Vanka nauczyła się obserwować otoczenie i wyciągać wnioski z tego, co widywała. Dostrzegała we współklanowiczach nie tylko ich zalety, ale i słabości. Nie z każdego dało się czytać jak z otwartej księgi, więc w sporej mierze polegała również na swych instynktach. Przyglądała się wszelkim reakcjom na zwykłe zdarzenia z życia codziennego. Uśmiechali się, krzywili bądź przybierali neutralny wyraz pyska.
Lubiła z nimi rozmawiać. Zadawała im serię pytań, a następnie bacznie analizowała ich słowa, uwzględniając przy tym gestykulację łap. Niektórzy strzygli uszami, inni mrużyli ślepia, a jeszcze kolejni podnosili głos, gdy zaczynała wypytywać o zbyt osobiste sprawy.
Grała niewinną i słodką koteczkę, która w momencie zirytowania starszego od siebie osobnika, parskała rozbawiona i przepraszała za swoją głupotę, przyrzekając, że na przyszłość zapamięta, iż takowe zachowanie jest nietaktowne.
Najmocniej łaknęła wieści o swoim ojcu. Opinię były różne i przyjęła do wiadomości nieszczerość wojowników, chcących najpewniej nie ranić uczuć młodej istotki. Przecież tylko okrutnik bez serca wygarnąłby małej, że jej stary to parszywy zdrajca i bezużyteczne brzemię dla klanu.
A ona właśnie tak uważała. Lubiła słyszeć prawdę, bo była równoznaczna z jej podejściem. Zdradziecka Rybka w końcu zasłużył na to imię, a za swe przewinienia powinien zostać skazany na karę śmierci. Nie mówiła o tym nikomu, ale i nie ukrywała lekkiej satysfakcji, gdy taka Tulipanowy Płatek bądź Orzechowe Serce wręcz wulgarnie wypowiadali się o jej spłodzicielu.
Uniosła wzrok na liliowe futro, które zawitało w wejściu do kociarni. Zawiesiła wzrok na wywinięte uszy i skrzywiła się. Z nich trudniej było wyczytać podstawowe reakcje, koniuszki nie drgały zabawnie z zakłopotania, kiedy ich właściciel starał się udzielić odpowiedzi na żenujące pytania dziecka.
Odchrząknęła, spoglądając radośnie na mamę.
— Idę porozmawiać z tą miło wyglądającą panią! — obwieściła płowej, wpatrując się w nią wyczekująco na zezwolenie. — Mogę?
— Oczywiście słonko. Kminkowa Łapa to jeszcze młoda uczennica, na pewno nie będzie cię tak zanudzać jak starsi wojownicy — zagwarantowała, muskając językiem czule łebek córki.
Biała skinęła głową i zerwała się w podskokach w stronę nowo przybyłej. Nauczyła się już, jak najłatwiej zdobyć czyjąś sympatię. Nie na każdego działały jej sztuczki, ale próbowała być miłą, skoro i tak wszyscy uważali ją za bezmyślnego aniołka.
— O dzień dobry! Słoneczko ładnie świeci dzisiaj na zewnątrz? — spytała z dziecięcą ciekawością w głosie. W celu ukazania znajomości zasad dobrego zachowania, stanęła w bezpiecznej odległości. Nikt nie lubił, gdy naruszało się jego przestrzeń osobistą. — Chciałabym sama móc wyjrzeć i zobaczyć, ale to białe coś zasłania mi widoki — poskarżyła się.
— Śnieg? — podsunęła. — No słońca już zbytnio nie ma, głównie chmury z których prószy — wyjaśniła.
Żółtooka ukłoniła się wdzięcznie, usatysfakcjonowana spokojem kotki. Tacy właśnie są najciekawsi, bo nigdy nie wiadomo, co się w nich kryje. Kto wie, może ta tutaj to jakiś seryjny morderca z powołania?
— Ciekawa nazwa, ale i urocza! Jesteś Kminkowa Łapa, prawda? — zapytała, a widząc z lekka zaskoczone spojrzenie, uśmiechnęła się szerzej. — Mama mi mówiła, że jesteś bardzo miła. Ja mam na imię Zajączek! Czy skoro jesteś dobrym kotem, to lubisz mojego tatę? — rzuciła wprost. — Bo wiesz, wielu mówi o nim brzydko i nie rozumiem dlaczego. Jeszcze ma takie nieładne imię, a przecież jest kochany! — stwierdziła, choć ledwo co powstrzymywała odruch wymiotny. Wolałaby nadziać się na patyk, niż zacząć go kiedykolwiek szanować.
Lubiła z nimi rozmawiać. Zadawała im serię pytań, a następnie bacznie analizowała ich słowa, uwzględniając przy tym gestykulację łap. Niektórzy strzygli uszami, inni mrużyli ślepia, a jeszcze kolejni podnosili głos, gdy zaczynała wypytywać o zbyt osobiste sprawy.
Grała niewinną i słodką koteczkę, która w momencie zirytowania starszego od siebie osobnika, parskała rozbawiona i przepraszała za swoją głupotę, przyrzekając, że na przyszłość zapamięta, iż takowe zachowanie jest nietaktowne.
Najmocniej łaknęła wieści o swoim ojcu. Opinię były różne i przyjęła do wiadomości nieszczerość wojowników, chcących najpewniej nie ranić uczuć młodej istotki. Przecież tylko okrutnik bez serca wygarnąłby małej, że jej stary to parszywy zdrajca i bezużyteczne brzemię dla klanu.
A ona właśnie tak uważała. Lubiła słyszeć prawdę, bo była równoznaczna z jej podejściem. Zdradziecka Rybka w końcu zasłużył na to imię, a za swe przewinienia powinien zostać skazany na karę śmierci. Nie mówiła o tym nikomu, ale i nie ukrywała lekkiej satysfakcji, gdy taka Tulipanowy Płatek bądź Orzechowe Serce wręcz wulgarnie wypowiadali się o jej spłodzicielu.
Uniosła wzrok na liliowe futro, które zawitało w wejściu do kociarni. Zawiesiła wzrok na wywinięte uszy i skrzywiła się. Z nich trudniej było wyczytać podstawowe reakcje, koniuszki nie drgały zabawnie z zakłopotania, kiedy ich właściciel starał się udzielić odpowiedzi na żenujące pytania dziecka.
Odchrząknęła, spoglądając radośnie na mamę.
— Idę porozmawiać z tą miło wyglądającą panią! — obwieściła płowej, wpatrując się w nią wyczekująco na zezwolenie. — Mogę?
— Oczywiście słonko. Kminkowa Łapa to jeszcze młoda uczennica, na pewno nie będzie cię tak zanudzać jak starsi wojownicy — zagwarantowała, muskając językiem czule łebek córki.
Biała skinęła głową i zerwała się w podskokach w stronę nowo przybyłej. Nauczyła się już, jak najłatwiej zdobyć czyjąś sympatię. Nie na każdego działały jej sztuczki, ale próbowała być miłą, skoro i tak wszyscy uważali ją za bezmyślnego aniołka.
— O dzień dobry! Słoneczko ładnie świeci dzisiaj na zewnątrz? — spytała z dziecięcą ciekawością w głosie. W celu ukazania znajomości zasad dobrego zachowania, stanęła w bezpiecznej odległości. Nikt nie lubił, gdy naruszało się jego przestrzeń osobistą. — Chciałabym sama móc wyjrzeć i zobaczyć, ale to białe coś zasłania mi widoki — poskarżyła się.
— Śnieg? — podsunęła. — No słońca już zbytnio nie ma, głównie chmury z których prószy — wyjaśniła.
Żółtooka ukłoniła się wdzięcznie, usatysfakcjonowana spokojem kotki. Tacy właśnie są najciekawsi, bo nigdy nie wiadomo, co się w nich kryje. Kto wie, może ta tutaj to jakiś seryjny morderca z powołania?
— Ciekawa nazwa, ale i urocza! Jesteś Kminkowa Łapa, prawda? — zapytała, a widząc z lekka zaskoczone spojrzenie, uśmiechnęła się szerzej. — Mama mi mówiła, że jesteś bardzo miła. Ja mam na imię Zajączek! Czy skoro jesteś dobrym kotem, to lubisz mojego tatę? — rzuciła wprost. — Bo wiesz, wielu mówi o nim brzydko i nie rozumiem dlaczego. Jeszcze ma takie nieładne imię, a przecież jest kochany! — stwierdziła, choć ledwo co powstrzymywała odruch wymiotny. Wolałaby nadziać się na patyk, niż zacząć go kiedykolwiek szanować.
<Kminek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz