Nie było żadnej krwi? Naprawdę już wariował? Prawdopodobnie tak było. Nie potrafił jednak wyzbyć się tych wizji. To było straszne.
— Ale ją widzę. Na kotach. Na sobie. Słyszę krzyki tego kota. Na języku czuje nadal jego smak. Tutaj nic. — miauknął. — Więc... ty tak nie masz?
— Nie. — odpowiedział, słuchając go uważnie. — Może to Mroczna Puszcza się odzywa.
Dziwiło go to. Sądził, że to normalne, że mordercy tak mają, dlatego ciągnie ich do popełniania kolejnych zbrodni. Czyli naprawdę już zwariował. Teraz wszyscy uznają go za wariata. Czarny już patrzył na niego takim wzrokiem, jakby stracił rozum.
— Wątpię by to byli oni. Nieważne, zapomnij. — uciął temat, nie chcąc dalej się przed nim pogrążać.
Lider parsknął, kładąc po sobie uszy.
— Zaczepny się stałeś. Mów, o co chodzi.
— Nie. Zabiłeś mnie. — powiedział, wzdychając ciężko. — Znaczy... to skomplikowane. Czuje się jakbym ja umarł, zamiast tego samotnika — Zwiesił łeb. — Osiągnąłeś swój cel i stałem się taki jak ty. Więc... skoro jestem jak ty... to jak byś przekonał siebie do mówienia? Co takiego powiesz, że zapomnę?
Kocur zdziwił się na te słowa.
— Nie opowiadaj bzdur. Po prostu mi powiedz. Skoro wiesz, że cię nie zabiłem, a po prostu tak się czujesz, to gdzie problem? Co ma do tego ten samotnik?
— SAM MI TO POWIEDZ — wydarł się na niego, dysząc. — ZABIŁEM I GO ZJADŁEM LEDWIE DZIEŃ TEMU. MAM PRAWO CZUĆ SIĘ ŹLE. — Trzepnął ogonem.
Jak on mógł podchodzić do tej sprawy z takim spokojem? Nie był taki jak on. Nie potrafił pozbyć się uczuć czy emocji. Dla niego musiał być wadliwy, a przez to czuł się tak bardzo niezrozumiany.
Mroczna Gwiazda wysunął pazury.
— Nie wrzeszcz na mnie — warknął. — Do cholery, dziecko, oszalałeś.
Skulił na to uszy.
— Wcale nie — burknął pod nosem. Spojrzał na jego pazury, które pewnie rwały się do popełnienia kolejnej zbrodni. — I kto tu szaleje? — prychnął.
Widząc, że kocur stanął, również się zatrzymał. Po tym co się wydarzyło, czuł jakby przeszłość była tylko snem, a on tkwił w koszmarze.
Usiadł ciężko, wbijając wzrok w łapy.
— Tato... Czy na pewno dobrze zrobiłem go zabijając? Byłeś zadowolony, ale... czuję się z tym źle. Przytłacza mnie to. I może rzeczywiście szaleje...
— Zrobiłeś dobrze. Faktycznie trochę oszalałeś, ale to pewnie przejściowe. To twoje pierwsze morderstwo. Potem będzie ci to przychodzić łatwiej. — mruknął, siadając tuż obok niego.
Pierwsze morderstwo... najbardziej zapada w pamięć. Zacisnął oczy, czując znów ten ból, jakby ponownie tam był. Brzydził się, tak bardzo brzydził się siebie.
— Czuje się pusty... Muszę iść wieczorem z wami? Znów mam to zrobić? — dopytywał chociaż doskonale wiedział, co ten mu odpowie.
— Tak będzie najlepiej. Im więcej będziesz to robił, tym bardziej się do tego przyzwyczaisz.
Wszyscy mu to mówili. Że to kwestia tylko przywyknięcia. A on... tak bardzo tego nie chciał. To było za trudne. Możliwe, że gorsze od wygnania z Klanu Klifu.
— A jak nie przyzwyczaję? I będę widział już na zawsze wszędzie krew? I słyszał ich krzyki? — Zadrżał.
Właśnie to było w tym wszystkim najgorsze. Widok i dźwięk konającego. Nie bawiło go to, nie uznawał to za rozrywkę, tylko zwykłe bestialstwo.
— Przyzwyczaisz, z pewnością. To pewnie po prostu szok. Zabiłeś pierwszy raz i do tego zjadłeś kocie mięso. Potem twój umysł zaakceptuje to, że mordujesz i reakcja nie będzie taka jak za pierwszym razem. Będzie dobrze. Nie warto rezygnować z mordowania.
— Obiecujesz? — mruknął, pragnąc by mówił prawdę. Cierpiał za każdego trupa, którego lider zabił. Czuł się tak, jakby sam umierał, trzymając tych samotników jak kat. Był sprawcą, ale i ofiarą.
— Nie mogę ci niczego obiecać, ale postaram się, żeby to cię opuściło.
— Jak to niby ma mnie opuścić? — miauknął bez wyrazu.
— Wyglądam ci na kota, który miałby to wiedzieć? — odparł. — Nie wiem, po prostu pożyjemy, zobaczymy. Przed nami polowanie na samotników. Za drugim razem nie może być równie źle.
Coś czuł, że będzie może nawet gorzej. Musiał porozmawiać z Irgą. Ona obiecała mu z tym pomóc. Mroczna Gwiazda jednak zabrał go na ten spacer, przez co nie mógł uzyskać spokoju, którego pragnął. Wziął głęboki oddech, po czym spojrzał kątem oka na starszego.
— A czemu na nich polujemy? Prócz tych żyć? W sensie. Czemu nie możesz ty zabijać. Po co w tym uczestniczy tyle kotów?
— Tak było jeszcze za czasów, gdy Jastrzębia Gwiazda żył. Dużo kotek popierających Mroczną Puszczę. Łatwiej jest, gdy koty łapią ci ofiary, a ty je dobijasz, niż gdy musisz robić wszystko na własną łapę. Poza tym, są też poplecznikami. Staną po mojej stronie, gdy będzie trzeba. Myślę, że Jastrząb też patrzył na to z takiej perspektywy.
— Ale wszyscy muszą w tym uczestniczyć? Ktoś nie może wziąć sobie wolnego? — wcale nie pytał ze względu na siebie.
— Jeśli stanie się coś poważnego, to może. Ale na tym polega wyznawanie czegoś. Musisz w tym uczestniczyć każdej nocy.
— Ja nie wyznaje Mrocznej Puszczy... Robię to tylko ze względu na ciebie, a nie wiarę — uświadomił go. Nie zamierzał wznosić modłów do mrocznych duchów i kąpać się w krwi samotników, ku ich zadowoleniu. Ktoś kto wyznawał taką wiarę był szalony. Przez to jeszcze bardziej uświadomił sobie, że praktycznie nie uwolni się od nich już do końca życia. Gdy już raz wpadło się w sektę, to ciężko było ją opuścić, no chyba że popełni samobójstwo, do czego nie był zdolny.
— To nie zmienia faktu, że musisz być obecny przy każdym polowaniu, chyba że nie będziesz fizycznie w stanie. Nawet ze względu na mnie. Pomoc się przyda.
— Może głupio to zabrzmi... ale boję się to powtórzyć — szepnął pod nosem.
— Nic ci się nie stanie. Przecież reszta będzie z tobą. Irga pomoże ci przytrzymać samotnika. Nawet kropla krwi nie spłynie na twoją łapę.
— Boje się zabić... a nie, że ucieknie... — sprostował ponuro.
— To bez różnicy. Reszta przy tobie będzie, więc nie ma się czego bać. One wszystkie też to robią i wciąż żyją. Normalnie.
Nie podobały mu się te słowa. Skoro już musiał w tym brać udział, to wolał na swoich zasadach. Nie miał ochoty mordować kotów ku chwale Mrocznej Puszczy jak jakiś podrzędny parobek.
— Ja... chcę to zrobić z tobą... nie z nimi... — szepnął tak cicho, że wątpił czy go usłyszał. Może to brzmiało głupio, lecz zdawał sobie sprawę, że nie miał już wyjścia. Nie mógł uciec, bo nie miał dokąd. Miał tylko ojca, który był psychopatą, a który nie pozwoli mu odejść, tak jak zrobiła to jego matka. Dlatego też, musiał wybrać życie na jego zasadach. Mordując niewinnego, już wybrał stronę. A skoro ją wybrał... Czas było się przyzwyczaić. Chciał jednak robić to przy nim, dla niego, a nie dla martwych dusz.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz