Pojawienie się ojca było bardzo niespodziewane. Co on tutaj robił?! Gniew jednak nadal go palił, nie pozwalając racjonalnie myśleć. Chciał tylko dorwać swoją siostrę i ją skrzywdzić. To teraz było najważniejsze niż czarny van, który mordował ich wzrokiem.
— Co takiego?! — zachłysnął się powietrzem. — Zwalasz na mnie całą winę?! To ty zaczęłaś zdechła wrono! — zawarczał, nadal próbując ją dopaść w swoje łapska. — Nie udawaj teraz poszkodowanej!
— OBOJE SIĘ MACIE USPOKOIĆ W TEJ CHWILI LISIE WYWŁOKI — rozkazał. — ZEJDŹCIE Z TEGO LODU I OBOJE DO MNIE. JUŻ.
Widział jak Łasica stanęła w miejscu jak na rozkaz, kuląc żałośnie ogon. No nie mógł w to uwierzyć! Wręcz drgała mu żyłka, widząc tą pokorną postawę siostry. Nie odzywała się, a jedynie zerknęła na brata, którego wręcz mordowała wzrokiem. Zatrzymał się przed nią.
— Czyli jednak! Sunia! No idź do swojego pana. Podłóż mu się pod łapy i zaskowycz, bo tylko to potrafisz! — syknął do niej, ignorując obecność ojca, czerpiąc satysfakcję z upokorzenia siostry.
Mroczna Gwiazda w tym czasie zbliżył się bliżej.
— CIEBIE TEŻ TEN ROZKAZ DOTYCZY WRONIA STRAWO. — warknął. — Czy wy zdajecie sobie sprawę co robicie?! Wiecie co by się stało gdyby widział was patrol Klifiaków? Jeśli ich władza się wygadała to wiedzą, że jesteście dziećmi Rysiego Puchu, durnie! Zabiliby was! — syknął z błyskiem szaleństwa w oczach. — ZAMIAST SOBIE POMAGAĆ TO WRONIE STRAWY PRÓBUJECIE SIĘ POZAGRYZAĆ.
Kotka dalej się nie odzywała. Jej źrenice przypominały kształtem wykałaczki. Mimo to, posłuchała wcześniejszego rozkazu ojca i podeszła do niego.
— Chłód to zazdrosny dureń. — Splunęła na śnieg zaraz obok łapy czarnego vana.
Zawarczał na ojca, cofając się o krok od Łasicy. Położył po sobie uszy, ale jego ogon bił na boki ze zdenerwowania i wściekłości. Nie docierało do niego, co mówił kocur. Klifiacy? Miał ich gdzieś! Liczyła się teraz siostra i rozoranie jej tego parszywego pyska znacznie bardziej.
— Coś ty powiedziała? — syknął do niej, widząc jak zmyka do staruszka. — O tak, kul ogon bardziej i chowaj się za tatusiem lisie łajno! Taka z ciebie "dorosła". Zdechła wrona! — Wbił pazury w śnieg.
Mroczna Gwiazda nie czekał dłużej. Rzucił się do skoku na syna, wysuwając pazury.
— ZA-MI-LCZ. — wysyczał, trzymając pazury tuż nad jego okiem, gotowy by rozorać mu ryj.
Upadł na ziemie, przygnieciony przez cielsko vana. Wydał z siebie gardłowy warkot, piorunując pysk ojca nienawistnym wzrokiem. Z jego nosa i ust wylatywały strugi pary, które rozpływały się w zimnym powietrzu, gdy łapał oddech. Ogon nadal bił gniewnie, a na słowa siostry, zasyczał na nią ostrzegawczo. Jak ona go irytowała. Miał ochotę zwalić kocura z siebie i ją dorwać w swoje łapska, nawet kosztem oka, ale starał się zapanować nad tym uczuciem, zaciskając pysk, by nie odgryźć ojcu łapy. A Łasica? Patrzyła na tą scenę w niemałym szoku.
— Nie ośmieszaj swojej osoby jeszcze bardziej. — mruknęła do rudego vana.
Ojciec nie spuszczał z niego wzroku, czekając w tej pozycji, aż opanuje nerwy.
— Przyrzekam, że jak tkniesz swoją siostrę, to rozłupię ci czaszkę. I nawet nie żartuję — prychnął, mordując go wzrokiem. — I to samo w drugą stronę. Nie ma nic gorszego niż zdrada krwi w MOJEJ rodzinie. Co wy sobie myśleliście do cholery? Masz zabijać tych, których żywot jest niepotrzebny, a nie własną siostrę! — Wbił pazur w jego policzek, unosząc jego głowę wyżej.
— Słuchaj się ojca. — wtrąciła kotka, choć wiedziała, że komentowanie nie było najlepszym pomysłem.
— Nienawidzę jej! — wysyczał. — To wszystko jej wina! Ale cię to gówno obchodzi, bo przed tobą gra cudowną córeczkę, co zje ciotkę, sam ideał, z którego możesz być dumny! No patrz jak się przed tobą kuli ze strachu. Miły widok, co? Żałośni jesteście. Oboje — syknął.
Na te słowa lider odsunął się od niego, z mrożącym spojrzeniem.
— Ta wronia strawa zasługiwała na zjedzenie — miauknął lodowatym i zaskakująco spokojnym tonem głosu. — Jestem dla ciebie żałosny, synu? Dobrze. W takim razie radź sobie beze mnie. Może wtedy docenisz to ile dla ciebie poświęciłem — Odwrócił się i zwrócił wzrok na córkę. — Ty też mogłaś się zachować rozsądniej, Łasicy Skowycie. Zawiodłaś mnie. Ale w przeciwieństwie do niego, umiesz się poprawić i uczyć na swoich błędach. Wiesz, co ci dałem i nie jesteś niewdzięczna jak on. Masz miejsce u mojego boku — dodał jedynie.
Szylkretka wywróciła oczami i usiadła przy ojcu grzebiąc łapami w śniegu.
— Ale w sumie i tak nie smakowała źle. — stwierdziła po chwili namysłu.
Spojrzał na nich z szokiem. Całe siły jakby go opuściły. Sapnął, odprowadzając ich wzrokiem, wstając na łapy. Doskonale słyszał co JEJ powiedział. Czyli tak jak myślał... Ona była lepsza. Cudowniejsza. Te wszystkie zapewnienia, które od niego słyszał, gdy byli sami, były kłamliwe. Spuścił łeb, czując ból przeszywający mu pierś. To było takie niesprawiedliwe! Nienawidził ich oboje. Bawili się nim i jego uczuciami niczym zabawką. Pociągnął nosem, czując jak łzy spływają mu po pysku. Odwrócił się do nich tyłem, czując rosnącą gule w gardle. Znów to Łasica zbierała laury, mimo tego że ten ją złajał. Wbił pazury w śnieg, a następnie przejechał nimi po swojej łapie, sycząc z bólu i obserwując wypływającą z rany krew.
— Idziemy, Łasico. — mruknął jedynie lider, pozbawionym uczuć głosem, ignorując co właśnie zrobił jego syn.
— Dobrze. — odpowiedziała mu.
Odeszli. Zostawili go w tym śniegu z duszą, która wołała o pomstę do niebios.
Kolejny raz emocje nad nim zwyciężyły. Nie myślał. To stało się samo.
Nie wrócił na noc do obozu.
<Łasico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz