również zamruczał.
— Też cię kocham, tato.
Ten dzieciak był tak uroczy swoją głupotą, że nie potrafił się gniewać. Przeprosił, obiecał poprawę - lider wierzył, że coś jednak przemówiło mu do rozumu, i rozmawiając był całkowicie szczery. Kochał tego idiotycznego i lekkomyślnego kocurka. Teraz był pewien.
* * *
Wychodził właśnie z legowiska lidera, robiąc kroki na śniegu, który rozpuszczał się mu pod łapami. Nagle zauważył sylwetkę syna, który wprost padł mu pod łapy, najwidoczniej w trakcie poślizgu.
Uniósł brew, spoglądając na dół.
— To ma być specyficzny sposób oddania hołdu? — spytał z nutą sarkazmu, jednak złapał syna za kark i pomógł mu wstać. — Nie nadwyrężaj się tak, bo zaraz coś złamiesz. W porze nagich drzew łatwo się przewalić.
<Chłód?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz