Nadeszła pora nagich drzew. I to wyjątkowo ciężka. Przywódca zmarszczył brwi. Musiał coś zrobić, by klan nie upadł. Zwierzyny brakowało w lasach, a nawet jeśli, ciężko było ją dostrzec w zamieciach śnieżnych, wichurach i gęstym śniegu.
Noc już na stałe zagościła na niebie. Gdy czarny van upewnił się, że wszyscy śpią, wyszedł ze swojego legowiska i ruszył ku wyjściu z obozu. Irgowy Nektar skinęła mu głową. Reszta kultystów była już na miejscu.
Szli, teraz już znacznie większą grupką niż na początku. Prowadził ich przez zaspy śnieżne i skrzywił się, gdy mroźne powietrze dotarło do jego nozdrzy.
— Mamy cholernie słabą sytuację ze zwierzyną — stwierdził, stawiając żwawe kroki w przód.
— Myślę, że głód dotyczy wszystkich klanów — wtrąciła Irgowy Nektar. — To ciężka zima. Byłam tego dnia na wielu patrolach, a nic nie upolowałam.
Kocur westchnął. Gdy dotarli na miejsce, rozejrzał się.
— Pójdę coś złapać — mruknęła Sosna, oddalając się od reszty ich grupy. On przebiegł wzrokiem. Po zebranych. Syn i Gęś rozmawiali o czymś ze sobą, Szczurzy Cień był skryty nocnej poświacie, stojąc tuż obok Irgi i Stokrotki. Czarne futro Trójokiej Wrony mieszało się z nocą.
Uniósł brwi, gdy bura kotka wróciła z jakimś samotnikiem, wymieniając z nim kilka zdań. Mroczna Gwiazda podszedł do przodu, gdy Irga dołączyła do Sosny, by przytrzymać ofiarę.
Spokojny, z lekka rozbawiony wyraz pyska samotnika zamienił się w zdziwienie i panikę, gdy pazury przywódcy przeorały jego gardło. Klapnął szczękami przy szyi, rozrywając gardło i splunął tym w gęsty śnieg. Zabarwił się na czerwono.
Odsunął się, gdy truchło kota opadło na ziemię. Nie oderwał jednak wzroku, w zamyśleniu wpatrując się w jeden punkt.
— Urwiemy części tego samotnika i zabierzemy je do obozu.
Niektóre koty posłały mu zdziwione spojrzenie. Syn wręcz wybuchnął.
— ZWARIOWAŁEŚ JESZCZE BARDZIEJ DOSZCZĘTNIE?! NIE MA MOWY! OHYDA! — warknął Chłodny Omen.
Mroczna Gwiazda westchnął, nie odwracając się.
— Wolisz umrzeć z głodu? — odparł spokojnie.
Syn zamilknął, mordując go wzrokiem. Kocur nie zwrócił na to uwagi. Przyzwyczai się.
Irgowy Nektar jednak pokiwała głową.
— Musimy się czymś żywić.
Sosna zarechotała obrzydliwie.
— No to będą mieli niezłą wyżerkę.
Irga spiorunowała ją spojrzeniem, po czym odwróciła łeb w stronę przywódcy.
— Zamierzasz przenieść jego kawałki do obozu?
— Powiemy, że to jest dzik. Nie powinni rozpoznać, przecież nigdy nie jedli kociego mięsa — miauknął.
Dojrzał przerażone spojrzenie Szczurzego Cienia, jakby młodemu wojownikowi zbierało się na wymioty.
— Bierzcie. Każdy po jednym kawałku — rozkazał i sam zbliżył się do ciała, urywając część z brzucha. Widział jak Sosna i Irga robią to samo, a za nimi Trójoka Wrona i Stokrotkowa Polana. Szczur na początku bał się odejść, ale podszedł do nich w podskokach i urwał kawał kociego mięsa, gdy tylko Irga posłała mu znaczące spojrzenie.
Potem odwrócił się w stronę Chłodnego Omenu. Syn pokręcił głową, cofając się o krok.
— Nie. Nie zrobię tego — miauknął.
— BIERZ. TO. JUŻ. — syknął, wysuwając pazury. — JEŚLI CHCESZ BYĆ MOIM SYNEM TO POKAŻ, ŻE NA TO ZASŁUGUJESZ.
Rudzielec położył uszy, kierując na niego żałosną minę skatowanego dzieciaka i podszedł powoli do zwłok, urywając większy kawałek mięsa. A skoro i syn był posłuszny, lider rozluźnił mięśnie.
Pyski kultystów skierowały się w kierunku Gęsiej Łapy, ostatniego z kotów.
Liliowy tonkij zawahał się, zaskoczonym spojrzeniem wpatrując się w zebranych, jakby nie wiedział co tu się do jasnego chuja odpierdalało. Jednak postąpił krok w przód, krzywiąc nos, gdy zbliżał się do samotnika. Ze zdegustowaną miną nachylił się, zaczynając urywać kawałek, ale po chwili zyskał trochę więcej pewności.
Mroczna Gwiazda skinął głową. Cieszył się, że Gąsior, w przeciwieństwie do syna, potrafił wykonać polecenie bez narzekania.
— Zakopcie to. Wrócimy, jak ta porcja się skończy — miauknął. Parę kotek zaczęło kopać dół, a następnie przysypywać pod warstwą śniegu i twardego gruntu obgryzione ciało jakiegoś zdechłego samotnika.
Zaczął iść przez śnieg, a krew ciekła ze świeżego jeszcze mięsa na biały puch, barwiąc go na szkarłatną barwę. U jego boku szła Irgowy Nektar, a za nimi reszta grupy.
* * *
Dopiero gdy zaczęło się rozjaśniać, dopadł go Krzak. Dawny uczeń podbiegł do niego, kłaniając się przed nim z szacunkiem.
— Widziałeś, ile świeżego mięsa jest na stercie? To cud w Porze Nagich Drzew! Dobrze smakuje, trochę inaczej niż typowe mięso. Co to?
Van zaśmiał się pod nosem.
— Widzieliśmy niedawno dzika na skraju śmierci. To była dobra okazja, by zebrać dla klanu jedzenie w porze nagich drzew. Nie mogło się zmarnować. A teraz przynajmniej przez jakiś czas nasze koty nie będą chodzić wygłodniałe. Zakładam, że nie tylko nas to dotknęło.
— Już kiedyś Jastrzębia Gwiazda przyprowadził nam dzika. Te stworzenia są przerażające, ale na tyle duże, by wykarmić klan. Cieszę się, że nas to spotkało. Powoli zaczynałem być głodny a... Wiesz, w jakim stanie jest większość zwierzyny w lesie.
Lider westchnął.
— Czeka nas ciężka pora. Najgorszy czas, żeby odbudowywać klan po popierdolonych rządach Bezzębnego Robala.
— Co zamierzasz z nią zrobić? — spytał szczerze zainteresowany kremowy, na co starszy uśmiechnął się.
— Nic, mój drogi. Będzie żyć z najniższą rangą i patrzeć, jak klan dobrze sobie radzi bez niej na miejscu przywódcy. A gdyby próbowała coś kombinować, może już kopać sobie grób i dołączyć do Wrzeszczącej Ropuchy jako padlina dla kruków. Już jedna mnie tak okłamała. A w dodatku miała cholernie cięty język, jakby zapominała, kim jestem i co mogę jej zrobić.
— Która to? — warknął Krzak, jeżąc się cały.
— Wścibski Nochal. Była w ciąży z Bezzębnym Robalem, ukrywała to — prychnął. — Wronia strawa.
Uczeń tylko to potwierdził, wydając z siebie gniewny pomruk.
On natomiast udał się do reszty kultystów, siedzących w mniejszej części w kręgu. Irga, Sosna, Stokrotka i parę innych kotów.
— Nie powinni chyba zdechnąć od tego mięsa, co? — mruknął. — Klanowi powoli zaczyna brakować zwierzyny, więc to dobry sposób by napełnić brzuchy tym sierotom.
— I tak to dla nich lepiej. Nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość, a nie zapowiada się, żeby nagle zwierzyna powychodziła ze swoich nor — parsknęła Sosna, obgryzając kość jednej z normalnych piszczek, niebędących kocim mięsem.
— Zobaczymy. Jeśli pora nagich drzew nie przyniesie nam więcej zwierzyny, to będą musieli się przyzwyczaić do bycia kanibalami — mruknął z nutą sarkazmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz